30 listopada 2024

loader

Niebezpieczne związki

fot. onr twitter

Popularna jest opinia, że nacjonalizm to dziecięca choroba demokracji. Jest w tym dużo prawdy, bo faktycznie nacjonalizm jest zastępczą legitymizacją władzy, wraz z odrzuceniem koncepcji władzy ludu jako zbyt ryzykownej. Zaczęło się to od Napoleona – cesarza Francuzów, bo Francuzek jakby nieco mniej, co wyraźnie dało się dostrzec w Kodeksie Napoleona.

A potem już poszło. Narodowość czy też przynależność narodowa, podobnie jak nacjonalizm, są szczególnego rodzaju reliktem kulturowym. Tak mówi Benedict Anderson i ja się z nim zgadzam. Narody wyobrażane są jako wspólnoty ograniczone, ponieważ nawet największa wspólnota zamieszkująca choćby największe terytorium musi zawsze pozostać ograniczona ze względu na granice geograficzne i na przeświadczenie członków wspólnoty o swojej przynależności do danego miejsca. Nacjonalizm to z kolei pogląd ludzi ograniczonych – ograniczonych nie tylko w sensie horyzontu zwężonego do własnego narodu, ale też ograniczonych w postrzeganiu rzeczywistości.

W kulturze nowożytnej najważniejszymi elementami symboliki narodowej są groby nieznanych żołnierzy. Martwi bohaterowie są ważniejsi niż żywi, żywi zaś mają obowiązek w razie konieczności zostać martwymi bohaterami. Jak wyjaśnia Anderson, skoro wyobrażenia narodowe dotyczą takich właśnie kwestii, świadczy to o ich bliskim pokrewieństwie z wyobrażeniami religijnymi, a to z kolei wskazuje na zakorzenienie nacjonalizmu w śmierci, ostatecznym przeznaczeniu każdego człowieka niezależnie od jego wieku.

Może to tłumaczyć łatwość, z jaką nacjonalizmy łączą się religiami, choć wszystkie religie twierdzą, że są ponadnarodowe. Nacjonaliści zyskują w ten sposób religijne (boskie) namaszczenie i pewność, że głoszą jedyną prawdę, a religie zyskują wyznawców, wpływy, i pieniądze. Tak oto sojusz tronu i ołtarza zostaje zastąpiony sojuszem ołtarza z rózgami liktorskimi, mieczykami Chrobrego, strzałokrzyżami czy ostatecznie z jedną tylko literą: „Ω” bądź „Z”. Nie ma dobrych nacjonalizmów, tak jak nie ma dobrych nacjonalistów.

Michaił Sałtykow-Szczedrin, rosyjski pisarz, ale też carski urzędnik z XIX wieku, pozytywista i wnikliwy obserwator rosyjskiej prowincji, jest autorem często przywoływanej maksymy: „Kiedy zaczynają dużo mówić o patriotyzmie, Bogu, honorze i ojczyźnie, to na pewno znowu coś ukradli”. Konstatacja ta może dotyczyć każdego nacjonalizmu. Jakoś łatwo przychodzi nacjonalistycznym reżimom chronienie „prawdziwych patriotów” przed kontrolą i krytyką, tak jakby wobec nacjonalizmu wszelkie inne cnoty bladły i przestawały być istotne. Możemy się domyślać, co by Szczedrin sądził o dzisiejszej Rosji. A co powiedziałby o Polsce? Może powtórzyłby za Gałczyńskim frazę o pewnym Polaku i Kościuszce?

Mamy do wyboru nacjonalizm lub demokrację. Prawdziwą cywilizację śmierci lub wspólnotę umożliwiającą przeżycie. Przynajmniej dopóki mamy jeszcze wybór.

Wybierzmy życie.

Adam Jaśkow

Poprzedni

Nówka sztuka nieśmigana

Następny

Meandry propagandy