Polska i świat, a tym samym – ludzie, zaludniający te przestrzenie w swej różnorodności oraz w swym pluralizmie – wyraźnie przeszkadzają aktualnie rządzącej ekipie nad Wisłą.
Parafrazując słowa Sławomira Mrożka są to umysły zarówno tandetne intelektualnie jak i opanowane poczuciem misji, zemsty, nienawiści do wszystkiego co inne, żądne władzy nad rzeczywistością doczesną i duchową, nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.
Elity tworzącej się władzy i klimat temu towarzyszący (bo tak ów proces należy postrzegać i nazywać patrząc na zawłaszczanie kolejnych sfer życia publicznego i próby ograniczania nie tylko wolności obywatelskich bądź swobód jednostkowych, ale wchodzenia do wnętrza i recenzowania ludzkich sumień, estetycznych mniemań i sądów, upodobań oraz ich regulowanie wedle jednego, religijno-fundamentalistycznego – dawno odrzuconego przez cywilizowanych świat – sznytu) źle wróżą Polsce i części Polakom niezgadzającym się na tak pojmowaną władzę.
Prace parlamentarno-rządowych gremiów nad ograniczeniem dostępu do pornografii (dla ludzi dorosłych), sposobem spędzania dni wolnych (zakaz pracy w niedzielę w handlu, który jest de facto próbą przymuszenia ludzi do uczestniczenia w katolickich obrzędach, a nie troską o tzw. „życie rodzinne” – można było zostawić ludziom wybór podnosząc znacznie stawkę za dobrowolną pracę w niedziele co postulował m.in. Piotr Szumlewicz z OPZZ), nad odebraniem nabytych praw emerytalnych byłych funkcjonariuszy najszerzej rozumianych spec. służb PRL i potwierdzonych uprzednio wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego (z 2010 roku), demolowanie prokuratury i wojska, „rugi” politycznie w urzędach państwowych (policja jest tu klasycznym przykładem a przedsięwzięcia Błaszczaka i Zielińskiego w tej mierze są klasyczną dintojrą i intelektualną „małością”) demolują totalnie dotychczasowy system funkcjonowania państwa, a uzasadniane są „dobrą zmianą”. Dobrą wyłącznie dla siebie i swoich totumfackich oraz zwolenników często nie bardzo orientujących się, w jakim kierunku to wszystko idzie.
Proszę uprzejmie o oddanie mi władzy
nad światem. Prośbę moją uzasadniam tym,
że jestem lepszy, mądrzejszy i bardziej
osobisty od wszystkich ludzi.
Sławomir MROŻEK (Wesele w Atomicach)
Gdy widzę, słucham i czytam, staję poruszony na ulicy, stykam się codziennie w sklepie twarzą w twarz bądź mam kontakt poprzez elektroniczne środki masowej komunikacji, sieć, prasę z idiotą, bęcwałem lub pospolitym chamem, jako człowiek admirujący Oświecenie tudzież humanizm, opuszczają mnie pozytywne uczucia i rodzi się dylemat: czy mój odbiór rzeczywistości winien być właśnie takim? Bezsilność, poczucie upokorzenia, złości i powszechnej anomii społecznej rodzi gniew, wzmocniony poczuciem klęski, opresji państwa i beznadziei. To są m.in. źródła w wielu miejscach na świecie (wczoraj, dziś i pewnie jutro) – gdy taka opresja jest długotrwałą i dotkliwą – gwałtów, zamieszek i terroryzmu.
Mówię to też jak osoba określającą siebie mianem lewicowca, czyli dla której człowiek jest „miarą i istotą wszechrzeczy”, ale coraz częściej dopada mnie zwątpienie.
Uczucia bezpośrednio związane z szacunkiem do jednostki jako takiej – wynikające ze wspomnianych przesłanek – topnieją w tej sytuacji niczym marcowy śnieg w promieniach słonecznych. Starając się przezwyciężyć tzw. herbertowską kwestię smaku – tfu, co za „prawoskrętność” myśli i rudymentu tzw. „polskości” w najgorszym stylu – nie potrafię prowadzić z takim osobnikiem jakiegokolwiek dialogu, nie potrafię nawet próbować go zrozumieć, nie umiem pojąć takich racji i sposobu opisywania świata oraz procesów w nim zachodzących. Procesów różnych, wielowarstwowych, różnie kształtujących człowieka i tak samo wpływających na jego świadomość.
I tak rozwiera się przepaść w Polsce, między ludźmi różnych proweniencji politycznych, różnej mentalności i kultury, wykształcenia i wyznania. Dzisiejsza Polska staje się przez takie działania elit – ale ów proces nie zaczął się z chwilą dojścia PiS do władzy, lecz elementy tej polaryzacji można było obserwować od dawna – zgrają plemion i klanów, zantagonizowanych grup sobie wrogich i zazdrośnie starających wyrywać sobie tzw. „przywileje”, którym to terminem władza doskonale żongluje, szczując jedne klany przeciwko drugim, napuszczając jedne plemiona na inne, manipulując i po cichu (w cieniu owych plemiennych walk) urządzając kraj wedle swoich fundamentalistyczno-anachronicznych pomysłów.
Ludziom, o których wspomniano w początkowej części tekstu, nie chodzi o zbliżenie różnych stanowisk (czyli kompromis, gdyż fundamentalista i chuligan owo pojęcie rozumieją jako swoją porażkę), w przyjaznym kontakcie i rozmowie równych sobie ludzkich osób, ale zasadzają swą supremację a priori na nieprzekraczalnych antynomiach poglądów, postaw, myśli czy światopoglądów. Ich zamiary określa doskonale motto zaczerpnięte z dorobku Sławomira Mrożka, emigranta politycznego i znakomitości świata kultury, który jednak w Polsce „wolnej i suwerennej” (choć jeszcze nie PiS-owskiej w dzisiejszym wymiarze, ale umysły światłe i przewidujące mogły w swym profetyzmie, na bazie obserwacji i historycznych doświadczeń czy wiedzy, przewidywać mniej więcej taki rozwój sytuacji w naszym kraju) również czuł się „oblepiony” intelektualnie – tak jak w chwili emigracji z PRL (1963) – powszechną ciemnotą (zwłaszcza tzw. mainstreamu), klerykalizmem, zaściankowością, niczym nieuzasadnioną zawiścią, brakiem szerszych horyzontów, otwarcia na świat. I nie chodzi tu o możliwość nieskrępowanego podróżowania, a o to, co się z tych podróży wynosi i co musi wzbogacać tzw. „polskość”, zmieniać ją, nie powodować zamykanie się niczym w kokonie narodowego cierpiętnictwa, martyrologii, biało-czerwonej golgoty, w zemście, pogardzie dla słabszych i paternalizmie wobec „Innego”.
Idiota, bęcwał, pospolity cham pusząc się – czemu władza i opanowane przez nią środki masowej komunikacji wyjątkowo sprzyjają, preferując tak klasycznie rozumiany idiotyzm – mówiąc tajemniczo i radośnie, pewnie i apriorycznie, kryje de facto za tak postawionymi w narracji weneckim lustrami swoją głębię tępoty, intelektualnego upośledzenie czy pospolitą ignorancję. Wybuchy agresji – słownej – nieprzebieranie w próbach upodlenia interlokutora, wdeptywanie go w ziemię i poniżanie (tu – publicznego) maskują zazwyczaj miałkość charakteru, słabość woli czy labilność i niekoherentność poglądów. Krzykiem, retoryczną krucjatą, agresywnym stylem stara się taki idiota, bęcwał czy pospolity cham udowodnić swe racje. Sławomir Mrożek (Listy – 1956-78) na ten temat tak mówi: „Może to i prawda, że Pan Bóg stworzył człowieka, ale jeżeli tak, to na pewno nasrał mu przy tym do głowy, bo patrząc na siebie i na bliźnich, już innego wytłumaczenia tej agresywnej głupoty nie widzę”.
Klasyk zachodnio-europejskiej myśli filozoficznej Immanuel Kant pytał „Co mogę wiedzieć? Co powinienem czynić? Czego mogę się spodziewać?”. W zasadzie diagnoza i oczekiwania (jak najgorsze) są jasne. Pozostaje pytanie: co społeczeństwo w swej masie (albo ta część, której nie po drodze z tak rządzącą elitą) winno współcześnie czynić – o to iście szekspirowskie (Hamlet) pytanie.
Tak, wszelkie masowe protesty uliczne, pikiety, zbieranie petycji i zasypywanie nimi różnych ośrodków władzy, wspieranie Rzecznika Praw Obywatelskich w jego codziennym funkcjonowaniu (ostatnia de facto ostoja demokratycznych porządków w Polsce po sparaliżowaniu i przejęciu niebawem w całości Trybunału Konstytucyjnego przez PiS), słanie zbiorowych skarg i pozwów do Brukseli, Hagi czy Strasburga mają jak najbardziej sens bowiem pokazują nie tyle siłę czy determinację sprzeciwu na metody demolowania demokracji i określoną politykę, co jego permanencję, solidarność sprzeciwiających się postępującej anomii.
Ale jest jeszcze jeden aspekt, może ważniejszy, opisywanych zjawisk. Aspekt zasadniczy dla najszerzej pojętej lewicy. Ponieważ zgadzam się z prof. Andrzejem Lederem, iż PiS może rządzić i 20 lat trzeba podjąć wysiłek edukacyjno-uświadamiający w społeczeństwie. Na różnych poziomach i różnymi formami. Bo nie chodzi mi tu o nazwę tej politycznej hybrydy rządzącej Polską, dziś zwanej Prawem i Sprawiedliwością, egzemplifikującej określone środowiska społeczne i specyficzną mentalność szeroko rozpowszechnioną nad Odrą, Wisłą i Bugiem, gdyż PiS może ewoluować – a konserwatywna, tradycjonalistyczna, religiancko-klerykalna prawica „ma się w Polsce bardzo dobrze” – co zaowocować może wg mnie nawet po jakimś czasie, gdy pokolenie skłóconych towarzysko-koteryjnie aktualnych polityków zejdzie ze sceny, koalicją chadecko-endecką – w dobrym, narodowo-nadwiślańskim stylu – Platformy Obywatelskiej, nowoczesnej.pl i przepoczwarzonego PiS-u (oraz PSL na dodatek). Ów wspomniany wysiłek – można go traktować jako „długi marsz” lewicy – powinien iść w kierunku organizacji możliwie szerokich grup dziś protestujących w paralelne wobec państwa skolonizowanego przez pisowskie elity władzy, społeczeństwa. Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja, uświadamianie, agitacja – to wg mnie najważniejsze zadania dla lewicy, tak, aby przyszłe zwycięstwo w wyborach nie było wygraną Pyrrusa. Bo demokracja bez świadomości i wyobraźni, czym jest i czego można się po naszych wybrańcach spodziewać jest pustym hasłem.
Polska lewica stoi aktualnie naprawdę przed wieloma problemami, z którymi lewica zachodnio-europejska (a nawet latynoamerykańska) zdążyła się już uporać. I od nakreślenia zasadniczych dezyderatów działania „ku przyszłości” – nie na bezpłodnych awanturach i wzajemnych oskarżeniach – zależy przełamanie przez polską lewicę przewag opcji konserwatywno-tradycjonalistyczno-klerykalnej w naszym kraju.