2 maja 2024

loader

Naprawdę czekamy na prawdę

fot. kprp

W rocznicę Wołynia zawsze się zastanawiam nad tym samym. Kiedy należy mówić głośno o prawdzie i o tę prawdę wołać. Bo jak nie o prawdę, to o cóż nam przyjdzie walczyć i za co ginąć? Co jest bardziej godnego, niż najgorsza nawet prawda o świecie i o nas samych?

W czasie gdy Putin zabierał Ukraińcom Krym, nie wolno było mówić za bardzo o Wołyniu, bo nie wypada. Kiedy grzmiał Kijów i pomarańczowa rewolucja, moment też był nienajlepszy. Trzeba poczekać, aż sytuacja się wyklaruje i nastanie w relacjach jako takie rozluźnienie, bo to zwyczajnie nie na miejscu, razić Ukrainę polskim trupem sprzed 80 laty, kiedy tu i teraz, na tej samej ziemi, ściele się ich współczesny i własny. Nie do końca podzielałem ten pogląd, a w to, że Putin rozpali wojenną pożogę mało kto wierzył. Bo wcześniej każdy moment był niewłaściwy. Ukraińcy, mimo naszych dobrosąsiedzkich relacji, nie chcieli słyszeć o jakimkolwiek uznaniu Wołynia za ludobójstwo. A kiedy do głosu zaczęły dochodzić tamże, również w kręgach rządowych, coraz mocniejsze, probanderowskie głosy, o czym media alarmowały, nasze służby coraz mocniej tonowały agendę, żeby tylko nie zaogniać sytuacji. Pamiętam też, jak nasi narodowcy, zaraz po putinowskim ataku tokowali, że nie będzie lepszego momentu niż ten, bo Ukraina jest przyparta do muru i właśnie teraz należy wymusić na niej przyznanie się do winy. Albo przynajmniej rewizję dotychczasowego jej stanowiska w sprawie wołyńskiej rzezi. Przyznam, że brzydzi mnie takie stawianie sprawy i takie prowadzenie polityki. Jako żywo przypomina mi to polsko-czeskie rozmówki o Zaolziu, gdzie, wykorzystując słabość naszych południowych sąsiadów, dzielna sanacja najechała sporne ziemie, w trosce o polski żywioł, który nie mógł znieść czeskiego buta na swojej gardzieli. Powodów do dumy to nie przynosi i na lata ustawia mur między narodami. 

Dlatego mury runą, a przynajmniej powinny. Rowy i zasieki sczezną, a mądrzy politycy pierwsi chwycą za szpadle, żeby je zasypać. Najsamprzód jednak trzeba tymi szpadlami przekopać wołyński czarnoziem, i pomordowanym, których kości i kosteczki tkwią gdzieś płytko na polu pszenicy, zorganizować ludzki pochówek i przywrócić należną im cześć i godność człowieka, którego sąsiedzi zarąbali siekierami. 

Długi cień nacjonalizmu

Do wołyńskiej tragedii doprowadził nacjonalizm. Ta obłąkańcza ideologia zawsze zawiedzie ludzi na samo dno. Ona nakazuje trwać w ślepym uporze. Ona nie pozwala wyciągać ręki do zgody. Ona wiąże usta, żeby czasem nie powiedzieć przepraszam.  Nacjonalizm tolerowany dziś w społeczeństwie, nawet w wersji light, prędzej czy później wymknie się spod kontroli i narobi szkód. To pewne jak śmierć i podatki. Dlatego właśnie w polskiej polityce zagranicznej powinno się podkreślić czerwonym ołówkiem i powielać ten zapis w każdym, przyszłym gabinecie, że jak Polska duga i szeroka, od Bałtyku do Tatr, wszelkimi sposobami powinniśmy dążyć do zminimalizowania wpływu naszych i ukraińskich nacjonalistów na wzajemne relacje. Wcielać te zapisy w życie z taktem i umiarem, acz stanowczo i konsekwentnie. Ale nie zaprzestawać. Bo hydra bardzo szybko przyrasta o kolejne, zakute łby. Zarówno nasza jak i ukraińska. 

Tolerowanie wypowiedzi, podobnych w tonie i przekazie do tej, autorstwa szefa ukraińskiego IPN-u, leży w jawnej sprzeczności z polską racją stanu. Nie można przechodzić obok nich obojętnie, podobnie jak nie można pomijać wołyńskiej hekatomby w relacjach bilateralnych i odkładać jej na zaś, kiedy świat się uspokoi. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy zarówno my jak i Ukraińcy, poza nielicznymi wyjątkami, pokazujemy, że możemy współistnieć ze sobą i pomagać sobie nawzajem. Szanować siebie, swoją historię i dziedzictwo. Ale wzajemny szacunek wtedy jest wzajemny, gdy okazują go sobie dwie strony. Jedna mówi: byliśmy dla Was źli, przepraszamy. Druga wówczas winna też przyznać się do przewin. Wybaczyć i prosić o wybaczenie. Ale jest wojna. Na wojnie się nie wybacza. Nie można okazać słabości. Co powiedzą chłopcy z batalionu Azov, którzy na mundurach noszą tottenkopfy. Pisałem o tym każdego czerwca, w rocznicę Wołynia, od lat. I teraz też będę pisać. Że choć Moskal gnębi Ukraińców a los świata wisi na włosku, prawda zawsze będzie jedna. Jeśli chcemy ją budować na poszanowaniu dla nacjonalizmu i na nacjonalistach, polegniemy. Jeśli zaś pokazalibyśmy, zwłaszcza bracia Ukraińcy, tak samym, brunatnym chłopcom po ich stronie granicy, jak i samemu Putinowi, że z Polską łączy ich, prócz deklaracji, także realna wola zmiany wajchy wektora z prawa na środek, ten straciłby argument, żeby móc nas rozgrywać i obracać przeciw sobie. Potrzeba do tego wielkiej woli politycznej samego Zelenskiego. Potrzeba do tego naszej, mądrej, wyważonej i konsekwentnej dyplomacji uprawianej na najwyższych szczeblach. Obawiam się, że na jedno i drugie na razie nie ma co liczyć. Podobnie jak na szybki pokój na wschodzie. 

Jarek Ważny

Poprzedni

14-16 lipca 2023

Następny

Najpierw zwycięstwo, później członkostwo