Zakopane tradycje polskiej lewicy.
Szkoda, że były zetchaenowiec i były prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki jest takim zakutym dewotem. Gdyby nim nie był, to zamiast forsować bezsensownie, jako dodatkowy, wolny od pracy, zimny dzień 6 stycznia (święto Dwunastu Króli?), postarałby się o wolne dla wszystkich w miłą ciepłą porę, czyli 22 lipca, a właściwie 22 Lipca. Wtedy jest ciepło nawet, gdy jest zimno.
Nie miałbym mu nawet za złe, gdyby nie nawiązał do społecznych treści Manifestu PKWN 1944, czyli do podstawy ideowej jednego z dwóch kanonicznych, obok 1 Maja, świąt państwowych PRL. Wystarczyłoby mi, gdyby ogłosił ten dzień choćby Świętem Czekolady, 22 Lipca łamane przez Emil Wedel. Bo my lewicowcy nie przywiązujemy aż takiego znaczenia do obrzędów, rytuałów, pomników i uroczystych miesiączek, jak prawolstwo. Mimo wszystko jesteśmy mentalnie bliżej zwykłego życia, nie przepadamy aż tak za emblematami, symbolami itd.
Tureckie seriale to nie wszystko
Ale może szkoda? Powodzenie koncepcji ideologiczno-politycznej PiS, wśród szerokich mas ludowych zwłaszcza, zdaje się wskazywać na to, że obok konsumpcji chleba lud potrzebuje też wrażeń duchowych, emocjonalnych, wzruszeń, poczucia sensu. Same seriale tureckie nie wystarczą. PiS to wyczuł i wygrał. Dziś stroje ludowe to nie łowickie zapaski ani góralskie serdaki, lecz podkoszulki z orłem i biało-czerwoną, czasem wzbogacone o jakąś obelgę pod adresem Brukseli i lewaków.
I kto wie, może gdyby lewica po 1989 nie rozstała się warstwą określaną jako symboliczna, gdyby nie uznała, że lewicowe postacie i tradycje to zmurszałe i obciachowe relikty PRL, byłaby w innym, czytaj: lepszym miejscu?
Mimo zatem tego, że nie będzie 22 Lipca ani świętowania rocznicy Manifestu Lipcowego ani nawet Święta Czekolady, warto może jednak warto przypomnieć przy tej okazji przynajmniej podstawowy pakiet polskich lewicowych, socjalistycznych tradycji i lewicowych – pardon – „świętych”. Nie nakłaniam ludzi lewicy do brania ich wszystkich hurtem czy ryczałtem. Po prostu – do wyboru, do koloru.
Protolewica
W Polsce Ludowej lubiano powoływać się na dawne tradycje postępowe. Ich przedstawicieli dopatrywano się – z pewnymi zastrzeżeniami – np. w XVI-wiecznym myślicielu społecznym Andrzeju Fryczu-Modrzewskim, który żywił i uzasadniał bardzo prekursorską i lewicową w duchu dezaprobatę do wojny jako okrutnego i bezsensownego modusu życia ówczesnych społeczeństw, a także wolę poprawy losu plebejstwa polskiego. Sukmana chłopska, którą przywdziewał Tadeusz Kościuszko i jego prochłopski Uniwersał Połaniecki też sprawiały, że wódz insurekcji 1794 zaliczany był do szeroko rozumianego nurtu postępowego. Daje się zresztą zauważyć, że w III RP obie te postacie znalazły się zdecydowanie w cieniu, raczej chyba nieprzypadkowo. O Kazimierzu Łyszczyńskim, ateiście-męczenniku ściętym w 1689 roku na warszawskim Rynku za głoszenie „De non existentia Dei” („O nieistnieniu Boga”) prawie nie wspominano nawet w PRL i to także w okresie ostrego konfliktu z Kościołem za Stalina i za Gomułki. Prawdopodobnie uważano, że eksponowanie tej postaci spowoduje konflikt z hierarchią biskupią i probostwem. Pamiętano przecież protestacyjny jazgot, jaki czynił Kościół z powodu pojawienia się na ekranach takich filmów jak „Matka Joanna od Aniołów” Kawalerowicza czy „Drewniany różaniec” Petelskich. A przecież planowany i nigdy nie wzniesiony pomnik świętego męczennika ateizmu polskiego, nadwiślańskiego Giordano Bruno, byłby sygnałem, że istnieje Polska nie tylko katolicka i nie tylko innowiercza, lecz także daleka od religii.
Jakobini polscy
Na fasadzie gmachu dawnej Komisji Rządowej Przychodów Skarbu przy placu Bankowym, czyli dzisiejszego warszawskiego magistratu wisi od 1951 roku tablica upamiętniająca obradujący tu w 1794 roku Klub Jakobinów, na którego czele stali m.in. Tomasz Maruszewski, Kazimierz Konopka, Jan Dębowski. Naśladowcy jakobinów paryskich zainspirowali tzw. wieszania majowe i czerwcowe w Warszawie 1794 roku. Było to wieszanie zdrajców-targowiczan. Jakobini planowali też powieszenie króla Stasia Augusta Poniatowskiego, ale im się nie udało ukatrupić monarchy, tak jak rok wcześniej jakobinom z Paryża. Żałuje tego bardzo Jarosław Marek Rymkiewicz, który temu fatalnemu niedokonaniu poświęcił całą opowieść eseistyczną „Wieszanie”.
Moi ulubieni księża
Jednak najzagorzalszym jakobinem, którego nazwisko figuruje na wspomnianej tablicy pamiątkowej, był ksiądz Józef Mejer (1743-1825), rówieśnik Jean-Paul Marata. Mówiono o nim, że jest wściekłym radykałem i że przed wieszaniami majowo-czerwcowymi dopilnowywał w nocy cieśli, by sprawnie wznosili szubienicę. Wysoko nad księdzem Mejerem, ale będąc mu pokrewny w jakobińskich poglądach, stał inny ksiądz, Hugo Kołłątaj (1750-1812), zwany „polskim Robespierrem”, podkanclerzy królewski czyli ktoś w rodzaju wicepremiera. To od niego w dużym stopniu zależało, czy król zawiśnie, ale się na to nie zdecydował. Ci dwaj zacni duchowni współtworzą radykalną społecznie tradycję powstańczego 1794 roku. Te tradycję, która po 1989 roku została całkowicie wyrugowana na rzecz patriotyczno-nacjonalistycznej. 36 lat później do zacnego duchownego duetu, tworząc trójcę, dołączył kolejny radykalny ksiądz-rewolucjonista, Aleksander Pułaski (1800-1838). Był wiceprezesem Towarzystwa Patriotycznego, a w nocy z 15 na 16 sierpnia 1831 roku w Warszawie stał na czele ludowych samosądów skierowanym przeciw zdrajcom narodu, w tym kilku generałom, których podejrzewano o konszachty z wrogiem. Zaszlachtowano i powieszono ich tej nocy w sumie kilkunastu, niektórych po wywleczeniu z więziennych cel a niektórych zdybano na ulicy lub w domu.
Hrabia i Żyd
Z epoką listopadową wiążą się postacie Tadeusza Krępowieckiego (1798-1847) i Stanisława Worcella (1799-1857). Obaj stali na czele lewicowego, komunizującego skrzydła Powstania Listopadowego, a na emigracji w Paryżu i Londynie współzakładali Towarzystwo Demokratyczne Polskie i radykalne społecznie Gromady Ludu Polskiego „Grudziądz” i „Humań”. Działali razem, choć pierwszy pochodził z Żydów-frankistów, a drugi był polskim hrabią. Emblematyczną postacią lewicy tamtych czasu należał także Joachim Lelewel, działacz jednak gabinetowy i nade wszystko uczony mól książkowy.
„Robespierre” i polscy komunardzi
Rok 1846 wyłonił obiecującego radykalnej lewicy w osobie Edwarda Dembowskiego (1822-1846), którego także porównywano do Robespierre’a i który stanowił jednoosobowe skrzydło radykalne w szlachecko-mieszczańskim rządzie powstania krakowskiego z lutego 1846. Ten, choć zginął od austriackiej kuli jako 24-letni młodzian, pozostawił po sobie kilka tomów pism teoretycznych
Powstanie Styczniowe 1863-1864, choć postawiło na swoim czele katolickiego dewota Romualda Traugutta, miało także lewe skrzydło, „czerwonych”, na czele których stał Jarosław Dąbrowski (1836-1871), radykał i odważny ryzykant, typ urodzonego fightera. Po upadku powstania wyemigrował do Francji, gdzie został uznany za godnego, aby stanąć na czele sił zbrojnych Komuny Paryskiej jako Komendant Paryża. Jego towarzyszem walki i broni był nie mniej lewicowy Walery Wróblewski (1836-1908), choć jako syn bogatego rodu należał poniekąd do „lewicy kawiorowej” i w przerwach między rewolucjami grywał na duże stawki w Monte Carlo.
Ludwik Waryński i „I Proletaryat”
Tak nielubiany przez prawolskich radnych stolicy Ludwik Waryński (1856-1889), choć nie należał do PZPR i nie poznał Bolesława Bieruta, był w Królestwie Polskim założycielem (1882) pierwszej partii rewolucyjnej opartej o założenia marksizmu, czyli I Proletaryatu. W setną rocznicę tego zdarzenia, latem 1982 roku, w pierwszym półroczu stanu wojennego, Poczta Polska wyemitowała piękny znaczek rocznicowy i to zdaje się w oczach prawolstwa ma być dziś głównym gwoździem do trumny ideowej Waryńskiego. Trzy lata po pacyfikacji I Proletaryatu (1886) Marcin Kasprzak i Ludwik Kulczycki powołali (1889) Socjalno-Rewolucyjną Partię „Proletaryat”, zwaną też II Proletaryatem. Reprezentowała ona socjalistyczny, rewolucyjny marksizm. Oba Proletaryaty skończyły źle. Waryński w Schlisselburgu, nie mniej dzielny Kasprzak na szubienicy. Trzy lata później w Londynie (1892) powstała lewica niemarksistowska, czyli Polska Partia Socjalistyczna, która odegrała ważna rolę w historii II RP. Rok później, w 1893 roku, Róża Luksemburg i towarzysze założyli Socjaldemokrację Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL), partię radykalnego marksizmu. 25 lat później, w listopadzie 1918 roku SDKPiL połączyła się z PPS-Lewicą tworząc Komunistyczną Partię Robotniczą Polski (KPP).
1905-1948
Po upadku Powstania Styczniowego, na cztery dziesięciolecia zamarł w zasadzie zarówno nurt niepodległościowy jak i społeczny. Jego odrodzenie przyniósł dopiero historyczna irredenta robotnicza roku 1905. Potężna fala strajków w Królestwie Polskim, choć krwawo stłumiona przez carat, zapowiadała koniec dawnej epoki. W tej rewolucji po raz pierwszy odegrała wybitną rolę wspomniana wcześniej PPS. To z jej szeregów wyłoniło się wielu odważnych członków Organizacji Bojowej, którzy z browningami i bombami w ręku atakowali carski aparat wojskowo-policyjny, w tym Ochranę. Do najsłynniejszych należał Józef Montwiłł-Mirecki (1879-1908), który zginął na stokach Cytadeli na szubienicy. Kiedy w 1906 roku inny kozacko odważny bojowiec nazwiskiem Józef Piłsudski dokonał wyłomu tworząc Frakcję Rewolucyjną PPS, to właśnie w tej części pozostałej po wyłomie zachowały się żywioły radykalne społecznie i to one stały się w znaczącej mierze podstawą tej PPS, która przez cały okres międzywojenny odgrywała istotną rolę w życiu politycznym II RP. Na jej czele stali m.in. Adam Ciołkosz, Adam Próchnik, Kazimierz Pużak, Tomasz Arciszewski, Norbert Barlicki, Stanisław Mendelson, Feliks Perl, Stanisław Dubois. Bliski PPS był też myśliciel Edward Abramowski. W dziełach przybranego za patrona dzisiejszej Krytyki Politycznej Stanisława Brzozowskiego było sporo elementów o charakterze lewicowym i radykalnym, co wyraził m.in. w swojej głośnej powieści „Płomienie”. Jednak są także w jego myśli składniki od socjalizmu i lewicy odległe.
Pepeesowcy najpierw padli ofiarą dyktatury Piłsudskiego jako Centrolew i stanęli przed sądami brzeskimi (1930-1932), choć to oni jako pierwsi poparli Piłsudskiego w maju 1926 roku, a poeta-radykalny socjalista Józef Łobodowski napisał wiersz „Towarzyszu Piłsudski”. Drugi cios socjaliści otrzymali po wojnie, kiedy zmuszono ich do scalenia z PPR w PZPR (1948), Józef Cyrankiewicz i Edward Osóbka-Morawski weszli do rządów Polski Ludowej, a przywódca PPS Kazimierz Pużak zmarł w 1950 roku w więzieniu w Rawiczu, odmówiwszy współpracy ze stalinowskimi władzami Polski Ludowej. PPS próbowała się odrodzić po 1989 roku, a jeszcze poza zasięgiem cenzury wznowiła wydawanie historycznego pisma „Robotnik”, ale nie udało się jej przetrwać burzliwych przemian.
Czy to co było później, 45-letnie rządy PZPR, przynależy (i w jakim stopniu) do tradycji polskiej lewicy? Czy dotyczy to także dwukrotnych (choć koalicyjnych) rządy SLD? A to już jest w gruncie rzeczy ciągle nasza współczesność, więc oddzielmy to – póki co – od tradycji. Najpierw przepracujmy ją.