Piętnaście lat temu znany wówczas i aktywny polityk prawicowy Jan Maria Tadeusz Rokita wieścił, że rządzący wtedy Sojusz Lewicy Demokratycznej niebawem ulegnie „polonizacji”.
Warto przypomnieć, że wtedy ta formacja polityczna wzbudzała powszechną zazdrość na prawicy. Bo uchodziła za partię cechującą się stalową wręcz jednością. Cechującą formacje niemieckie.
Do tego SLD miał wizerunek niezwykle skutecznego, sprawnego politycznego wojska. Niczym armia szwedzka w czasie polskiego „potopu”.
Słowem, nie przystawał do tradycyjnej, polskiej swojskości.
Pokonana w 2001 roku prawica wpadała wtedy w powszechną depresję wywoływaną wizjami wieloletnich rządów lewicy. Tak sprawnie wtedy zorganizowanej.
I tylko jeden Jan Maria Tadeusz Rokita przekonywał, że grasujący od wieków w naszym kraju wirus warcholstwa i sobiepaństwa w końcu dopadnie też SLD. Zagnieździ się w Sojuszu i skutecznie „spolonizuje” go.
Nie minęły dwa latach i słowa Rokity ciałem się stały. Wojewódzcy liderzy Sojuszu uznali się za kastę „baronów lewicy” i jęli wypinać swe polityczne autorytety na postulaty Wyborców chudopachołków. Rychło panowie baronowie skłócili się ze sobą i zaczęli zajmować się już tylko sobą. I grabić zagrabione nie od siebie, ale do siebie.
Potem pojawili się rozłamowcy Marka Borowskiego i w Sojuszu ostatecznie zwyciężyły typowe polskie cechy. Niestety, te najgorsze.
Piszę o tym „bom smutny i sam pełen winy”.
Historia lubi zataczać kręgi. Właśnie widzimy jak zawsze pełne patriotycznych haseł i frazesów „Prawo i Sprawiedliwość” ulega korozji politycznej, nazwanej przez Jana Marię Tadeusza Rokitę procesem „polonizacji”.
Teraz tam wyrastają lokalni baronowie, nowa arystokracja pierwszego sortu. Przecież taki Macierewicz, Szyszko, Błaszczak to już polityczni książęta.
Byle opozycjonista czy dziennikarz nawet podejść, spojrzeć krzywo na nich nie ma prawa.
Zaczęło się też wypompowywanie publicznych pieniędzy z państwowego budżetu. Czyli okradanie naszej Ojczyzny. Patrz ostatnia afera billboardowa. Nie pierwsze w naszej historii, i pewnie nie ostatnie.
Zaczął się też proces podziału wywalczonego przez pana prezesa Kaczyńskiego politycznego królestwa na mniejsze księstwa. Słowem, PiS Kaczyńskiego stoczył się na równię pochyłą.
Czas na rozpad.
Ale niech naiwniacy nie łudzą się, że po rządach prawicowych populistów nadejdzie czas na lewicowców. Wszelkie znaki na ziemi wskazują, że miejsce radykalnych kaczystów zajmą umiarkowaniu dudziści.
Lewica nadal nie jest alternatywą dla Wyborców, bo dalej tkwi w nieróbstwie umysłowym. Dalej łudzi się, że przekona ich pseudo pragmatycznymi hasłami i Pijarowskimi sztuczkami. Boi się wizjonerstwa, hasła V Rzeczpospolitej.
Nie czuje nastrojów społecznych. Lewicy, podobnie jak całej opozycji, wydaje się, że alternatywą gorącej kontrrewolucji kaczystów może być ufryzowany, odświeżony wariant starej „cieplej wody w kranie”.
Zauważcie, że wszystkie ostatnie powszechne debaty publiczne, czyli te o programie 500+, przyjmowaniu uchodźców, nowej Konstytucji, reformie sądownictwa, reparacjach wojennych od Niemiec, pozycji Polski w Unii Europejskiej, wszystkie głupie i mądre, to były tematy podrzucone naszej opinii publicznej przez pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
Nie zgadzacie się? To wymieńcie mi, proszę, tematy debat zaproponowane ostatnio przez opozycję. Zwłaszcza lewicową.
No słucham.
Podpowie mi ktoś?