Chyba nigdy nie piłem tego piwa, więc przychodzi mi wierzyć sloganowi i Penelope Cruz na słowo. Jej zresztą uwierzyłbym we wszystko. Naszym krajowym i eksportowym politykom to już niekoniecznie. Jeśli natomiast chodzi o wybory do europarlamentu, tym bardziej nie wierzę w formułowane na gorąco opinie. Wolę sam się przyjrzeć twardym dowodom.
Powody do zadowolenia – przynajmniej w Polsce – mogą mieć tylko liderzy Konfederacji, ale też oni chyba najwięcej się napracowali. Paradoksalnie, ci przeciwnicy Europy i euro będą teraz konsumować za euro i gromadzić kapitał. Nie tylko wyborczy. Ich zwolennicy wyjątkowo nie spędzili niedzieli na piknikach i odpowiedzieli na apel wielkiego przywódcy, stawiając się przy urnach. Konfederacji udało się utrzymać 92% liczby głosów oddanych w jesiennych wyborach, co przy ogólnym spadku frekwencji dało im (oszałamiający być może) sukces i miejsce na najniższym stopniu podium wyborczego.
Pozostali mogą robić dobrą minę do złej gry – czy też złą do złej, jak w przypadku Trzeciej Drogi. Ta przyciągnęła do siebie tylko 26% liczby wyborców , jaką udało jej się zauroczyć jesienią ubiegłego roku. Nie sposób teraz ocenić realnej siły wyborczej tego aliansu, ale prawdopodobnie jest ona bliższa granicy 10%, na którą wskazywały ostatnie sondaże. Bliższa niestety od niższej strony. Wiarygodniej brzmią już głosy tych, którzy przestrzegali przed nadmierną radością z jesiennego sukcesu TD, tłumacząc go taktycznym głosowaniem części wyborców PO, Lewicy i osób nieokreślonych politycznie. Taktyczne głosy odpłynęły, ale tylko w niewielkim stopniu wróciły do macierzy czy to lewicowej, czy platformowo-obywatelskiej. Do lewicowej to już raczej na pewno nie.
Wynik Platformy (KO) był zgodny z ogólnym spadkiem frekwencji, a nawet nieco lepszy, bo o ile ogólnie w wyborach do Parlamentu Europejskiego zagłosowało 54% liczby głosujących w jesiennych wyborach parlamentarnych, o tyle KO osiągnęła wynik trochę lepszy od średniego, i to wyraźnie – jak wynikało z danych late poll – kosztem Trzeciej Drogi. Czyli wyborcy KO wrócili w stare koleiny.
Nie ma też specjalnych powodów do narzekań ani najwyższy prezes (PiS), ani jego akolici. Wynik, zwłaszcza ten oficjalny, to przegrana o włos (1 punkt procentowy) z KO i utrzymanie równego kroku. W przeciwieństwie do KO, PiS nie przejęło wyborców swojego (potencjalnego) koalicjanta. Zostawiło to sobie na później, na wybory prezydenckie oraz te, które coraz bardziej prawdopodobnie nastąpią tuż po nich: parlamentarne. Uwolniło się przy okazji od kryminalnego bagażu w postaci Suwerennej Polski. Mamy teraz już tylko suwerenne i niezależne PiS, zależne jedynie od woli prezesa.
Co poszło nie tak małym braciom wielkiej koalicji? O Trzeciej Drodze trochę już było. Nie ułatwiło jej kampanii dosyć nieporadne działanie rekomendowanych ministrów. O ministrze od klimatu nikt dobrego słowa nie powie. To rekomendowana Hołowni. Ale temat pakietu klimatycznego budził spore zainteresowanie, a jego mniej lub bardziej racjonalna krytyka napędzała wyborców – z tym że głównie Konfederacji.
Problemy też miał szef ludowców, wicepremier i minister obrony. Jako minister nie sprawia wrażenia, że radzi sobie z resortem, w dodatku co rusz ląduje mu pod nogami a to belka, a to problem. Z jednej strony premier Tusk wybiera twardy kurs obrony granic przed każdym zagrożeniem, z drugiej obrońcy w mundurach nie bardzo potrafią obronić siebie, a wygląda na to, że i oficerowie mają problemy z oceną sytuacji i dowodzeniem. Deklaratywnie bronimy każdego kawałka ojczyzny, realnie zaś mamy chaos nie tylko informacyjny. Im więc bardziej stanowczo premier mówi o bezpieczeństwie, tym bardziej blado wypada armia i jej zwierzchnik. Z problemami nie radzi sobie również minister rolnictwa: ani jakoś specjalnie nie rozlicza swoich poprzedników, ani nie znajduje satysfakcjonujących rozwiązań.
Usunięcie listy importerów tzw. zboża technicznego z Ukrainy, którą na stronie ministerstwa umieściło PiS, nie zostało dobrze przyjęte. Choć sama lista była nierzetelna i prawdopodobnie niekompletna, jej wycofanie doprowadziło do jeszcze większego zamieszania. Protesty rolników przerwano z powodu nawału prac polowych, a nie dlatego że udało się osiągnąć jakieś porozumienie. Jeśli do tego dodamy odziedziczoną po PiS kompletną dezinformację w kwestii Europejskiego Zielonego Ładu, jego wymagań, ale też stwarzanych przez niego szans, okazuje się, że z dwóch solidnych filarów, na których miało się opierać PSL, nie ma ani jednego.
Magia Szymona Hołowni też przestaje działać mimo częstszego pojawiania się marszałka we wszystkich telewizjach. Czy Trzecia Droga zabrnęła w ślepą uliczkę? Może jeszcze nie, ale co się czai za kolejnym wyborczym zakrętem, nie wiadomo.
Na koniec Lewica – słusznie, bo była ostatnia. Wydawać by się mogło, że dla Lewicy to najłatwiejsza kampania. Wybory do Parlamentu Europejskiego realizowane są według najbardziej proporcjonalnej ordynacji, a mandaty są dzielone w skali ogólnopolskiej. Ta ordynacja w najmniejszym stopniu wypacza wyniki wyborów. I tak Lewica, zdobywając 6,3% głosów, otrzymała 5,7% mandatów, czyli 3. KO przy wyniku 37% głosów zebrała 21 mandatów, czyli 39%. Konfederacja przy wyniku 12,1% otrzymała 6 mandatów, czyli 11,3% ogólnej ich liczby. Za to w wyborach parlamentarnych niespełna 32% głosów KO dało jej 34% mandatów. PiS, otrzymując 35,4 % głosów, zgarnęło wtedy 42% mandatów . Za to Lewicy 8,6 % głosów dało zaledwie 5,6% mandatów.
Lewica to – przynajmniej nominalnie (i programowo) – jedyne ugrupowanie w Polsce, które jest konsekwentnie proeuropejskie i opowiada się za dalszą federalizacją. Problem w tym, że mało kto w Polsce o tym wie, niewielkie też były szanse, by się o tym dowiedzieć w trakcie kampanii (?) wyborczej. Ogólnie, poziom wiedzy o funkcjonowaniu Unii, zakresie jej kompetencji, korzyściach z jej funkcjonowania i wyzwaniach, jakie Unia stawia krajom członkowskim i ich obywatelom, można z pewnym takim optymistycznym zacięciem określić jako… minimalny.
Trudno się zresztą dziwić obywatelom, nawet tym głosującym, skoro świeżo wybrana europosłanka zwierzyła się Grzegorzowi Sroczyńskiemu (tym razem w RMF FM), że nie zna dyrektywy budynkowej. Faktem jest , że większość Polaków tej dyrektywy nie zna, nawet jeśli mówi, że zna. Nie zna jej tak naprawdę większość polityków, choć akurat ci kandydujący do europejskiego parlamentu powinni bodaj raz przeczytać jakieś streszczenie, choćby dwa zdania.
Partie lewicy, a więc odrobinę choćby socjalizujące (socjaldemokratyzujące?), muszą same utrzymywać kontakt ze społeczeństwem, edukować i kształtować wyborców. Większość kanałów informacyjnych zwykle ignoruje przekazy lewicy. Lewica musi sama kształtować przekazy i sama z nimi docierać. Tę lekcję praktycznie odrobiła Konfederacja. Inteligentna lewica (ale też i centrum) może się uczyć nawet od diabła, a co dopiero od Konfederacji. Co jest o tyle łatwiejsze, że Konfederacja niestety istnieje.
Bracia mniejsi rządu Tuska mają teraz trochę czasu na rozmyślania i przygotowanie strategii, tym bardziej że żaden z ich przedstawicieli nie ma obecnie szans na realną rywalizację w wyścigu prezydenckim. Może jednak się okazać, że kolejne wybory nastąpią niedługo po walce o prezydenturę, warto więc ten czas dobrze wykorzystać – znacznie lepiej niż czas smuty w latach 2019–2023.
Teraz mamy czas zwycięzcy, czas premiera Donalda Tuska. On wziął na siebie odpowiedzialność za naszą przyszłość. Poprzednie premierowanie nie skończyło jakimś wielkim sukcesem politycznym, a osobisty awans do Europy poprzedził wyborczą porażkę partii. Nie wszyscy politycy dostają drugą szansę. A jeszcze mniej polityków potrafi ją wykorzystać
Nie jest więc tak słodko, jak myślicie – przestrzegała Penelope.
aristoskr.wordpress.com