„Mój kolega zapierdala od rana do wieczora jako nauczyciel i jako trener po godzinach. Jego żona też. Nie stać ich na kredyt i mieszkanie w Warszawie. Co teraz?” – napisał jeden z użytkowników Twittera.
„Tak wygląda rzeczywistość, a myślenie, że program socjalny coś tu może zmienić, jest naprawdę bardzo naiwne. Jedyne wyjście to przeprowadzka, wynajem dalej od centrum, w skrajnych przypadkach przebranżowienie.
Tragiczne i smutne, ale takie są realia i tak się już dzieje. Nauczyciel przestaje być prestiżowym zawodem, a wielu niestety z powodów ekonomicznych zmienia pracę, bo po prostu nie ma wyjścia.”.
Takie rozwiązanie widzi Jakub Roskosz, komentator z Twittera i jednocześnie „przedsiębiorca i kolekcjoner zegarków”, śmiejący się do nas z okładki Forbesa pośród „młodych Polaków przed 30, którzy podbijają świat”.
Ta złota rada, co do najmu może miałaby sens, gdyby czynsze były w zasięgu przeciętnie zarabiających osób, innymi słowy, gdyby gminy budowały masowo mieszkania komunalne, a nie je likwidowały. Pozostaje więc wyprowadzka lub przebranżowienie.
Czyli innymi słowy, komunikat, jaki otrzymują nauczyciele (ale też pewnie i pielęgniarki, sprzedawcy, itd.) jest taki, że młodzi, uśmiechnięci przedsiębiorcy ich nie potrzebują w Warszawie i mogą się wynosić albo zmienić pracę.
Jako że wyroki rynkowe są sterowane nie przez jakieś tajemnicze siły, które „sprawiedliwie” wyceniają czyjś wysiłek, ale właśnie klasę posiadającą rozmaite przewagi na rynku, dochodzi do absurdu, że pracownicy usług niezbędnych i podstawowych do funkcjonowanie społeczeństwa, są gorzej wyceniani niż ten pan, który prowadzi bloga modowego i stronę z rabatami. Dodatkowo mieszkania w centrach miast posiadają coraz częściej osoby nie te, które żyją i pracują w okolicy, ale osoby, które na to stać, jako symbol luksusu i prestiżu, a nie z konieczności. No i oczywiście rozmaici spekulanci, którzy na poszukiwaczach prestiżu robią kasę.
Mnie nie przeszkadza, że ktoś sobie np. pisze o modzie i sobie na tym zarabia. Rzecz w tym, że obecny system nie ma nic wspólnego z racjonalną wyceną czyjejś pracy i wkładu w dobre funkcjonowanie społeczeństwa. Kapitalizm zaś jest w ten sposób reklamowany, jako racjonalna maszyneria, która alokuje najsensowniej ograniczone zasoby.
Z całym szacunkiem, ale podejrzewam, że bez strony z rabatami poradzilibyśmy sobie lepiej niż bez np. pielęgniarek. Takie sądzę, ale może ja jestem jakiś „niedouczony” i jeszcze za mało rozumiem „racjonalność rynkową”?
Swoją drogą miasta z amerykańskiej Doliny Krzemowej wpadły w tę pułapkę. Ceny najmu i kupna mieszkań podbijane są tam zarówno przez absurdalnie wycenianych „specjalistów”, jak i spekulantów poszybowały tak w górę, że miliony osób, np. pracowników usług, które obsługują tych nielicznych królów życia, żyją na granicy bezdomności. Rodzi to patologie i napięcia społeczne.
Nie, to nie jest naturalne, że nauczyciel musi dojeżdżać do pracy w centrum w szkole przed dwie godziny. Albo że sprzedawca w sklepie ledwo się utrzymuje przy życiu, bo większość musi przeznaczać na wynajem.
Tak się nie buduje stabilnych i zdrowych społeczeństw, tylko kapitalistyczny cyrk, degrengoladę, upadek podstawowych usług i wreszcie rozkład społeczny.
Wolnelewo.pl