W tym roku kampanię wyborczą rozpoczynają walentynki i pewnie dlatego motywem wielu kandydatów jest miłość. Wszyscy (niemal) kandydaci kochają swoje miasta, wsie, gminy, a niektórzy pewnie i całe województwa. Kochać wszystkich, nikogo nie oszczędzać.
Czy ja kocham miasto, w którym mieszkam? Bo na pewnie nie jest moje. I na pewno nie mogę powiedzieć, że je kocham. A ponieważ nie kandyduję, nie muszę też kochać ani mówić, że kocham. Oswoiłem się z tym miastem. Nauczyłem się w nim funkcjonować. Wiem, że być może w Warszawie o niektóre sprawy jest łatwiej. W Gdańsku można spacerować na morzem (gdy nie ma zakwitów), ale najwygodniej żyje mi się w Krakowie.
Czy Kraków był rządzony najlepiej? Nie sądzę, był rządzony podobnie. Problem w tym, że możliwości działania władz lokalnych maleją z roku na rok, a oczekiwania mieszkańców rosną. Utrwaliło się przekonanie, że zadania publiczne realizuje samorząd, a władze państwa dbają o cele wyższe. Problem w tym, że od lat kolejne rządy ograniczają kompetencje i przychody samorządów, o wyższe cele natomiast dbają niespecjalnie.
Niemal wszystkie inwestycje realizowano przez te lata dzięki finansowaniu z funduszy europejskich. To się zmieniło, gdy Unia przykręciła kurek. Pojawiły się wtedy wielkie tekturowe czeki i tablice z napisem, że inwestycje zrealizowano ze środków Rządowego Funduszu (Inwestycji Lokalnych). Czasem zresztą były to same tektury bez pokrycia. A tak przy okazji: ciekawe, czy nowy rząd spłaci długi zaciągnięte przez stary. Morawiecki obiecał gminom nagrody za najwyższą frekwencję wyborczą.
Tak czy inaczej, PiS udawało, że z samorządami dzieli się pieniędzmi – tymi samymi, które wcześniej na różne sposoby im odbierało. Teraz ma być inaczej. To znaczy, rząd nie odda pieniędzy, które zabrał. I nie będzie się dzielił. Kandydatka Lewicy na urząd prezydenta Warszawy oceniła, że stolica straciła na posunięciach rządu Morawieckiego 11 mld złotych. Porównując budżety, można by założyć, że Kraków stracił około 4 mld. Podobnie inne miasta, proporcjonalnie do swoich przychodów. Czy rząd Tuska odda gminom, co im zabrano? Szczerze wątpię. A przecież na horyzoncie (i w stu konkretach) jawią się kolejne zmiany podatkowe, których skutki znowu pomniejszą budżety samorządów. Zadłużenie samorządów sięga już 90 mld złotych. To jednak niewiele przy ogólnej sumie państwowego długu publicznego, wynoszącej 1 700 mld zł (według standardów UE).
Samorządy wiążą koniec z końcem, ale to wszystko odbija się na jakości świadczonych usług publicznych albo na stanie nieremontowanej infrastruktury. Albo na jednym i na drugim. Kampania przed wyborami samorządowymi to – wydawałoby się – dobry czas na domaganie się nowego systemu finansowania samorządów. Niekoniecznie domaganie się (jak w Warszawie) zwrotu uszczuplonych przychodów, ale systemu mniej podatnego na radosną twórczość fiskalną kolejnych rządów. Nikt z kandydatów samorządowych nie wspomni oczywiście o konieczności zwiększenia podatków lokalnych i wprowadzeniu podatku katastralnego. Media na początku każdego roku histeryzują w sprawie podwyżek podatku od nieruchomości, które skutkują kilkunastozłotowymi podwyżkami dla właścicieli mieszkań. W skali roku. Tak jakby zatrudnieni w mediach dziennikarze sami byli lokalnym landlordami i cierpieli katusze z każdą wydaną złotówką. Co innego politycy. Wśród nich przecież sporo posiadaczy mieszkań. Na wynajem. Czyżby je kochali bardziej?
Wolałbym więc, jak wspomniałem, nie polegać na miłości polityków. A nawet przeciwnie: może byłoby lepiej, gdyby politycy mieli powody, by nie lubić swoich miejscowości. By potrafili te powody nazwać. By były to sprawy istotne dla poprawy życia mieszkańców. I co więcej, by politycy znali lub potrafili znaleźć rozwiązania tych problemów.
W toku kampanii skupiamy się na wyborze prezydentów, wójtów, burmistrzów. Niestety słusznie. To jedna z największych pomyłek z czasów rządów SLD, choć teraz trudno obarczać za to winą Lewicę, bo wszystkim politykom taki układ się podoba. Nie trzeba się martwić radami i radnymi, bo niemal cała realna władza w gminie jest w rękach jednej osoby. Co ciekawe, samorządy województw i powiatów działają inaczej i – co się może wydawać dziwne – nie działają gorzej. Nie, żeby były całkiem wolne od klientelizmu, ale ma on nieco mniejszy zakres.
Kadencja tego samorządu znów będzie pięcioletnia. Jednak wybrani teraz lokalni władcy, szczególnie ci, którzy odnowią swój mandat i nie będą zagrożeni trzecią kadencją, będą mogli, jeśli zechcą, zaproponować bardziej radykalne zmiany. Mogą też zdobyć się na odwagę bardziej zdecydowanej krytyki rządu, bo na radykalną zmianę polityki wobec samorządów na razie się nie zanosi.
A na zakończenie coś trochę jakby z innej beczki – „and now something completely different”, jak mawiają Anglicy. Zdaniem jednego z nich, Davida Bowie, oklaskiwanie polityków za to, że wybudowali szpital, drogę czy szkołę, jest jak oklaskiwanie bankomatu za to, że wypłacił nam pieniądze. Pamiętajmy o tym nie tylko przy najbliższych wyborach samorządowych i nie tylko przy wyborach. Cokolwiek nam będzie obiecane, zostanie zrealizowane z naszych wspólnych podatków. Albo nie zostanie.
Brejkin njus albo Ps. Jak powiedział PAP minister finansów Andrzej Domański rząd rozpoczął prace nad systemem finasowania samorządów, pierwsze rozmowy z samorządowcami już się w tej sprawie odbyły. Kolejne zaplanowano na najbliższy poniedziałek. Czyli mamy światełko w tunelu. Albo „wyborcze” obietnice. Z tym, że na końcu tunelu czeka PAD.
aristoskr.wordpress.com