20 września 2024

loader

Najtańszy jest trup

O Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych i planowanej zmianie ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym strajk.eu rozmawia z Ignacym Baumbergiem, lekarzem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i wykładowcą Zakładu Medycyny Ratunkowej i Medycyny Katastrof Łódzkiego Uniwersytetu Medycznego, byłym krajowym koordynatorem ratownictwa medycznego Państwowej Straży Pożarnej.

Dlaczego na SOR trzeba spędzić 7 godzin? Jak to się dzieje, że pomocy udzieli nam ktoś dopiero, kiedy już błagamy o szybką śmierć?

Działanie Szpitalnego Oddziału Ratunkowego reguluje rozporządzenie. I ono mówi, że SOR “udziela świadczeń opieki zdrowotnej polegającej na wstępnej diagnostyce oraz podjęciu leczenia w zakresie niezbędnym dla stabilizacji funkcji życiowych osób, które znalazły się w stanie nagłego zagrożenia zdrowotnego”. W założeniu więc SOR to taka duża karetka. To przyszło z Ameryki.
Zamysł był taki, żeby w sytuacjach, gdzie w warunkach przedszpitalnych nie udało się ustabilizować funkcji życiowych, można było uzyskać natychmiastową pomoc, również specjalisty. Do tej pory było tak: obywatel przychodził do izby przyjęć. I tam albo był lekarz, albo nie, albo był zajęty, i tak dalej. Zanim ściągnęli specjalistę, to wszystko trwało. Ale miało taki plus, że znajdowało się poza jurysdykcją ziemską i niebieską. Izby przyjęć były bytami poza jakąkolwiek kontrolą społeczną, bo Pan Portier pilnował wejścia do szpitala. No to wymyślono sobie te SORy. Uznano, że potrzebny jest taki oddział w wieloprofilowym szpitalu, żeby kompleksowo zająć się poszkodowanym. Równolegle pojawiła się koncepcja lekarzy medycyny ratunkowej.

Brzmi rozsądnie.

Tak, w teorii to była koncepcja słuszna. Okazało się, że eksperyment z paramedykami (ratownikami medycznymi) nie wypalił. Inwestycje w nich nie podniosły skuteczności pomocy, wymyślono więc specjalizację lekarską – takiego omnibusa. Tylko że ta koncepcja dotyczyć powinna raczej pomocy przedszpitalnej. Bo na SOR w każdej chwili można ściągnąć z innego oddziału dowolnego specjalistę. Ten lekarz medycyny ratunkowej w efekcie jest tam czasem jak popychle, jedynie zarządza, kogo wezwać. Ci lekarze byli szkoleni do czegoś zupełnie innego niż są wykorzystywani – do zapewnienia wysokiej jakości pomocy przedszpitalnej. Niektórzy jeżdżą w karetkach i to się sprawdza. Część z nich pracuje w karetkach, cześć na SOR, część i tu, i tam. Ale – co się okazało: nagle zaczęło brakować chętnych na tę specjalizacje. Bo SORy, które miały stabilizować funkcje życiowe, okazały się zagrodami, do których ludzie gnają – czy trzeba, czy nie trzeba. Wszystkie słabości podstawowej opieki zdrowotnej i ratownictwa są kompensowane na SOR! I dlatego ludzie czekają tam czasem po 7-8 godzin.

Ale skoro czekają, to widać się to kalkuluje.

Oczywiście. Bo zamiast błąkać się od Annasza do Kajfasza z milionem kwitków, tu mają gwarancję, że zostaną przyjęci. Tylko jak stary człowiek trafia na SOR – nie na noszach z karetki, a przychodzi o własnych siłach, to przeżyje Golgotę. Zauważmy, że w Polsce podaje się 10 razy mniej leków przeciwbólowych niż np. w NIemczech.

Nie zapytam, czy SORy są niedofinansowane. Zapytam, jak bardzo?

Bardzo. Świadczenia na SOR zawsze są niedoszacowane. W wielu przypadkach szpitale ciężko do SORów dopłacają. Dyrektorzy się wkurzają, bo oddziały ratunkowe pożerają wielką część budżetu. Oni by te SORy zamknęli, ale wiele z nich ma wyposażenie z Unii, więc przez 5 lat trzeba je ciągnąć. A jak się zamknie SORy to przecież chorzy nie znikną, nie przestaną przychodzić. Bo gdzie niby mają pójść, na dworzec? Pod most?

Ale przecież to się zmieni! Jest nowy projekt ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym!

To kuriozum na skalę globalną. A największym absurdem jest pomysł zlikwidowania lekarzy w karetkach. Argumentacja? Że nie ma chętnych. To oczywiście nieprawda. Ale zdecydowano, że stawiamy na takie oto zjawisko, jak ratownik medyczny. No więc lekarze medycyny ratunkowej, na których “stawiano” wcześniej zawyli z oburzenia, bo mogą zostać bez roboty. Chytry zamysł był taki, że jak się ich powyrzuca z karetek, to pójdą na SORy. To też nieprawda. Spakują walizki i wyjadą na Zachód, albo zmienią specjalizację. Trochę to było do przewidzenia, więc już teraz poluzowano wymogi dla SOR. Więc bierze się lekarza kandydata na specjalistę urologa (pediatrę, medycyny rodzinnej, neurologa..) i mówi: ty, we wtorki będziesz siedział na SORze. Albo spadasz. W efekcie nierzadko są i będą tam lekarze mający blade pojęcie o pomocy doraźnej. Tak jest taniej. I właściwie jest to logiczne – jak mawiają czasem ubezpieczyciele: najtańszy jest trup.

Wyczuwam antagonizm pomiędzy środowiskiem ratowników i lekarzy…

Środowisko ratowników, których produkuje się na potęgę, chce sobie zabezpieczyć pracę i miejsca w karetkach. Dlatego skarżą się na niski poziom lekarzy, często niesprawiedliwie. Chcą wypchnąć lekarzy z karetek i przerzucić ich do szpitali, żeby były mocniejsze SORy, na które oni będą pacjentów dowozić. Ale to będzie kosztem jakości pomocy przedszpitalnej. Na SOR trafiają ci, którzy przeżyli. A cały ambaras jest w tym, żeby ktoś kompetentny umiał w trudnych warunkach uratować życie oparzonego noworodka, starszej pani z zaburzeniami rytmu serca czy motocyklisty po urazie twarzoczaszki. Przecież po to wymyślono medycynę ratunkową. Mówią, że a Anglii czy USA nie ma lekarzy w karetkach. Ale tam, gdzie nie ma, są paramedycy szkoleni czasem przez 4 tys. godzin – to są niezłe studia. A i tak kompetencje mają ograniczone. Jest np. taki zabieg jak intubacja dotchawicza. Do tego często trzeba podać leki znoszące świadomość, przeciwbólowe i zwiotczające – podobnie jak w znieczuleniu ogólnym. W Polsce prawidłowo wykonać to jest w stanie jedynie specjalista anestezjolog. Aż tu nagle pojawia się pomysł, że po 2-miesięcznym szkoleniu można nauczyć tego ratowników medycznych i dać im do ręki nowe supermoce: prawo podania leków zwiotczających, a także… stwierdzenia zgonu. Czy Pani sobie wyobraża, jakie zagrożenie to powoduje? Pamiętamy łowców skór z Łodzi. Niektórzy z nich podawali lek zwiotczający , po którym człowiek się dusił i umierał w męczarniach. Pamiętajmy, że to kierowca karetki decyduje, jak szybko jechać i kiedy włączyć koguta. A na formularzu nie ma godziny dotarcia do pacjenta! Wydaje się, że to ułatwia „sprzedanie skóry”.

Nie wszyscy ratownicy są łowcami skór. Może dajmy im szansę podziałać bez nadzoru lekarza i zobaczymy, jak będzie?

Niektórzy ratownicy medyczni dali głos w konsultacjach społecznych. Stwierdzili (51 proc.), że jak nie będzie lekarza w karetce, to pacjent będzie bezpieczniejszy. Stwierdzili też (45 proc.), że są w stanie skutecznie ratować przy obrażeniach twarzoczaszki – co nawet dla anestezjologa jest czasem koszmarem sennym. A znawcy (17 proc.) stwierdzili, że są w stanie transportować noworodka w inkubatorze z respiratorem. Oni się chyba za dużo filmów naoglądali. Albo byli w filharmonii i zobaczyli, że granie na wiolonczeli polega na tym, że się przesuwa smyczek w lewo, a potem w prawo, i czasem poruszy palcami żeby nie zdrętwiały. Proste, nie? Jak intubacja. Ale to przecież nasza wina – nauczycieli, starszych kolegów, współpracowników w medycynie i decydentów – “niszczycieli autorytetów”, wiecznie szukających oszczędności.

Kiedy kończą się konsultacje?

16 listopada. Trzeba trzymać rękę na pulsie, bo ta ustawa wywoła niewyobrażalne szkody. Do tej pory jak w ciągu dnia trafiało na SOR np. 90 osób, to teraz będzie 130. Jak naród się dowie, że nie ma co liczyć na lekarza w karetce, a zamiast tego przyjedzie ratownik, który będzie mógł podać lek zwiotczający, a potem wystawić karteczkę “zgon”, to SORy będą jeszcze bardziej pękać w szwach i ludzie będą jeszcze dłużej czekać, bo lekarzom nie będzie się opłacało pracować za psie pieniądze. I tu prywatne pogotowia widzą szansę na przetrwanie.

Polska Służba Zdrowia jest niedofinansowana?

Jakieś tam pieniądze są, większym problemem jest redystrybucja. Prywatne firmy ratownicze zatrudniają kilka osób w administracji, państwowe pogotowie kilkanaście. Nie ma w nich analizy efektywności kosztowej, stanowiska niezależnych agencji zmieniają się szybko i radykalnie, działają przechowalnie kolesi. A raz na jakiś czas każdy reżim potrzebuje afery w medycynie. Wtedy znajduje się kozła ofiarnego i okazuje się, że doktor Wiktor z karetki jest winien całego zła. I nikogo nie obchodzi, że doktor dawno mógłby już to wszystko pieprznąć, ale jest samarytaninem i sumienie mu nie pozwala.
Polacy nie mają w sobie empatii. Jak wynika z informacji Instytutu Obywatelskiego, z opinią: „Ludzie najczęściej starają się być pomocni” zgadza się jedynie 13 proc. Polek i Polaków. Pod względem zaufania do ludzi od lat znajdujemy się na szarym końcu europejskich społeczeństw. Polacy się nienawidzą – rozmawiałem z ratownikami z różnych krajów Europy, Ameryki, Turcji i Senegalu. Zazwyczaj dziwili się, że w Polsce nierzadko społeczność prezentuje wobec ratowników, ludzi, którzy przybyli ratować bliźniego – agresję! Można zrozumieć silne emocje bliskich pacjenta, ale wypada im się opanować – dla zachowania godności i ułatwienia nam pracy. Ale oni się nie wstydzą, nie wstydzą się ani kraść, ani oszukiwać, ani nie wstydzą się sytuacji, gdzie naruszana jest godność innego człowieka – i tu wracamy do tematu bólu.
Dlatego trudno się dziwić, że w sprawie np. znieczulania porodów jesteśmy kilkanaście lat za Europą, a pacjent ze złamaną nogą słyszy w karetce „jak jest złamanie, to musi boleć…”. I w takiej atmosferze społecznej zamiast delikatnie wdrażać program wychowawczy i budować zaufanie oraz poczucie godności, wylewa się dziecko z kąpielą – modyfikując ratownictwo tylko dla oszczędności. Nad naszą ochroną zdrowia ciąży jakieś fatum. Kompetentni, pełni profesjonalnej pokory ludzie zduszeni hejtem – milczą, a hałas czynią gorliwcy odgadujący na wyścigi życzenia aktualnej władzy.

Dziękuję za rozmowę.

trybuna.info

Poprzedni

Jakże jesteśmy szczęśliwi!

Następny

Zmiana prezesa PZLA