Ludzie są różni. Na szczęście. Gdyby byli jednakowi – byłoby strasznie.
Zgoda na tę różnorodność, ciekawość tego, co odmienne, jest warunkiem wzajemnej akceptacji mimo tych różnic. Wzajemna akceptacja wynika właśnie z owej ciekawości, która legła u podstaw ksenofilii, życzliwości dla obcych. To właśnie ta cecha najprawdopodobniej sprawiła, że starożytna Grecja stała się kolebką naszej cywilizacji. Grecy przyswajali wiedzę, a często również sposób widzenia świata wszystkich sąsiadujących z nimi kultur i nacji. Dokonywali syntezy, którą znamy jako grecka kultura, nauka, sztuka.
Wiele się mówi ostatnio o tolerancji. Ale przecież tolerancja to takie niezbędne minimum, bo słowo „tolerować” oznacza tylko znoszenie czegoś, co jest nam obce i jest dalekie od akceptacji. Kiedy akceptuję odmienność – to znaczy, że daję drugiemu człowiekowi prawo do wyznawania odmiennych od moich obyczajów, zachowań seksualnych, religii itp. Nie znaczy to w żadnym razie, że te odmienne postawy stają się moimi. Pozwala jednak na pokojowe współistnienie, zastępowanie konfliktu współpracą, wymianą myśli, poszerzaniem horyzontów umysłowych i duchowych.
Akceptacja nie wyklucza też krytycznego stosunku do innych. By jednak coś lub kogoś sensownie krytykować, trzeba go najpierw poznać. Im mniejsza wiedza tym większa skłonność do odrzucenia a nawet atakowania tych, którzy wydają nam się „dziwni”, a im dziwniejsi, tym bardziej trudni do zrozumienia i akceptowania.
Wrogość wobec obcych wynika ze strachu przed nieznanym. Wynika też z manipulowania tym strachem przez polityków. Nic tak nie jednoczy zbiorowości jak strach i wrogość. Te uczucia stoją u podstaw większości reżimów, dyktatur, które z konfliktu czynią spoiwo społeczne, które pozwala im autorytarnie rządzić całymi narodami i państwami.
Całe to zderzenie cywilizacji i wojna ze światem islamu wynika z faktu, ze wyznawcy Allacha mieszkają na terenach roponośnych. Zachód potrzebuje więc pretekstu, by ich terytoria kontrolować, podbijać, a w razie potrzeby bombardować. Terroryzm islamski jest produktem tego podboju i działań zachodnich służb specjalnych. Napuszczania na siebie różnych grup religijnych i dostarczania im uzbrojenia. Kiedy ofiary tego procederu/podboju zjawiają się w Europie uciekając przed wywołanym w ich krajach chaosem zachodni politycy budują swe poparcie na strachu przed tym „islamskim potopem”, który przecież oni sami wywołali, najeżdżając po kolei Irak, Libię, Syrię czy Afganistan.
Politycy o skłonnościach autorytarnych potrzebują zawsze kozła ofiarnego, zewnętrznego lub wewnętrznego wroga, który uzasadni ich „silne przywództwo”. I mimo że do Polski nie wpuszczono żadnych uchodźców z krajów muzułmańskich, my jako społeczeństwo zdążyliśmy ich już znienawidzić. Postawa ksenofobiczna (przeciwieństwo ksenofilii) stała się tak powszechna, że przyjęła ją ostatnio również opozycja, która do tej pory zachowywała postawę przynajmniej tolerancyjną.
Jednak nieobecni w Polsce muzułmańscy uchodźcy to jeszcze za mało dla naszej prawicy. Z braku odpowiednio liczebnej mniejszości narodowej, kierują oni gniew ludu na osoby homoseksualne. Wiadomo, że kilka procent populacji to geje i lesbijki. Wiadomo też, że nie jest to ich wybór, lecz coś na co nie mieli i nie mają wpływu. Żaden poważny naukowiec z zakresu medycyny nie twierdzi dziś, że istnieje możliwość „terapii”, która by zmieniła czyjąś orientację seksualną. Nie można jej zmienić, tak jak np. Żydzi czy Romowie nie mogą zmienić swego etnicznego pochodzenia. Brak akceptacji dla takiej odmiennej od większości grupy jest podstawą wykluczenia społecznego – i co za tym idzie – prześladowań. Pisze o tym w swym artykule na łamach tygodnika „Faktycznie” Piotr Szumlewicz. I ma rację, żadna forma wykluczenia społecznego jakiejś grupy nie może być traktowana jako temat zastępczy. I lewica powinna takie zachowania krytykować i zwalczać.
Zadanie jest bardzo trudne, bo o ile bardzo łatwo poszczuć katolickie masy na gejów i muzułmanów, o tyle szerzenie postaw tolerancji i wzajemnego zrozumienia to zadanie trudne i wymagające uzyskania w tych masach posłuchu, szacunku i autorytetu. Tymczasem do opinii publicznej bardzo często docierał komunikat, z którego wynikało, że środowiska „liberalne i lewicowe” nie zajmują się niczym innym poza na namawianiem do sprowadzania „islamskich terrorystów” i walką o prawa mniejszości seksualnych. Tak jakby nie było wyzysku, nędzy mieszkaniowej, eksmisji, nie wypłacania wynagrodzeń i wszelkich innych form wykluczenia społecznego i prześladowania ludzi za to tylko, że są biedni bo nie mają pracy albo im się za tę pracę płaci za mało.
Sytuacja się jednak ostatnio bardzo zmienia. Grzegorz Schetyna przyłączył swą partię do frontu islamofobicznych nacjonalistów, a z marszu wolności PO wyrzuciła brutalnie grupę działaczy LGBT. Oportunizm liberałów każe im przechodzić na stronę autorytarnej prawicy i nietolerancji. Prześladowanym gejom i lesbijkom zostaliśmy już tylko my, działacze lewicowi. I bynajmniej nie uchylamy się od tego zadania. Zresztą dowodem na to, że przeszkodą w akceptacji odmienności jest brak znajomości, jest Robert Biedroń, charyzmatyczny prezydent Słupska. Jego poparcie rośnie w miarę, jak go poznajemy.