8 listopada 2024

loader

Matka Boska Ostrobramska

Za kilka dni w mediach, a zapewne i w wystąpieniach różnego pokroju polityków, wyleje się kolejna fala nienawiści do współczesnej Rosji, na kanwie rocznicy wkroczenia na terytorium II Rzeczypospolitej w dniu 17 września 1939 roku wojsk ówczesnego Związku Radzieckiego.

Rosja carska, radziecka i współczesna zawsze była i jest liczącym się mocarstwem imperialnym, ze wszystkimi z tym związanymi, negatywnymi cechami, tak jak Wielka Brytania i Francja przez stulecia, a Stany Zjednoczone od XX wieku. Ten status określa ich stosunek do pozostałych państw, bo mają wystarczającą siłę dla realizacji swoich celów. „Anglia nie ma wiecznych wrogów ani wiecznych przyjaciół, ma tylko wieczne interesy” – tak już w połowie XIX wieku niezwykle dosadnie określił to ówczesny brytyjski premier Henry Temple. A współczesna rosyjska analityczka zajmującą się problematyką międzynarodową, prof. Lilia Szewcowa napisała w „Nowa Europa Wschodnia”: „Trump wygłaszając slogan America first dał do zrozumienia: „będę realizować swoje interesy, jak zechcę i nie istnieją żadne przepisy ani czerwona linia dla mnie, chcę zbombarduję Syrię, zechcę Afganistan albo przyniosę swoje oddziały do Krajów Bałtyckich. Zrobię to, co chcę”. Amerykański prezydent nie jest wyjątkiem wśród swoich poprzedników, niezrównana natomiast jest otwartość jego potencji, opartej na możliwościach USA.
Polska, między dwoma imperialistycznymi mocarstwami, mogła jedynie liczyć na pomoc Francji i Wielkiej Brytanii, ale po ich monachijskiej kapitulacji wobec III Rzeszy, pozostała jej tylko obrona honoru, jak to z sejmowej mównicy 5 maja 1939 roku powiedział Józef Beck. To zupełnie abstrakcyjne pojęcie, bowiem żadna polityka nie jest miejscem przestrzeganie wcześniejszych zobowiązań i zasad moralnych. Potencjalni, w polskim mniemaniu, sojusznicy mieli na celu odsunięcie apetytów Hitlera od swoich granic, i skierowanie go najlepiej od razu na bolszewicką Rosję. Tak się dziwnie jednak składało, że po drodze była Polska, co im wcale nie przeszkodziło. A że później ten wściekły faszystowski zwierz urwał się z uwięzi i skoczył im do gardła, to już zupełnie inna historia
Cat-Mackiewicz w książce „Lata nadziei 17. IX 1939 – 5 lipca 1944” pisał: „Stalin, nasz wróg najniebezpieczniejszy, jest jednocześnie największym geniuszem taktyki politycznej XX wieku”. Wykazał te swoje talenty nie tylko odsuwając agresję Hitlera na Rosję poprzez podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow. We wrześniu 1939 roku, pomimo uzgodnień z tajnego protokołu wspomnianego paktu, wcale nie spieszył się z wkroczeniem na polskie terytorium. Czekał tak długo, aż hitlerowscy sojusznicy zaczęli go pośpieszać na drodze dyplomatycznej, także poprzez ukraińsko-nacjonalistyczną aktywności oraz zajmowaniem obszarów na wschodnich rubieżach Polski, które przypaść miały ZSRR. Poza formalnym wypowiedzeniem wojny III Rzeszy przez Francje i Wielką Brytanię, czekał na ich rzeczywistą, a więc militarną reakcję. I doczekał się dnia 12 września, gdy na posiedzeniu Rady Najwyższej Sprzymierzonych w Abbeville, oba mocarstwa postanowiły nie udzielić Polsce pomocy. Zakończyła się też zwycięska wojna z Japonią, a więc teraz Stalin mógł bezpiecznie zacząć.
Ten krok, bez wypowiedzenia wojny, był jawnym złamaniem wcześniejszych umów między Rzeczpospolitą Polską a ZSRR i stanowił oczywistą agresję. Uzasadniany był, jak to w podobnej sytuacji bywa, różnymi wzglądami, m. in. koniecznością ochrony mienia i życia zamieszkujących wschodnie tereny polskie Ukraińców i Białorusinów. Jest oczywiście prawdą, że nasza przedwojenna polityka pozostawiała bardzo wiele do życzenia w stosunku do tych narodowości, podobnie zresztą acz w inny sposób, i do ludności żydowskiej, co nie zmienia faktu, iż to uzasadnienie agresji miało tylko charakter propagandowy. Radzieckie poczynania okupacyjne na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej, poprzez akcję masowych wywózek na Sybir polskich funkcjonariuszy wszystkich szczebli, tworzenie nowych struktur władzy i ideologiczną indoktrynację oznaczały, że aneksja zdobytych ziem będzie miała charakter trwały. I tak też się stało za przyzwoleniem Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych (tym razem bez Francji), ale w zupełnie odmiennych okolicznościach, pod koniec II wojny światowej.
Ta krótka lekcja historii była potrzebna aby przywołać jakże aktualny fragment z dyskusji na łamach „NEW”: „Czy polska polityka wschodnia może być prowadzona samodzielnie – bez poszukiwania porozumienia z Berlinem i niezależnie od Waszyngtonu, który najprawdopodobniej sprowadzi politykę wobec Kremla do doraźnych transakcji?
Bartłomiej Sienkiewicz: Ze środkami, jakimi dysponujemy, oraz zagrożeniami, jakie się rysują, absolutnie nie. PiS nie uwzględnia rachunków sił ani kosztów, a równocześnie robi wszystko, by nas wypisać z europejskiego systemu bezpieczeństwa. Dziwaczny kraj na peryferiach, to nie jest kraj, za który będą gotowi walczyć Belgowie czy Hiszpanie. A potencjalna Ameryka Donalda Trumpa to nie jest remedium, tylko część tej samej choroby: osłabienia bezpieczeństwa w Europie.”
Sporo jest w tym rozumowaniu racji, ale współczesna Rosja, nawet z aneksją Krymu, to jednak nie stalinowskie imperium, które pod hasłami proletariackiego internacjonalizmu chciało zapanować nad innymi. Świat współczesny jest odmienny od tego sprzed prawie osiemdziesięciu lat. Istnieje więc jeszcze inna opcja – budowa dobrosąsiedzkich stosunków ze wszystkimi, tak jak do tej pory z Niemcami. Nie przeszkodzi w tym – mam nadzieję – ostatnio rozpętana kampania o reperacje wojenne ze strony Niemiec; liczę także, iż poza burzeniem pomników radzieckich żołnierzy nie wystąpimy do Rosji o wojenne, i wszelkie inne, reparacje.
Co prawda zrozumienie aktualnej sytuacji międzynarodowej wykracza poza granice percepcji wielu naszych polityków, co nie zmienia faktu, że jest to historyczna konieczność – mimo naszego stanu wojny z Rosją, jak twierdzi Macierewicz – polskiej racji stanu.
W moim pokoju wisi na godnym miejscu, oprawiona w piękną ramę, fotografia Matki Boskiej Ostrobramskiej. Przed koniecznym wyjazdem – ewakuacją z Wilna w 1945 roku – mama powiedziała, że musimy pożegnać się z Matką Boską. Niewiele widziałem, bowiem był tam wielki tłum ludzi modlących się i płaczących, ale posadzony przez tatę „na barana” zobaczyłem gdzieś bardzo daleko oświetlony, święty obraz. Dziś nie stanowi on dla mnie tęsknoty za tamtymi ziemiami, a jest przesłaniem Realpolitik.

trybuna.info

Poprzedni

Roku pamiętnego…

Następny

WOT nas spacyfikuje?