3 grudnia 2024

loader

Narodziny cyfrowej demokracji

Unsplash

Stablecoiny, czyli stabilne kryptowaluty, przykuły uwagę opinii publicznej po ogłoszeniu przez Facebook planów wprowadzenia Facebook Libry – cyfrowego środka płatniczego opartego o zmodyfikowany blockchain. Rządy i regulatorzy patrzą jednak na niego niechętnie. Coraz poważniej wyglądają ich plany uporządkowania sfery kryptowalut. Stawką jest bezpieczeństwo danych, przejrzystość transakcji i równowaga rynków.

Projekt Libry od razu okrzyknięto przełomowym, choć sama technologia nie stanowiła rewolucji – pomysł powiązania cyfrowych monet z pieniądzem fiducjarnym, innymi kryptowalutami lub nawet wartością towarów nie jest w kryptowalutowym środowisku niczym nowym. Mimo wszystko, dopiero dzięki Markowi Zuckerbergowi temat stablecoinów trafił z pasjonackich forów na Światowe Forum Ekonomiczne w Davos, a w konsekwencji przyciągnął zainteresowanie banków centralnych, planujących wprowadzić własne, scentralizowane cyfrowe środki płatnicze.

Obecnie istnieje ponad 200 projektów stablecoinowych, z czego jedynie część z nich, skapitalizowana w miliardach dolarów, jest aktywnie używana. Wkroczenie na rynek wielkiego gracza, dysponującego praktycznie wszechwładzą nad danymi użytkowników, zmusiło cyfrowy sektor finansowy do zadania sobie pytania: czy tworzenie uniwersalnych walut przez korporacje zmieni podejście do tradycyjnego rozumienia koncepcji pieniądza, a jeśli tak, w jaki sposób powinny odpowiedzieć na to banki centralne?

Czym w ogóle są stablecoiny?

Stablecoin to rodzaj kryptowaluty zaprojektowanej w taki sposób, by uniknąć wahań kursu, charakterystycznych dla najbardziej popularnych cyfrowych pieniędzy. Ich wartość może być więc kursowo połączona z pieniądzem fiducjarnym (najczęściej dolarem amerykańskim, euro czy jenem), innymi kryptowalutami, metalami szlachetnymi czy popularnymi surowcami, np. ropą naftową.

Stablecoiny zdecentralizowane, czyli te, którymi handluje się na giełdach, mają zachować cechy charakterystyczne dla monety takiej jak Bitcoin – czyli pseudoanonimowość użytkowników i pozostawanie w strefie niedostępnej dla nadzoru państw. Jednocześnie, z uwagi na ryzykowną naturę najpopularniejszych kryptowalut, które są środkami płatniczym, a zarazem środkami inwestycji, stablecoiny mają chronić posiadaczy przed wahaniami kursów, a przede wszystkim – przed nagłymi spadkami ich wartości.

Katalog stablecoinów nie jest oczywiście jednolity – poszczególne projekty różnią się między sobą wartościami, z którymi są powiązane, sposobem tokenizacji, a nawet przeznaczeniem. Można je podzielić na kilka rodzajów.

Na rynku dominujące są wspomniane powyżej stablecoiny zdecentralizowane. Powstają one jako niezależne projekty oparte na publicznym otwartym (permissionless) blockchainie, zaprojektowane jako instrument wolnych, pseudoanonimowych transakcji pomiędzy użytkownikami, dokonywanych przeważnie poprzez giełdy kryptowalutowe. Wśród nich prym wiedzie kontrowersyjny Tether z kapitalizacją wynoszącą blisko 5 mld USD, który – choć wciąż powszechnie używany – rozczarował zwolenników rozwoju cyfrowych kryptowalut. Twórcy Tethera zapowiadali, że kurs monety będzie zawsze równy jednemu dolarowi lub jednemu euro, co wzmacniało jego potencjał rynkowy jako rzeczywiście pewnego pieniądza. Wkrótce jednak okazało się, że rezerwy Tethera nie wystarczały na pokrycie wszystkich wyemitowanych tokenów, a ponadto był on wykorzystywany do manipulacji ceną Bitcoina.

Pomimo tych nieprawidłowości, wiele projektów stablecoinowych radzi sobie na rynku bardzo dobrze i gwarantuje inwestorom bezpieczeństwo: wśród nich True USD, regularnie audytowany i powiązany z ceną dolara, oparty o inne kryptowaluty stabilny Dai, czy powiązany z ceną złota Digix Gold Token. Podobnie jest z tzw. stablecoinami algorytmicznymi, takimi jak Ampleforth – opartymi nie o konkretne aktywa, a – jak sama nazwa wskazuje – o kombinację algorytmów i smart contracty. Większość projektów wciąż się jednak rozwija – według raportu Blockdata tylko około 30 proc. wszystkich istniejących stablecoinów aktywnie funkcjonuje na rynku. Reszta dopiero oczekuje na uruchomienie.

Milczący regulatorzy

Regulacja kryptowalut na świecie nie jest jednolita, choć zasadniczo w większości państw nie są one traktowane jako prawnie uznany środek płatniczy głównie z uwagi na brak możliwości ich kontroli ze strony państw. I tak, niektóre państwa zdecydowały się obrót kryptowalutami objąć regulacjami podatkowymi (m.in. Polska, Rosja i Wielka Brytania), a nawet antyterrorystycznymi (Japonia, Kanada, Australia, czy Szwajcaria). Prawo europejskie w tej kwestii wciąż nie znalazło uniwersalnego rozwiązania, o czym świadczą niespójności w prawnych rozwiązaniach poszczególnych państw. Pewne jest jednak, że kryptowaluty nie zostały objęte regulacjami najważniejszymi dla sektora płatności: aktami MiFID, PSD2 i EMD2. Stąd też wirtualny pieniądz jako środek płatniczy wciąż w większości pozostaje zasadniczo w szarej strefie – niezabroniony, choć niewidzialny. Całkowity zakaz obrotu nim wprowadziły tylko niektóre państwa, w dużej mierze niedemokratyczne, m.in. Zjednoczone Emiraty Arabskie, Pakistan, oraz częściowo Chiny i Arabia Saudyjska.

Eksperci Parlamentu Europejskiego w raporcie z 2018 r. wskazali, że na tamtą chwilę nie istniała możliwość uznania kryptowalut za realny pieniądz, ale jednocześnie zaznaczyli, że nie stanowiły one zagrożenia dla gospodarki czy polityki monetarnej państw członkowskich. Specjaliści PE ocenili, że sytuacja mogłaby wprawdzie ulec zmianie, gdyby kryptoaktywa stały się wiarygodnym zamiennikiem gotówki lub depozytów. Dopóki jednak nie konkurują one z tradycyjnym pieniądzem, nie muszą być traktowane jako faktyczne zagrożenie.

Takie traktowanie kwestii stablecoinów sprawia, że sytuacja prawna pozostaje nierozwiązana i rodzi wiele problemów natury praktycznej i teoretycznej. Brak regulacji ujawnia się nawet w najbardziej fundamentalnych kwestiach, takich jak trudność w zdefiniowaniu charakteru prawnego tej szczególnej formy pieniądza. Z punktu widzenia prawa, najbardziej kluczowe powinno być rozstrzygnięcie, czy powinniśmy traktować stablecoiny jako ekwiwalent pieniądza fiducjarnego, roszczenia umowne, instrumenty pochodne, czy jeszcze inną, nadal nienazwaną formę wymiany.

Nie udzielono jeszcze jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Pewne jest natomiast, że dziś, w perspektywie Libry zapowiedzianej przez Marka Zuckerberga i banków centralnych planujących wyemitować własne tokeny, wypowiedzi PE straciły na aktualności. Atmosfera wokół cyfrowego pieniądza zaczęła się zagęszczać, a regulatorzy zaczęli rozważać nałożenie na stablecoiny organiczeń prawnych.

Facebook i polityka monetarna

Projekt stabilnej waluty Facebooka adresowany jest do użytkowników tej platformy, czyli blisko trzech miliardów ludzi na całym świecie. Libra, oparta na zamkniętym blockchainie, miała być powiązana z pieniądzem fiducjarnym (dolarem, euro i jenem), przechowywana w należącym do Facebooka portfelu i nadzorowana przez niezależne stowarzyszenie składające się z przedstawicieli sektora technologicznego, regulatorów i członków akademii. Libra stałaby się więc stablecoinem innym niż znane do tej pory: scentralizowanym, zaprojektowanym przez gigantyczną korporację i przede wszystkim działającym poza zasięgiem banków centralnych de facto alternatywnym środkiem płatniczym.

Do momentu ogłoszenia projektu przez Marka Zuckerberga, regulatorzy traktowali stablecoiny jako technologię dedykowaną głównie wyspecjalizowanym inwestorom lub amatorom technologicznych nowości. Dopiero perspektywa zmierzenia się z pieniądzem konkurencyjnym dla krajowych walut zmotywowała ich do podjęcia konkretnych działań. Pierwsze znaczące stanowisko w tej sprawie ogłosiło G7 w ramach grupy roboczej zorganizowanej przez Bank Rozrachunków Międzynarodowych. W raporcie wskazane zostało, że zawrotne tempo rozwoju stablecoinów niezależnie od ich zasięgu i rozmiaru samych projektów budzi wątpliwości z punktu widzenia podatków, ochrony konsumenta, cyberbezpieczeństwa i praw cyfrowych. Jednak cyfrowe monety o globalnym zasięgu, takie jak projektowana właśnie Libra czy waluty planowane przez banki komercyjne (plany takie zapowiadał bank JP Morgan Chase), mogą stanowić poważne zagrożenie dla polityki monetarnej państw, konkurencji ekonomicznej i stabilności finansowej. Grupa robocza zaapelowała do regulatorów o przygotowanie odpowiedzi na niepokojący trend: ustalono, że żaden stablecoin o globalnym zasięgu nie powinien rozpocząć działania, dopóki nie zostanie osadzony w konkretnych ramach prawnych i regulacyjnych. Istnieje jednocześnie warunek ich prawidłowego funkcjonowania: ich wewnętrzne regulacje muszą gwarantować możliwość stabilnego zarządzania ryzykiem i reagowania na nie, zanim się ono zmaterializuje. Czyli zupełnie odwrotnie niż reagują decydenci polityczni, którzy – jak się po raz kolejny okazało – działają przede wszystkim post factum.

Odpowiedź Chin, czyli walutowy wyścig zbrojeń

Wirtualnym pieniądzem zainteresowały się również banki centralne, w tym przede wszystkim Ludowy Bank Chin. Już od kilku lat Państwo Środka projektuje cyfrowy środek płatniczy z uwagi na to, że znaczny odsetek chińskich obywateli w ogóle nie korzysta z płatności elektronicznych głównie z powodów ekonomicznych. Pierwsze testy wewnętrzne przeprowadzone zostały przez deweloperów z banku centralnego w 2017 r., po czym projekt został zawieszony. Prace nabrały jednak rozpędu po tym, jak zapowiedziano powstanie Libry, która nie uwzględniła chińskiego juana w koszyku walut wspierających cyfrową monetę.

Pieniądz jest już zasadniczo gotowy do testów i chiński bank centralny już zapowiedział ich przeprowadzenie. Pierwszymi, którzy mają otrzymać odpowiednią pulę środków do przeprowadzenia pilotażowych płatności, są naturalnie członkowie struktury partyjnej, a zaraz potem próbny projekt ma być zgodnie z zapowiedzią uruchomiony w wybranych prowincjach kraju. W listopadzie 2019 r. zastępca dyrektora banku oznajmił, że projektowanie legalnego cyfrowego środka płatniczego zostało już ukończone i wstępnie przetestowane z wykorzystaniem najnowszych technologii. Dalsze kroki polegać mają na racjonalnym wyborze środków weryfikacji, analizie potencjalnych scenariuszy kryzysowych i działaniach edukacyjno-promocyjnych dotyczących wykorzystywania tej szczególnej waluty.

Należy wciąż pamiętać, że choć cyfrowy juan ma funkcjonować wyłącznie w obrocie zdigitalizowanym, będzie przypominał bardziej dotychczasową formę pieniądza niż jakąkolwiek kryptowalutę opartą o blockchain. Wątpliwości budzić może jedynie rzeczywisty cel wdrożenia tego projektu przez Chiny, które pozostają wszak państwem niedemokratycznym: choć technologiczna nowość rzekomo ułatwi życie milionów obywateli, to będzie też stosowana do pełnego monitoringu decyzji finansowych ludzi i zagwarantuje rządowi pełną kontrolę nad popytem i podażą pieniądza. Ponadto będzie też wykorzystywana w ramach instrumentów represji: od cenzury po wzmocnienie restrykcji wobec dysydentów. Kryptowaluty to dziś jeden z atutów w cyfrowym wyścigu zbrojeń między Stanami Zjednoczonymi a Państwem Środka. Tym razem Chiny mają realne szanse wysunąć się na prowadzenie. Wydawałoby się, że epidemia koronawirusa wstrzyma rozwój technologii, lecz, według byłych przedstawicieli chińskiego banku centralnego, wdrożenie cyfrowego juana może paradoksalnie zostać przyspieszone. Znaczna liczba obywateli ma w tym momencie ograniczony dostęp do płatności i nie jest w stanie regulować swoich zobowiązań finansowych – przyspieszony środek płatności mógłby stanowić cenne narzędzie.

Zainteresowanie banków centralnych

Rozwój dyskusji na temat stablecoinów i informacje o wdrażaniu cyfrowych walut przez banki centralne innych państw skłoniło inne rządy do podjęcia tematu projektowania własnych cyfrowych walut na wzór modelu chińskiego. Central Bank Digital Currencies (CBDC) miałyby stanowić instrument podobny do tradycyjnych stablecoinów, jednak różniący się konstrukcyjnie od dotychczasowych kryptowalut – przede wszystkim objęte byłyby ścisłymi regulacjami i włączone do polityki monetarnej jako jej komponent.

21 stycznia 2020 r. Bank Rozliczeń Międzynarodowych ogłosił, że zawiązana została grupa robocza z udziałem banków centralnych, która zająć ma się potencjałem, technologią i szansami uruchomienia CBDC we własnych jurysdykcjach. W obradach uczestniczyć będą banki centralne z Kanady, Japonii, Szwecji i Szwajcarii, a dodatkowo Europejski Bank Centralny oraz przedstawiciele Banku Anglii. Oznacza to, że temat cyfrowych walut zaczyna być traktowany naprawdę poważnie i z dużym prawdopodobieństwem wyprzedzi również facebookową Librę, której rozwój – jak się wydaje – został na razie wstrzymany. Na efekty nie trzeba było długo czekać – w lutym plany testowania cyfrowych walut centralnych zapowiedział Szwedzki Bank Narodowy oraz Bank Japonii.

Temat CBDC pojawił się również na tegorocznym szczycie w Davos, gdzie w stablecoinowym panelu udział wzięli m.in. David Marcus, główny twórca Libry, oraz Benoît Coeuré, przewodniczący grupy roboczej z Banku Rozliczeń Międzynarodowych. Padły dość oczywiste wnioski: stablecoiny mogą być przydatnym narzędziem, jeśli będą wspierane przez regulacje. Po spełnieniu tego warunku mogą one m.in. podnieść efektywność zagranicznych transakcji i ułatwić dostęp do płatności elektronicznych osobom pozbawionym dostępu do tradycyjnej bankowości. Jeżeli będą prawidłowo regulowane, mogą również wesprzeć walkę z praniem pieniędzy.

David Marcus ocenił CBDC sceptycznie – wskazał, że monety te nie mogą być uniwersalne dla całego świata, a istotą stablecoinów (w domyśle: Libry) jest możliwość swobodnego przepływu pomiędzy gospodarkami świata. Jego zdaniem możliwe będzie to tylko dzięki istnieniu jednolitej cyfrowej infrastruktury, która nie jest możliwa do osiągnięcia w przypadku odrębnych systemów walut cyfrowych. Stąd też wniosek Marcusa, że tylko Libra może zrealizować neoliberalne marzenie o uniwersalnym, wolnym środku płatniczym, napędzanym niewidzialną ręką rynku, a tradycyjny pieniądz w przyszłości stanie się już tylko przeżytkiem.

Apel o prawa cyfrowe

Liczba problemów i punktów spornych, które rodzi rozwój scentralizowanych stablecoinów wydaje się rosnąć z dnia na dzień i już w 2020 r. każdy z nich może spowodować poważne skutki. Już teraz zmianie ulega paradygmat pieniądza i polityki monetarnej, co w konsekwencji powoduje też konieczność dyskusji o prawach cyfrowych, również ekonomicznych.

Współcześnie trudno mówić o prawach człowieka w rozumieniu jedynie wertykalnym, bo przestały one obejmować wyłącznie tarcia na linii obywatel-państwo. Potrzeba stosowania uznanych gwarancji w relacjach horyzontalnych zaczyna być coraz bardziej odczuwalna: fundamentalne wartości powinny być egzekwowane również w stosunkach prywatnych – takich, jakie łączą właścicieli internetowych platform z ich użytkownikami. Wciąż jednak mierzymy się z poważną luką w prawie: nie mamy żadnego spójnego katalogu praw cyfrowych, funkcjonujących nie tylko w relacjach publicznoprawnych, ale przede wszystkim w relacjach, których stroną są podmioty komercyjne w Internecie. To one w tym momencie nadużywają swojej władzy w stosunku do naszej prywatności i generowanych przez nas danych – więc to one dla nas są zagrożeniem, nie odwrotnie.

Firmy takie jak Facebook, które gromadzą niewyobrażalnie potężną ilość informacji na temat jednostek, zaczynają dysponować praktycznie pełnym wolumenem materiału, który może posłużyć do profilowania nie tylko psychologicznego czy politycznego, ale przede wszystkim ekonomicznego. Na przykładzie najpopularniejszej na świecie platformy społecznościowej można zauważyć, że choć Libra funkcjonować ma rzekomo jako pieniądz autonomiczny i niezależny, nie dotyczy to portfela, w którym będzie przechowywana. Calibra jest w końcu spółką-córką Facebooka. Co z tego wynika? Zgoda na Librę jest w rzeczywistości przyznaniem prawa do emisji uniwersalnego środka płatniczego platformie, która o swoich użytkownikach wie zasadniczo wszystko i decyzje ekonomiczne może łączyć z danymi osobowymi, profilami psychologicznymi, czy preferencjami.

W tym momencie nie ma znaczenia, czy Libra faktycznie zostanie uruchomiona, czy plany te zostały porzucone. Istotne jest to, że pomysł Facebooka uruchomił poważną dyskusję o uniwersalnych scentralizowanych walutach cyfrowych, nie tylko między podmiotami komercyjnymi, ale przede wszystkim między organami władzy publicznej. Regulatorzy rozmawiają więc o ramach prawnych, które powinny chronić użytkowników i sektor finansowy przed pieniądzem platformy społecznościowej, a banki centralne – o własnych cyfrowych tokenach, które będą pełnić funkcje legalnego środka płatniczego. O zagrożeniach dotyczących tych ostatnich wciąż niestety nie mówi się zbyt wiele.

Jeśli krajowe stablecoiny będą działać na zasadzie podobnej do tradycyjnych kryptowalut, to czy w momencie digitalizacji pieniądza fiducjarnego, będzie można mówić o rynku walut cyfrowych? Jest to zasadniczy problem w sytuacji, w której państwa zaczną konkurować o pierwszeństwo wprowadzenia takich rozwiązań, o ich wartość czy technologiczną skuteczność. Pole do rywalizacji jest ogromne, lecz na swobodną wymianę cyfrowego pieniądza państwowego będzie trzeba trochę poczekać: stworzenie wspólnej sieci, na których oparte będą płatności transgraniczne, stanie się możliwe, gdy projekt ten zdobędzie faktyczną popularność i będzie możliwy do urzeczywistnienia.

I wreszcie prawdopodobnie najważniejsze pytanie: czy rzeczywiście chcemy dawać państwom do ręki możliwość śledzenia każdej naszej płatności dokonywanej w Internecie? Nie ma tutaj znaczenia argument, że banki komercyjne od dawna mają do nich dostęp: banki są ograniczone tajemnicą bankową, nie sprawują władzy publicznej, nie mają możliwości wyciągania sankcji wobec obywateli, a przede wszystkim nie są fundamentem ustrojowym i społecznym dla państwa. Uruchomienie cyfrowego pieniądza obsługiwanego przez rządowe aplikacje może być w konsekwencji końcem systemu jaki znamy: pozbędziemy się demokracji, a zyskamy cyfrową demokrację nadzoru.

Konieczność ochrony użytkowników

Jakich działań powinniśmy oczekiwać od regulatorów? Przede wszystkim przywrócenia pierwszeństwa ochrony praw użytkowników, a nie współpracy czy technologicznych wyścigów z cyfrowymi gigantami. I o ile CBDC mogą stanowić użyteczne narzędzie i nie powinno się z góry skreślać instrumentu, który może pomóc osobom wykluczonym z sektora tradycyjnej bankowości (the unbanked, o których tyle mówił również Mark Zuckerberg), to pod żadnym pozorem nie można zostawić go poza sferą regulacji. Prawo, które objęłoby zdigitalizowane waluty krajowe, powinno opierać się na scentralizowanym programie opracowanym na światowym poziomie z udziałem państw zainteresowanych projektem – głównie po to, by uniknąć znaczących różnic w podejściu do regulacji i tym samym, wyeliminować pojawienie się konkurencji pomiędzy bankami centralnymi.

Należy również pamiętać o tym, że użytkownik CBDC nie będzie należał do tej samej, stosunkowo niewielkiej grupy, która była zainteresowana zdecentralizowanymi kryptowalutami – w zakres tego pojęcia zaczną wchodzić wszyscy obywatele swobodnie dysponujący środkiem płatniczym, co, jak zostało wspomniane powyżej, daje bankom centralnym i być może w konsekwencji również rządom państw niezwykle potężne narzędzie ułatwiające śledzenie. Jest to problem, którego dotychczasowe podejście do praw człowieka do tej pory nie było w stanie rozwiązać.

Odnosząc się do Polski, można zauważyć, że na poziomie władz publicznych wciąż nie zyskaliśmy żadnej spójnej deklaracji dotyczącej ochrony praw użytkowników w sieci. Ministerstwo Cyfryzacji zaoferowało pomoc w składaniu „odwołań od decyzji portalu” poprzez dostępny w Internecie specjalny formularz, co samo w sobie brzmi karykaturalnie i populistycznie oraz dodatkowo podważa tradycyjnie przyjętą siatkę pojęciową postępowania administracyjnego. Wciąż nie została z kolei stworzona żadna kompletna i szczegółowa regulacja dotycząca tego, w jaki sposób chronić polskich użytkowników nie tylko przed ingerencją w ich prywatność, ale również przed negatywnymi skutkami digitalizacji pieniądza, profilowania reklamowego czy samowoli na rynku e-commerce.

Europo, Polsko – postaw na zharmonizowaną Kartę Praw Cyfrowych. W końcu wszyscy jesteśmy już nie tylko obywatelami, ale również użytkownikami, a korzystanie z Internetu przestało być w dużej mierze kwestią wyboru – jest koniecznością. System demokratyczny taki, jaki znaliśmy, przestaje istnieć, a tradycyjne wartości konstytucyjne i ustrojowe poszczególnych państw nie dają się zastosować do naruszeń naszych praw w sieci. Prawo powinno być dynamiczne, a nie kurczowo trzymać się siatki pojęciowej i schematów, które tracą aktualność. Prędzej czy później będzie trzeba się z tym zmierzyć.

Analityczka gospodarki cyfrowej, researcherka, nauczycielka akademicka i ekspertka Fundacji Instrat. Robi doktorat z prawa bankowego.

pospolita.eu

Redakcja

Poprzedni

Nuclear Sharing. Czy to się opłaca?

Następny

Strzelaj lub emigruj!