Kiedyś miałam monopol na prawdę. Miałam wtedy piętnaście lat i właśnie przeczytałam jedną książkę o filozofii, jedną o Powstaniu Warszawskim i jedną o nierównościach społecznych. Te trzy elementy złożyły mi się nie tylko w zaczątek światopoglądu, ale w niezachwianą niczym – wtedy – pewność. Bardzo to było przyjemne. Mój nastoletni świat był – przez chwilę – czarnobiały, a razem z nim to, jakie są słuszne decyzje polityczne i moralne.
Przez chwilę, bo potem, na moje szczęście, poznałam inne książki. Dużo książek. Wszystkie się ze sobą nie zgadzały. System wiedzy o świecie budowany przez nauki społeczne nie polega na oddolnym, logicznym, nawarstwiającym się tworzeniu spójnego szkieletu, tłumaczącego po kolei jak ów świat działa. Czyta się te książki i im więcej sprzeczności z nich wychodzi – tym pełniejszy obraz rzeczywistości.
Monopolu nie ma; ani na prawdę, ani na dobro, ani na piękno. Jest za to świat, wynurza się po kolei, jak w zdrapkach, coraz trudniejszy, ale też coraz ciekawszy i bardziej wart zachodu. Wierzę w to, wierzę w ten post – postmodernizm, jak bardzo irytujący by nie był. To odkrycie, o którym tutaj piszę jest dla mnie bardzo ważne, ale też dość banalne, dokonuje się go zazwyczaj ukończywszy lat siedemnaście.
Jednak przemiana ta ciągle czeka na prezydenta Dudę i Miłościwie Nam Panujący Rząd Rzeczpospolitej. Oni mają monopol na prawdę. Monopol taki pozwala im na różne intelektualne machlojki i transakcje trans – humanitarne
Pozwala też, żeby lekką ręką porównać widzów nagrodzonej w Wenecji produkcji filmowej do konformistów z czasów okupacji. Sam film mogą dzięki temu zrównać z ziemią, w niespotykanie absurdalny i podły sposób. Gdybym miała kino studyjne, puszczałabym przed seansem Zielonej Granicy polecaną przez rząd wyjaśniającą świat wstawkę i propagandowy spot o stonce, z lat pięćdziesiątych.
Nie wiem, co chce mi udowodnić rząd, tak krzycząc; że Agnieszka Holland kłamie? Moi przyjaciele byli na granicy, wiem, że nakręciła proste sprawozdanie z teraźniejszości. Ale gdyby przez chwilę ich posłuchać, co z tego wynika? Jeżeli Straż Graniczna nie wyrzuca, nie zostawia na mrozie, nie odbiera godności i praw człowieka uchodźcom, tylko „dzielnie broni polskiej granicy” – to znaczy, że co na niej robi? Jak broni? Co się dzieje z tymi ludźmi, którzy nie trafiają do obozów, do samolotów, do Polski, na Białoruś? Jeżeli okrutne push – backi i porzucanie osób na śmierć w lesie nie istnieje, to co ich spotyka? Tego nie ustalono. Po informacji, że „ funkcjonariusze bronią granicy” głośni dotąd politycy milkną.
Zielona Granica to podobno film, nie dość że kłamliwy, to jeszcze antypolski. Tak mówią, ale nie oszukają mnie, bo byłam w końcu w kinie. To jest, wręcz przeciwnie, dzieło do głębi, mięsiście i niepodważalnie polskie. Jest w nim więcej miłości do tego głupiego, smutnego i czułego, beznadziejnego i nadziejnego kraju, niż we wszystkich historycznych produkcjach z nurtu polsko – patriotycznego. Ja znam tę Polskę.
Znam tę Polskę. Znam tę aktywistkę z bardzo nierówno przystrzyżoną grzywką. Tę czterdziestolatkę z dużego miasta, pomagającą w lesie, co zna na pamięć Ojcze Nasz, chociaż ostatni raz w kościele była dawno. Znam tę dziewczynę z warkoczem, z dobrego domu, zaangażowaną społecznie i mówiącą po francusku w środku lasu. Znam ludzi, którzy mieszkają na wschodzie i kiedy mówią o swojej pracy, to zawsze dodają, że jeśli ktoś ich zwolni, to przynajmniej zawsze znajdą pracę w Straży Granicznej; „bo tam ostatnio wszystkich przyjmują”. Policjanta, który może mnie przewrócić, chociaż przed chwilą mówił do mnie per Pani poznałam na protestach.
Każdy z tych ludzi jest Polską i każdy ma swój świat i utkaną z niego prawdę. Nie będę ironiczna, skończyła się we mnie ochota na cynizm. Rząd Rzeczpospolitej Polskiej monopolu na prawdę nie ma. Żadne bluźniercze analogie, żadne reformy systemu sądownictwa, ani przywoływanie haseł z czasów II Wojny Światowej mu tego nie zapewnią.