8 listopada 2024

loader

Mogę być Bierutem, mogę być Dziwiszem

WYWIAD. Z aktorem Wenantym Nosulem rozmawia Krzysztof Lubczyński.

Gratuluję! „Obsługuje” Pan znaczącą część telewizyjnych seriali. Może jest Pan rekordzistą?

Bez przesady. Nie ma czego gratulować, to małe rólki, na ogół na jeden-dwa dni zdjęciowe. W serialu bierze się człowieka, aktora takim jakim jest, „jeden do jednego”: stań przed kamerą, powiedz swoją kwestię i koniec. Nawet dają do zrozumienia, żeby nie robić z roli nic większego niż potrzebują, bo chodzi tylko o to, by się było tylko tłem dla głównych postaci.

Jednak to nie tylko główne role wyznaczają klimat filmu, ale także drugi plan…

Mimo to, nie przywiązuję wielkiej wagi do tych rólek, choć zawsze staram się być rzetelny i profesjonalny.

Urodził się Pan na Białorusi, koło Juraciszek, w 1949 roku, repatriował się Pan do Polski z rodziną w 1957 roku, ale konsekwentnie nie chce Pan o tym opowiadać. Dlaczego?

Bo to było tak dawno, że już nic nie pamiętam.

Szkoły podstawowej na Białorusi Pan też nie pamięta, szkół w Polsce też nie?

Nie. Nie chodziłem do żadnych szkół (uśmiech).

Żartuje Pan…

Nie chcę wracać do dzieciństwa i do młodości. Wyparłem to z pamięci. Nie lubię wspominać. Lubię patrzeć do przodu.

No dobrze. Rewelacyjnie wcielił się Pan w postać Bolesława Bieruta w filmie „Generał Nil”. Jak się pracuje nad rolą takiej historycznej postaci? Czego szuka się przede wszystkim? Podobieństwa fizycznego, psychicznego?

To było tak dawno, że o tym totalnie zapomniałem.

To było niecałe cztery lata temu!

No widzi pan, a dla mnie to było dawno. To zdarza się u ludzi, którzy, jak ja, długo mieszkali za granicą.

Z takim poczuciem czasu będzie Pan miał wyjątkowo długie życie. W takim razie wróćmy do roli Bieruta…

Kiedy dostałem propozycję tej roli od Ryszarda Bugajskiego, nie myślałem o wyglądzie zewnętrznym Bieruta, powszechnie znanym z fotografii i kronik, ale o nim jako o postaci w sensie psychicznym, kim był, co robił, co myślał kiedy wstawał rano itd… Kiedy zacząłem czuć związek z rolą, z postacią, to zaczynałem patrzeć w lustro i szukać w sobie jakichś fizycznych podobieństw do Bieruta, zastanawiałem się, czy mam szansę się do niego upodobnić fizycznie. Obejrzałem kroniki z nim, przemówienia, by podpatrzyć, jak się zachowywał, jak poruszał. Trenowałem też jego podpis, bo on w jednej ze scen akceptuje, prawie bezwiednie, wyrok śmierci na generała „Nila”-Fieldorfa.

Zdziwił się Pan tą propozycją?

Zdziwiłem się, bo po roli Stanisława Dziwisza w filmie o papieżu Janie Pawle II myślałem, że teraz zagram z kolei jakiegoś umarłego papieża albo co najmniej świętego Piotra…

Bardzo ciekawy efekt artystyczny dało wykorzystanie szorstkości, twardości Pana akcentu angielskiego jako plebejskiego akcentu Bieruta…

Tak, to była kwestia profesjonalnego wykorzystania możliwości głosowych.

Ale w roli Dziwisza nie było imitacji jego charakterystycznej bełkotliwej, plebejskiej wymowy…

Nie. Bo grając po angielsku nie mogłem tego robić. Poza tym, nie miałem takiej charakteryzacji jak mój partner grający Jana Pawła II, Jon Voight. Z nim przyjechała z USA specjalna ekipa charakteryzatorska, w moim przypadku nie wchodziło to w rachubę.

To gwiazda kina amerykańskiego, laureat Oscara, tytułowy „Nocny kowboj” w słynnym filmie Johna Schlesingera z 1969 roku, gdzie występował w duecie z Dustinem Hoffmanem. Jak się Panu z nim pracowało?

Dobrze, choć to trudny partner, bo po anglosasku perfekcyjny, precyzyjny co do milimetra, doskonale przygotowany do każdej sceny. Gdy n.p. pewien aktor włoski zwykł przychodzić na plan bez wyuczonej na pamięć roli, to doprowadzało to porywczego Voighta do szału. Sporo rozmawialiśmy, chodziliśmy wspólnie do rzymskich restauracji, do których nas prowadził dobrze znający Rzym Ben Gazzara i trochę się zżyliśmy, choć bez przesady.

Jakim aktorem Pan się czuje, w sensie typu aktorskiego?

Zawsze czułem w sobie stronę komiczną. Marzyłem i marzę, żeby robić komedie polskie i kręcić je w sposób niewydumany, życiowy, czego w polskich komediach brakuje. Problem w tym, że Polakom brakuje zróżnicowania osobowości. My się lubimy upodabniać do tła, jesteśmy jak jedno plemię. Brakuje u nas ludzi pozytywnie zwariowanych, tzw. crazy, ekscentrycznych. Jesteśmy skryci, także w okazywaniu uczuć. Jesteśmy „tacy sami”. Brakuje nam też swobody w relacjach międzyludzkich, jesteśmy bardzo ostrożni. Tymczasem komedia żywi się soczystymi typami, postaciami i wyrazistymi sytuacjami. Poza tym jestem zdecydowanym aktorem wcieleniowym, zgodnie ze szkołą Stanisławskiego, którego pisma znam dobrze. Ten rosyjski teoretyk teatru i sztuki aktorskiej jest niezmiennie wysoko ceniony na Zachodzie, w tym w USA. Wydano w całości jego dzieła po angielsku. W Polsce jest ceniony znacznie mniej, niestety. Tu dominuje aktorstwo polegające na dystansie do roli. Role się w Polsce raczej opowiada, „referuje” niż gra całym sobą.

Bo w Polsce gra naturalistyczna, rodem ze Stanisławskiego jest pogardzana, jako granie „bebechów”…

I niesłusznie, bo przez to aktorstwo polskie jest często blade, bez wyrazu.

Czy tylko dlatego nie robi Pan nowych filmów?

Nie, powód główny to niemożność przebicia się przez panujące w Polsce układy, struktury, bariery, niemożności. Można by o tym napisać księgę. To, co się dzieje pod tym względem w Polsce, jest zastraszające. Bariery są wszędzie, także finansowe, ale na Zachodzie, czy w USA szybko się je wskazuje i usuwa, a w Polsce człowiek jest w sytuacji bohaterów prozy Franza Kafki – nie wie kto, jakie siły sprzysięgają się przeciwko niemu. Nikt nie jest za nic odpowiedzialny. Szczegółów oszczędzę, bo to nudne. W tym wszystkim pociesza mnie to, że mój syn, mieszkający w USA, też aktor, dostał angaż do dużej produkcji filmowej.

Dziękuję za rozmowę.

Wenanty Nosul – ur. 1949 roku w białoruskiej SRR (ZSRR), repatriowany do Polski w 1957 roku. W 1979 roku wyemigrował z kraju. Mieszkał m.in. w USA, na Bliskim Wschodzie i w Australii. W 1995 roku powrócił do Polski. Mistrz drugiego planu aktorskiego. Zagrał dziesiątki drugoplanowych ról w serialach i filmach.

trybuna.info

Poprzedni

Popis Lewandowskiego

Następny

Czarnogóry bilet do NATO