To podobno najstarszy wodny młyn na Litwie. Chociaż trafiają się inni chętni do tego tytułu, podobnie jak kilkanaście dębów, z których każdy jest najstarszy, i jak inne osobliwości przyrodnicze.
Przyroda pozostaje bowiem turystycznym magnesem regionu uciańskiego, w północno-wschodniej części Litwy, pełnego malowniczych jezior, lasów, zwierzyny, runa leśnego i niepowtarzalnych widoków. To atuty przyciągające ludzi spragnionych kontaktu z naturą. A wśród nich oczywiście swoje miejsce zajmuje trzechsetletni młyn w Šlynikos, który wygląda jak dekoracja filmowa albo teatralna. Ale to najprawdziwszy młyn wodny, w dodatku nadal pracujący, jak zapewnia właściciel jedyny taki młyn na Litwie. Produkuje mąkę w trzech gatunkach na starych kamiennych żarnach. Tylko dźwigi do worków z mąką są młodsze, z końca XIX wieku, ale niezawodne, bo szwajcarskie.
Młynarz częstuje odrobiną swojej maki, a potem przygotowanymi z niej blinami ze skwareczkami albo z marmoladą dyniową. Smakują doskonale, zwłaszcza jeśli popijać je… rumiankiem, którego od dzieciństwa nie miałem w ustach.
W Šlynikos mieszkają tylko trzy osoby: teściowa, żona i młynarz, wioska zaiste malutka, choć niewielkich wsi tu dużo. Opowiada gospodarz o młynie, jego historii, produkcji, pokazuje stare mechanizmy ze swadą, humorem i dramatycznie to wszystko porządkuje. To rodzaj precyzyjnie zaplanowanego młynowego monodramu. Obok, w drewnianym domu, z wnętrzem utrzymanym w starym stylu litewskiej chaty, ale z całkiem nowoczesną kuchnią, serwuje się bliny i inne smakołyki wśród których szczególną estymą cieszy się chleb – taki potężny bochen waży dobrze ponad 6 kilo, a sławny jest na całą Europę. W małym sklepiku można kupić miejscową mąkę, chleb, a także rozmaite pamiątki w cepeliowskim stylu.
Skojarzenie zwiedzania młyna z występem teatralnym, monologiem i dekoracją jest tu całkiem na miejscu. Bodaj od początku istnienia międzynarodowego festiwalu monodramów, który co dwa lata odbywa się w Visaginas, wizyta w młynie i karczmie młyńskiej należy do żelaznego programu atrakcji dla zaproszonych gości. Przez te lata młynarz nabrał więc aktorskiej ogłady i dzisiaj prezentuje opowieści z młyna niczym monodram. Sam festiwal odbywał się już po raz dwunasty, a w konkursie rywalizowało dziesięciu artystów z dziewięciu krajów, a Grand Prix przypadło Narine Grigorian z Armenii.
Visaginas leży o żabi skok, może dwadzieścia minut samochodem. Otoczone jeziorami, tonące w lasach, jeszcze czterdzieści lat temu nie marzyło o miejskiej karierze. To była niewielka wioska, która została wybrana jako siedlisko najpierw budowniczych, a potem pracowników elektrowni atomowej Ignalina (otwarta została w roku 1983), pod względem technologicznym siostrzanej elektrowni do tej w Czarnobylu. Po przystąpieniu Litwy do Unii Europejskiej elektrownia została zamknięta (2004). Powstały wówczas plany budowy nowej elektrowni, bardziej nowoczesnej i bezpiecznej, mieli w tej inwestycji uczestniczyć Japończycy, Estonia i Łotwa, w pewnym okresie także Polska, ale sprawa nie ruszyła na dobre z miejsca i najwyraźniej się oddala, zwłaszcza że w tym samym czasie Rosjanie w rejonie Kaliningradu rozpoczęli budowę swojej elektrowni atomowej… Tak więc losy elektrowni w Visaginas do tej pory pozostają niejasne – w pewnym sensie to miasto jest pomnikiem błędu technologicznego. Gdyby elektrownia miała bezpieczną technologię pewnie okrzepłoby szybciej.
Visaginas to najmłodsze miasto na Litwie, prawa miejskie uzyskało zaledwie 40 lat temu (1977). Gdyby nie energia i pomysłowość mieszkańców pewnie stałoby się znikającym z mapy niszczejącym śladem przeszłości. Ale po okresie zapaści, kiedy wyemigrowało stąd wielu mieszkańców, głównie Rosjan, kiedy zabrakło pracy, przyszedł czas nowych inwestycji, które władzom miasta udało się pozyskać. Miasto które przed zamknięciem elektrowni liczyło już prawie 40 tysięcy mieszkańców, potem stopniało do dwudziestu kilku tysięcy obywateli, ale teraz znowu zbliża się do trzydziestu tysięcy. To znaczy, że odzyskało oddech.
To ciekawe miejsce, choćby ze względów etnicznych. Przeważają w tym mieście Rosjanie (ponad połowa mieszkańców), Litwini stanowią 16 procent tubylców, ponad 9 procent Polacy, 6 procent Ukraińcy. Tak więc jest to mieszanka narodowościowa, która grozi konfliktami, ale też obiecuje sukcesy. Wszystko zależy, jak ludzie ze sobą się dogadują. Tutaj nikt nie próbuje udawać, że Rosjanie zniknęli. Rosyjskiego używa się na ulicy, w handlu, w szkolnictwie, a także na festiwalu. Pani mer, dzierżąca ster miasta od wielu już lat, Dalia Štraipuite, jest rdzenną Litwinką, ale wszystkie wystąpienia oficjalne na wspomnianym już festiwalu monodramów prezentowała w dwóch językach, po litewsku i po rosyjsku, adresując je przede wszystkim do miejscowych, do publiczności. Nikogo to tutaj nie dziwi. Ta codzienna dwujęzyczność, a czasem i wielojęzyczność, bo polski też słychać od czasu do czasu, a wielu mieszkańców, jeśli nie mówi, to rozumie po polsku, wygląda na tutejszy atut. Przynajmniej dla międzynarodowego festiwalu
To właśnie dlatego Mateusz Nowak, który wystąpił w Visaginas ze swoim monodramem „Od przodu i od tyłu” [na zdjęciu], opartym na niełatwej książce Karola Zbyszewskiego „Niemcewicz od przodu i tyłu”, w której pojawiają się cytaty z samego Niemcewicza, mógł liczyć tu na zrozumienie. Monodram, w którym przewijają się dziesiątki postaci, a główna rola narratora przypada Julianowi Ursynowi Niemcewiczowi, posłowi inflanckiemu, dotyka schyłku rzeczypospolitej szlacheckiej, czasów Sejmu Wielkiego i Konstytucji Trzeciego Maja. Ale rzecz o polskich omamieniach, prywacie, korupcji, bigoterii i krótkowzroczności ma nie tylko walor pouczającej lekcji historii. Nad spektaklem unosi się duch Gombrowicza z jego krytycznym, groteskowym ujęciem polskości. Czuło się, że te niuanse spektaklu przekroczyły barierę językową, a najlepszym tego świadectwem stała się Nagroda Dyrektorów Festiwali Teatrów Jednego Aktora, którą Mateusz Nowak wywiózł z Visaginas. Na koniec warto się zatrzymać nad fenomenem frekwencji – na festiwalu monodramów (wielojęzycznym) niemal na wszystkich spektaklach były komplety albo nadkomplety. Główna sala, w której prezentowano spektakle, liczy około 250 miejsc, a więc jak na monodram wcale niemało. Jednak znaleźli się chętni, żeby wykupić bilety. Bilety były wprawdzie tanie (po trzy euro), ale jednak nie za darmo. A działo się to przecież wszystko w mieście naprawdę niedużym. Kiedy Marija Tanana, która zaraziła Visaginas miłością do teatru jednego aktora, organizowała pierwsze festiwale, bywało ciężko. Publiczność powoli przyzwyczajała się do nieznanej formy teatralnej, ale z roku na rok nabierała na teatr coraz większej ochoty.
Widać więc jak na dłoni, że to miasto niezwykłe, głodne kultury, chłonne. Statystyki to potwierdzają – absolwenci tutejszych szkół bez trudu trafiają na uniwersytety, ludność legitymuje się najwyższym przeciętnym wykształceniem w porównaniu z resztą Litwy. Kwitnie tutaj twórczość amatorska, zwłaszcza rozwijają się zespoły muzyczne – rock, rap i country. To właśnie w Visaginas odbywa się co roku znany już w tej części Europy festiwal country. Jednym słowem, nie ma w tym nic przypadkowego. Miasto, któremu patronuje żuraw, stojący na wysokiej kolumnie na głównym placu miasta i widniejący w herbie, tylko z pozoru wygląda na senne i zmęczone oczekiwaniem na powrót do świetności. Jeśli potrafi tak gorąco oklaskiwać artystów i z takim zaciekawieniem słuchać tego, co mają do powiedzenia, na pewno ma przed sobą przyszłość.