Ogoleni na łyso lub długowłosi na podobieństwo Conana Barbarzyńcy mężczyźni w T-shirtach z gotyckimi motywami, ładownicami do nabojów, pierścieniami z trupimi czaszkami, wyszukanymi tatuażami na żylastych bicepsach oraz kuflami piwa w zasięgu ręki… „Metalowiec” nie zna granic.
Był masowo obecny tego wieczoru w połowie sierpnia 2016 r. w miasteczku nad Balatonem na koncercie, który odbył się pod gołym niebem w rozległym amfiteatrze, obok wielkiej oszklonej sali, gdzie można było kupić suweniry z podobizną zespołu i… piwo. Jak wszędzie, z tą różnicą, że było tu więcej niż zwykle rodzin i że na T-shirtach często widniały dość niezwykłe na pierwszy rzut oka mapy oraz zabawne znaki, jak później się okaże – pismo runiczne. Posłuchać „patriotycznego rocka” zespołu Kárpátia przyszło około 800 osób. W głębi sceny wizerunek szkieletu ptaka przypominającego heraldycznego orła, ale to mityczny turul, który miał towarzyszyć Madziarom podczas podboju równin naddunajskich.
Pojawia się zespół. Gitary, bas, perkusja – klasyka. Piosenki są krótkie, bezbłędnie wciągające. Janos Petras, piosenkarz-basista, łysa głowa i dumny wąs, zajmuje scenę z przekonaniem gwiazdy; gitarzysta epatuje swoimi długimi włosami. Publiczność pokazuje spazmatycznie rogi – na metalowych koncertach jest to charakterystyczny znak aprobaty. Nie byłoby tu zatem żadnych niespodzianek, gdyby nie to, że nagle toniemy w morzu flag, jak na meczu piłki nożnej. Chorągiewek w rękach dzieci i wielkich, którymi majestatycznie wymachują dorośli. Większość z nich wygląda zagadkowo, ponieważ nie są to flagi narodowe. Niektóre je przypominają, ale na poziomych czerwono-biało-zielonych pasach figurują w środku dwa anioły niosące herb. Jest to flaga królestwa Węgier.
Inne to rozmaite wariacje wokół czerwonobiałych pasów, normalnie wywołujących oburzenie obywatela nieskłaniającego się ku najskrajniejszej prawicy. Barwy te bowiem odwołują się do dynastii Arpadów, którzy założyli królestwo, a wykorzystują je ci, którzy twierdzą, że w przeciwieństwie do innych są „prawdziwymi Węgrami”; przede wszystkim były to barwy utworzonego w 1939 r. ruchu strzałokrzyżowców – węgierskiej transpozycji nazizmu. Strzałokrzyżowcy rządzili od października 1944 do marca 1945 r., bardzo namiętnie współpracując przy eksterminacji, zwłaszcza Żydów: pół miliona z nich zginęło – zostali zamordowani lub wywiezieni do Auschwitz. Najbardziej zagadkowe są jednak błękitnożółte flagi, na których widnieją słońce i półksiężyc. Zagadka pozostanie nierozwiązana do końca koncertu.
Nostalgia wielkowęgierska
Nastrój jest pogodny, ale odczuwa się silny stan uniesienia. Wyraźnie odnosi się wrażenie, że cały czas słuchamy tej samej marsowej, lecz tanecznej piosenki, nawet wtedy, gdy gitara zapuszcza się – co czyni regularnie – w liryczne solówki. W rzeczywistości publiczność aktywnie uczestniczy w widowisku głośno skandując refreny. Kárpátia to fenomen. Utworzona w 2003 r., niezwykle popularna (setka koncertów rocznie), żąda „sprawiedliwości dla Węgier” – tak brzmi tytuł jednego z jej albumów. Tytułem tym potępia traktat zawarty 4 czerwca 1920 r. w Trianon i uświęcający demontaż królestwa: Węgry utraciły wówczas dwie trzecie terytorium i trzy piąte ludności.
Prawie 100 lat później można by sobie wyobrażać, że z pewnością poważny wstrząs uległ przezwyciężeniu. Tak nie jest. Petras przypomina na scenie, że matka śpiewała mu: „Wielkie Węgry to był raj”, zespół zaś nazwał się tak, a nie inaczej, aby przypominać, że Karpaty były kiedyś węgierskie. Nagle pozwala to lepiej zrozumieć pewne desenie na T-shirtach widzów: to zarysy terytorium dawnych Węgier. Kiedy na dźwięk dwóch akordów cała sala wstaje jak jeden mąż i zastyga w podniosłości, która robi duże wrażenie, przelotnie wydaje się, że zespół gra hymn narodowy – tymczasem to błąd: gra hymn Siedmiogrodu, regionu leżącego w sercu rumuńskich dziś Karpat. Hymn fikcyjny, pochodzący z popularnej operetki, ale wszyscy go znają, nawet nie będąc fanami Karpatii. Okazuje się, że zagadkowa flaga niebiesko-żółta ze słońcem i półksiężycem to właśnie flaga utraconego Siedmiogrodu…[…]
Strzałokrzyżowcy w tle
Petras śpiewa z takich samym wigorem o powstaniu 1956 r. na cześć odwagi tych, którzy sprzeciwili się „dyktaturze komunistycznej”, i o przywódcach strzałokrzyżowców, na ogół straconych z powodu zdrady po zwycięstwie armii radzieckiej. Publiczność jest zachwycona i jednogłośnie daje temu wyraz. Wygląda na to, że zgadza się z tymi, którzy pozwolili, aby wśród posłanych do Auschwitz Żydów co trzeci był Żydem węgierskim. Na sali nie widać ani jednego oponenta, choć Kárpátia nie przebiera w słowach ani nie jest to zespół z marginesu. Umiłowanie ojczyzny opiera się tu na „madziarystycznej” koncepcji narodu, której nosicielami byli strzałokrzyżowcy i której towarzyszy jawna nienawiść do tego, co „niewęgierskie”: komunistyczne, internacjonalistyczne, bardziej implicite żydowskie i mówiąc ogólnie cudzoziemskie, w tym liberalne, związane z importem obcych „madziarskości” zagranicznych wytworów i wartości.
Petras celebruje bowiem Węgry archaiczne, kraj fantazmatycznie „czysty”, zamieszkany przez potomków wojowników kochających ziemię, którą zdobyli siłą oręża. W Budapeszcie chętnie mówi się, że żaden budynek nie przekracza 96 metrów, aby przypominać w ten sposób o roku 896, kiedy to konfederacja plemion węgierskich pokonała swoich poprzedników i zainstalowała się w Kotlinie Panońskiej poprzez podbój, który po węgiersku nazywa się „zajęciem ojczyzny”… Należy zachować pradawne wartości tego narodu „wybranego” i symbole tego, że jest on narodem „wybranym” – turula, któremu wznosi się pomniki wszędzie tam, gdzie mieszka mniejszość węgierska, od Rumunii po Austrię i Ukrainę, alfabet runiczny, używany w niektórych regionach do 1850 r. i figurujący dziś na tablicach urzędowych niektórych gmin zarządzanych przez skrajną prawicę, a także wiarę chrześcijańską, kojarzoną ze Stefanem I Świętym, założycielem królestwa w roku tysięcznym.
Niezła to mieszanka jak na ten rock tożsamościowy, który rozpowszechniło utworzone w 2000 r. i ulotne, ale wpływowe Pannon Rádió.[…]
Prawicowy „nieliberalizm”
Totalną nieobecnością świeci w tym dyskursie kwestia społeczna, natomiast rzuca się w oczy stosunek do historii, który cechuje skłonność do nazywania „okupacją” jedynie czasów Węgierskiej Republiki Ludowej – ale już nie okupacji kraju przez wojska Trzeciej Rzeszy od marca 1944 r. ani dwóch długich okresów, w których na Węgrzech najpierw panowało Imperium Osmańskie, a następnie państwo Habsburgów.
Obsesja na punkcie traktatu z Trianon jest tym powszechniejsza, że obciążona dwuznacznościami. To marszałek Miklós Horthy, regent królestwa w latach 1920-1944, sprzymierzeniec państw Osi wynegocjował z Hitlerem i Mussolinim przyłączenie części terytoriów, które w 1924 r. weszły w skład Rumunii. Pronazista, ale… Terytoria te po wojnie ponownie zmieniły przynależność państwową i w okresie komunistycznym nie było już mowy o Trianon. Teraz od samoprzylepnych naklejek przedstawiających Wielkie Węgry roi się na tylnych szybach samochodów osobowych, których właściciele niekoniecznie identyfikują się ze skrajną prawicą.
Jest to również przejaw sprzeciwu wobec innej, całkiem niedawnej okupacji kraju przez… kapitalizm. „Wielkie Węgry” reprezentują co prawda fantazmatyczne, ale potężnie przemawiające do wyobraźni czasy suwerenności narodowej i ludowej. Kraj gwałtownie ucierpiał w wyniku swojego „otwarcia” na Zachód. Socjalistyczno-liberalna koalicja rządząca w latach 90. bez zmrużenia oka spełniała wymagania Międzynarodowego Funduszu Walutowego i zaprowadziła ostrą surowość budżetową. Bezrobocie galopowało i w 2004 r., w którym Węgry weszły do Unii Europejskiej, 80 proc. wielkich przedsiębiorstw, podobnie jak 80 proc. banków, było własnością kapitału zagranicznego. Jeśli do tego wystawienia kraju na licytację dodamy głośne skandale korupcyjne, to stanie się jasne, dlaczego elity centrolewicowe mogą budzić w szerokich środowiskach społecznych jedynie pogardę i nieufność – podobnie jak ich obietnice dobrobytu, który miała zapewnić liberalizacja rynków.
Jeśli chodzi o Fidesz – Węgierską Unię Obywatelską, partię premiera Victora Orbána, to sytuuje się ona na linii tego samego sprzeciwu. W 2010 r., po ośmiu latach nieobecności u steru władzy, nie tylko uczyniła dzień 4 czerwca, w który przypada rocznica podpisania traktatu z Trianon, świętem „spójności narodowej”, ale ogłosiła, że obchody tej rocznicy mają służyć umacnianiu „tożsamości narodowej”. Co więcej przyznała obywatelstwo osobom należącym do mniejszości węgierskiej na terytoriach, które ongiś wchodziły w skład „Wielkich Węgier”, to znaczy 2-3 mln osób. Fidesz nie tylko schlebia irredentyzmowi, ale promuje etnizację obywatelstwa i dąży do utworzenia „euroregionu węgierskiego”, co przypomina marzenie o „zjednoczonych ziemiach Węgier”, drogich strzałokrzyżowcom. Do tej swojej pasji „madziarskości”, dodaje odrzucanie obcych (europejskich) praw oraz głosi „patriotyzm gospodarczy” i „nieliberalizm”, jak również zaciekły antykomunizm.
Kurułtaj potomków Attyli
Nic zatem dziwnego, że rząd Orbána odznaczył Petrasa, przy czym ten skomponował hymn utworzonej w 2007 r., rozwiązanej w 2009 r. i zakazanej, ale faktycznie tolerowanej formacji paramilitarnej. Ta Magyar Gárda, której przewodził Gábor Vona, szef skrajnie prawicowej partii Jobbik, nazywała się oficjalnie Węgierskim Gwardyjskim Stowarzyszeniem Ochrony Tradycji i Kultury, ale zajmowała się również „ochroną ludności”. W statucie stawiała sobie za cel „fizyczną, duchową i umysłową obronę bezbronnych Węgier”.
Odznaczenie państwowe przyznane Petrasowi doskonale ilustruje to, jak bliskie są sobie wrażliwości Jobbiku i Fideszu. Nieco odmiennie rozkładają one jednak akcenty w swojej definicji tożsamości węgierskiej. „Drodzy potomkowie Attyli” – tak Vona lubi zwracać się do swoich wyborców, którzy obdarzyli go w wyborach parlamentarnych w 2014 r. 20,5 proc. głosów. Festiwal zwany Kurułtajem, którego pierwsza edycja odbyła się w 2010 r. w Kazachstanie, ma właśnie na celu gromadzenie potomków Hunów. To „zgromadzenie plemienne” – takie jest znaczenie tego terminu pochodzenia tureckiego – odbywa się teraz co roku w sierpniu koło wsi Bugac, 120 km od Budapesztu, na wielkiej równinie zwanej pusztą. Spotykają się tam przedstawiciele 12 narodów, 27 grup etnicznych i 250 tys. widzów – jest to „największe tradycyjne wydarzenie w Europie”. Patronuje mu wiceprzewodniczący Zgromadzenia Narodowego, który twierdzi, że Kurułtaj ma rozwijać poczucie braterstwa między narodami pochodzenia turkijsko-huńskiego. […]
Wejście na festiwal jest bezpłatne. Wchodzi się pod surowym okiem ogromnego Attyli, którego portret dominuje nad bardzo rozległą esplanadą. Kurz i upał – temperatura może wynosić 40 stopni. Między jurtami rozbitymi na kolorowych dywanach jeżdżą samochody. Na licznych stoiskach można kupić mongolskie pamiątki i stylizowane na starodawne łuki. Wszędzie snują się mężczyźni obwieszeni naszyjnikami, bransoletami i talizmanami, w haftowanych kamizelkach, rubaszkach, szerokich białych spodniach, długich skórzanych płaszczach, inkrustowanych kamieniami tokach, futrach, nieraz nawet zbrojach lub zwierzęcych skórach na nagich torsach. Często długowłosi, noszą kolczyki, tatuaże i aroganckie wąsy.[…]
Turanizm węgierski
Co chwilę, w regularnych odstępach czasu, słychać trzaski przypominające huk wystrzałów, a tymczasem jest to strzelanie z bardzo długich biczów, którymi – na to wygląda – trudno jest się posługiwać; stanowią one raczej broń niż instrumenty. Wszędzie perkusja, przede wszystkim bębny; panuje transowa atmosfera.[…]
Krąży tu wielu policjantów oraz ubranych na czarno mężczyzn z czerwono-biało-zielonymi opaskami; dziwnie przypominają członków Magyar Gárda… Wszędzie powiewają flagi. Są tu Ujgurowie, Turkmeni, Czuwasze, Turcy, Kirgizi, Jakuci… Od centralnej sceny po „pole bitwy” kręgi szamanów, pojedynki na szable, popisy jeździeckie, w tle bębny, dudy itd. Odbywają się tu również międzynarodowe konferencje poświęcone koczowniczym cywilizacjom eurazjatyckim.
Rzecz w tym, że Kurułtaj to koncentrat turanizmu. Od dawna przestarzały termin „ludy turańskie” odnosił się do ludów uralsko-ałtajskiej ligi językowej, do której należą języki ugrofińskie, samojedzkie, mongolskie i turkijskie. Turanizm węgierski oznacza ideologię polityczną odwołującą się do powinowactwa narodów wywodzących się z Azji Centralnej. Ten nurt ideologiczny szerzył się w latach międzywojennych i ożywiał madziarskość strzałokrzyżowców. Dziś jego głównym przedstawicielem jest Jobbik. Dwaj spośród jego przywódców są właścicielami przedsiębiorstwa wytwarzającego ubrania i akcesoria z archaizującymi motywami. Mają oni zresztą stoisko na tym festiwalu.
Samookreślanie się mianem potomków Attyli, który stworzył w V w. imperium rozciągające się od Azji Środkowej po Europę Środkową, świadczy o nader osobliwej tożsamości tej partii – dość odmiennej od tożsamości afirmowanej przez Fidesz. Co prawda nowa konstytucja, której zażyczył sobie w 2011 r. Orbán, również opisuje naród w kategoriach kulturowych, ale jego jedność symbolizuje święta korona królów węgierskich, a chrześcijaństwo i rodzina stanowią w niej filary społeczeństwa.
Jobbik, skrajna prawica
Jobbik, który nie uważa się za partię, lecz za „wspólnotę”, jak twierdzi jego przywódca György Szilágyi, również odwołuje się do chrześcijaństwa. Wydaje się jednak, że jego kultura i elektorat są neopogańskie, wrażliwe na duchowość związaną z magicznymi i pradawnymi mocami przyrody. Jobbik odwraca się również plecami do „Zachodu”, który traktatem z Trianon zdradził Węgry, i zwraca się do swoich „naturalnych” sprzymierzeńców, bliskich rzekomym korzeniom narodowym Węgrów: do narodów azjatyckich. Jeden z trzech europosłów Jobbiku opowiada się zresztą za „wielkim przymierzem turańskim” między Węgrami a „czerwonymi chanatami” Azji Środkowej.[…] Droga do „lepszych Węgier” prowadzi zatem przez mniej czy bardziej wyimaginowane tradycje, mocno naznaczone sprzeciwem wobec „zachodniej” nowoczesności, nasycone średniowiecznymi fantazmatami promującymi męstwo, braterstwo żołnierzy tej samej armii, bohaterstwo, związek z pierwotnymi siłami przyrody. Siedząc przy stole w pewnym bistro pod gołym niebem, aby ochłonąć po wstrząsie doznanym na Kurułtaju, przysłuchujemy się ożywionej rozmowie dwóch wytatuowanych Węgrów, którzy wychwalają legendarnego betyára, rozbójnika kojarzonego z dość szczególnym rodzajem Robin Hooda czy Janosika: grabił on bogatych, porywał, ale uwodził kobiety, występował na koniu w roli zdobywcy. Jak widać, jest tu na czym budować wizerunek turańskich herosów.
Archaizm jako przyszłość
Hasło Jobbiku: „stuprocentowi Węgrzy” implikuje odrzucenie Zachodu, liberalizmu, podporządkowania Unii Europejskiej po to, aby odnaleźć co prawda węgierską, ale zakotwiczoną w eurazjatyzmie, żywotną, solidarną i duchową tożsamość: całość stanowi ideał romantyczny, nośny w autentyczność i moralność. „Nie można zatrzymać przyszłości”, stwierdza na swoim portalu Jobbik, partia popularna wśród młodzieży – 33 proc. studentów to jej wyborcy lub sympatycy. […]
Podobnie jak przynależność do chrześcijaństwa nakładała się ongiś na inne przynależności, Kurułtaj i turanizm sytuują „ojczyznę” w rozleglejszej całości, w której granice są mniej ważne niż wspólnota.
Innymi słowy patriota węgierski skłonny jest rozpuścić się w ludzie ponadnarodowym, z którym postanawia się utożsamić. Tego rodzaju wybory skłaniają z kolei do archaizmu prezentowanego jako… przyszłość, co pozwala celebrować najwyższe wartości – duchowość, obronę ludzi prostych, przezwyciężenie interesów osobistych – unicestwione przez nowoczesność, którą w szczególności reprezentują demokracja i kapitalizm. […]
Na Węgrzech to wezwanie do nawrotu do przeszłości jako źródła szczęśliwej przyszłości jest tym popularniejsze, że – jak się wydaje – proponują go dwie rywalizujące ze sobą partie. Być może to, co je różni, ma mniejsze znaczenie niż to, co jest w nich zbieżne. Kiedy jednak Orbán zamawia piosenkę, która ma być hołdem dla „męczenników 1956 r.”, zwraca się do rockera, kompozytora i producenta Desmonda Childa, urodzonego w Stanach Zjednoczonych syna węgierskiego arystokraty. Dał się on poznać w czasach, gdy komponował muzykę dla takich ekstrawaganckich artystów jak Alice Cooper czy Kiss, a teraz wzywa, aby „iść ręka w rękę śladami naszych bohaterów”. Najbardziej jednak zaskakuje to, że tak usilnie promujący koncepcję małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety Fidesz dobrze rozumie się tu z działaczem gejowskim ożenionym z mężczyzną.
Niemal w tym samym czasie w Budapeszcie odbywa się największy w Europie rockowy festiwal na świeżym powietrzu zwany Sziget Festival, w którym bierze udział pół miliona widzów z ponad stu krajów. Ceny są tak prohibicyjne, że Węgrów jest wśród nich bardzo niewielu.
Kurułtaj 2016
(Tekst pochodzący z „Le Monde Diplomatique – edycja polska”, tłum. Zbigniew M. Kowalewski, ukazał się na portalu Trybuna.eu. Skróty – „DT”)