„Pewnego dnia moje dziecko spytało:
– Dlaczego była zagłada?
Niby wiedziałem, że kiedyś to pytanie padnie, ale dlaczego już teraz? Dlaczego tak wcześnie?
– Wiesz – zacząłem. – Ludzie. Ludzie czasami.
– Ludzie?
– Niektórzy ludzie.
– Więc to przez ludzi?
– Przez ludzi. Tak. Ludzie ludziom. Znaczy. Czasami. W grupie. Ludzie. Czasami.
– Nie przez meteoryt?
– Meteoryt?
– Nie myślisz, że dinozaury wyginęły przez meteoryt?
– Oczywiście, że przez meteoryt.”
Rzeczy, których nie wyrzuciłem
Marcin Wicha
I co? – zapytała mnie moja siostra, na zmianę smażąc i nadziewając naleśniki na kolację dla swojej licznej rodziny.
A wiesz, próbuję robić badania w tym jedynym budynku, którego nie wyburzyli z getta – powiedziałam
Co to jest getto? zapytała na to jej dziewięcioletnia córka. Wobec poinformowania jej przez rodzicielkę, że informacja ta nie zostanie jej udzielona w imię zachowywania w niej przez następne kilka lat przekonania, że „Człowiek jest dobry, mądry, spokojny, // ufny w swój rozum i myśl niepodległą” poinformowała nas naburmuszona, że była ostatnio w miejscu, w którym zginęło 60 osób.
To ja mówię o takim w którym zginęło 300 tysięcy. Odpowiedziałam nieuważnie i wtedy właśnie, zupełnie znienacka zaatakowała mnie ta świadomość. Do tej rozmowy gettu warszawskiemu bliżej było w mojej głowie raczej do dinozaurów właśnie – i na jakimś poziomie dalej chyba jest. Jak inaczej chodziłabym na Muranów, przecież nie tańczy się po cmenatarzach.
Dzielnica ta, odkąd dowiedziałam się o jej historii, przyciągała mnie w jakiś – może wręcz niezdrowy – sposób. Moje pierwsze świadome wspomnienie tego miejsca to zimny wiosenny wieczór, w który idąc z Mamą do Teatru Narodowego przeskakiwałam przez wybrukowany na chodniku ślad po granicy getta warszawskiego – w tą i z powrotem, w tą i z powrotem. Pamiętam, że czułam przy tym niesamowitą lekkość bytu – a może tylko przypisuje to własnym wspomnieniom.
Michael Focault pisze, że nie żyjemy wewnątrz pustki, przeciwnie, w miejscach pełnych znaczeń, kształtowanych przez nas i nas kształtujących. Być może potrzeba było francuskiego antropologa, aby uprawomocnić takie podejrzenie – ale może to najbardziej banalna z prawd o tym jak ludzie funkcjonują w przestrzeni.
Co wyjątkowego wymyślili na ten temat humanistyczni myśliciele to koncept niemiejsca pamięci. Odnosi się on do przestrzeni po ludobójstwie niedawnym, takim które wydarzyło się w XX wieku, którego świadkowie wciąż żyją, a mimo to jest ono w swojej powszechności kompletnie przezroczyste. Mimo tej nijakości, są świadkami masowych mordów, są więc, jak pisze Roma Syndyka, trwale skażone śmiercią.
Naturalną drogą niemiejsca pamięci jest jego przekształcanie się w element krajobrazu miasta, do czego, konieczne jest równoważące się stopniowe zapominanie i równie silne pamiętanie. Na terenie dawnego getta wybudowano Muranów. Na tym, co przez 3 lata wyrwy w historii, nazywało się Umschaugplatz, wybudowano stację benzynową. Rozebrano ją dopiero w latach 90. Na jej miejscu posadzono drzewo i postawiono pomnik. Dużą betonową bramę, podobną do wejścia do pociągu i do bramy starotestamentowego Nieba. Wypisane są na niej żydowskie imiona, cała masa imion. Przyjeżdżają tu wycieczki z Izraela, a raz do roku, 22 lipca, w rocznicę rozpoczęcia Wielkiej Akcji Likwidacyjnej, przylatują oni, żeby tą samą drogą przejść marsz żywych i wolnych ludzi.
Ale to przecież nie tylko tragedia izraelska. To jest tragedia warszawska. Co jeżeli cały Muranów jest niemiejscem pamięci? Co jeśli cala Warszawa? W mieście tym były w trakcie II Wojny Światowej dwa wielkie ludobójstwa. Wszyscy wiemy, że nie da się, po Woli, spokojnie chodzić, w sierpniu, ale niech nam nie przyjdzie do głowy, być spokojnymi w kwietniu na Muranowie. W Warszawie straszy – ale to dobrze. Im dłużej będziemy się bać, tym więcej będziemy mogli ufać sobie, w siebie i w swoje potencjalne człowieczeństwo.