Od czasu, gdy pozwoliłem sobie na sformułowanie, że zapiekliło się w polskiej polityce minęło już trochę czasu. Teraz, pozostając w tej poetyce, chciałbym przypomnieć znany napis nad wejściem do piekła – „Wy, którzy tu wchodzicie porzućcie wszelką nadzieję”.
Czy to, co się już stało i to, co się staje, codziennie, co tydzień, co miesiąc, może być uzasadnieniem tak pesymistycznej postawy?
Czy są gdzieś zaczątki działań, nowe pomysły, nowe siły społeczne na których można by budować nadzieje na wyjście z zacieśniającej pętli autorytaryzmu i jednowładztwa?
Jestem socjologiem (mówię to dlatego, że właśnie zakończył się w Gdańsku XVI Ogólnopolski Zjazd Socjologiczny. Hasło Zjazdu „Solidarność w czasach niepewności”).
Program Zjazdu – to monstrum zapisane na 140 stronach, obejmujących nieprzebrane ilości referatów, grup tematycznych, sympozjów i paneli. Było bogato, nie do strawienia, nie do ogarnięcia. Celem głównym, jak sądzę, była naturalna potrzeba ludzi pracujących w ośrodkach akademickich, aby zaznaczyć swoją pozycje, wygłosić referat, poprowadzić grupę tematyczną, mieć kolejną pozycję w swoim dorobku naukowym.
A jak tam z odniesieniem do tego co tu i teraz? A to już zupełnie inna sprawa.
Na żadnej z trzech podstawowych sesji plenarnych i na żadnym z trzech sympozjów polska socjologia nie zająknęła się nawet na temat tego co dzieje się kraju, nie odniosła się do łamania konstytucji przez najwyższe władze państwowe, przez Premiera i Prezydenta, na otwartą wojnę z Trybunałem Konstytucyjnym i naruszanie równowagi pomiędzy władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą.
Rozumiem postawę badacza, rozumiem postawę naukowca wyrażającą się powściągliwością w ferowaniu sądów i orzekaniu o społecznej rzeczywistości. Ale to był Zjazd, zgromadzenie w jednym miejscu i czasie ludzi, którzy badają złożone procesy społeczne, ich wiedza służy lub może służyć do podejmowania decyzji przez różne podmioty życia społecznego. A czy sami badacze mają jakiś stosunek do przedmiotu swoich badań? Czy jest im wszystko jedno kto i jaki użytek robi z wyników ich badań i analiz? Czy może będąc pod wrażeniem kariery byłego przewodniczącego Polskiego Towarzystwa Socjologicznego i możliwości jakie daje każda władza – a ta władza w szczególności – polscy socjologowie zrealizowali hasło kończącego Zjazd Socjo-Areopagu obradującego pod hasłem „Nasza chata z kraja?”
Dyskusja na tym spotkaniu odbywającego się we wnętrzach Teatru Szekspirowskiego i wystąpienia panelistów obejmujących nie tylko socjologów, dotyczyła poczucia peryferyjności, zagubienia w globalizującym się świecie i wielu interesujących z tym poczuciem związanych zjawisk i problemów.
Mam jednak głęboki przekonanie, że tytuł „Nasza chata z kraja (bez znaku zapytania) powinien odnosić się do polskiej socjologii jako takiej. Polska socjologia na swoim zjeździe nie wydała z siebie żadnego głosu wobec narastającej groźby dla demokratycznego porządku prawnego i swobód obywatelskich.
Zabrakło jakiegokolwiek odniesienia do działalności profesora Piotra Glińskiego, pełniącego nie tak dawno funkcje przewodniczącego PTS, aktualnie wicepremiera i ministra kultury i dziedzictwa narodowego przeprowadzającego swoistą „rewolucję kulturalną” kojarzącą się wprost z odległym geograficznie i kulturowo wielkim azjatyckim krajem.
To smutna i bolesna konstatacja, to kolejny argument na przywołaną na wstępie frazę z poematu Dantego.
Następną sprawą, dla mnie przerażającą i porażającą, jest sprawa roli wybitnych (w opinii swojego środowiska prawniczego) adwokatów, notariuszy i sędziów w procesach reprywatyzacyjnych w Warszawie.
To co „wylało się” do opinii publicznej jako wynik pracy ludzi ze stowarzyszenia „Nasze miasto” pokazuje nie patologie, a system działań przestępczych, w których przez lata brali udział ludzie pełniący zawód zaufania publicznego, ludzie mający stać na straży prawa i sprawiedliwości. Słucham argumentów obrony tego, co działo się – ale i nadal dzieje – w sprawach reprywatyzacji: że nie złamano prawa, że nie było ustawy reprywatyzacyjnej… Tak, to prawda, może i nie złamano prawa – ale czy nie naruszono podstawowych kanonów etycznych i czy wydawano sprawiedliwe wyroki?
Gdzieś jest granica absurdu i zaprzaństwa; co teraz musi się stać, aby zawód adwokata, prawnika w ogóle, odzyskał godność i szacunek zwykłego człowieka?
Afera reprywatyzacyjna dostarcza Zbigniewowi Ziobrze takich argumentów do wprowadzenia swoich porządków w podległym mu resorcie jakich nikt, nigdy i nigdzie nie miał jako urzędnik w randze ministra. Będzie bolało…
Wczoraj spotkałem wybitnego profesora prawa, poruszyłem te swoje obawy o przyszłość zawodów prawniczych w Polsce, o to jak przywrócić wymiar moralny w działalności wymiaru sprawiedliwości. Profesor powiedział, że dopiero niedawno wnioskował o wprowadzenie przedmiotu etyki dla studentów prawa. Nie było takiego przedmiotu. To jasne, że samo wprowadzenie zajęć z etyki na studiach prawniczych nie zmieni postaw, ale brak takich zajęć był świadectwem tego, że co innego prawo – a co innego sprawiedliwość.
A teraz coś, co wiąże się z KOD-em, spontanicznym ruchem jaki powstał po artykule Krzysztofa Łozińskiego zamieszczonym na łamach SO, w którym autor wprost sformułował potrzebę stworzenia komitetu obrony demokracji na wzór komitetu obrony robotników.
Pomysł Krzysztofa Łozińskiego, wykonanie Mateusza Kijowskiego, udział wielu tysięcy ludzi w organizowanych marszach w obronie Trybunału Konstytucyjnego i przeciw łamaniu Konstytucji.
Tak jest od wielu miesięcy, a od marca tego roku KOD jako stowarzyszenie buduje struktury, formalizuje swoje działania.
Mateusz Kijowski – dotychczasowy lider KOD-u — na spotkaniu w Gdańsku, organizowanym przez Klub im Arama Rybickiego gładko przeszedł nad powstaniem KOD mówiąc, że on tylko umieścił na Facebooku apel o zorganizowanie komitetu obrony demokracji i po kilku dniach miał 30 tysięcy wpisów a potem to już poszło. Nie wspomniał o autorze pomysłu, a szkoda…
30 tysięcy na starcie, ponad 100 tysięcy na manifestacji w Warszawie, nieco ponad 6 tysięcy członków z legitymacją, płacących składki na dziś. Wynik nie rzuca o ziemię, pozostaje w dysproporcji do entuzjazmu widocznego na początku procesu spontanicznego wyrażania protestu społecznego.
Czy lider ma refleksję nad tym wynikiem? Chyba nie, bo lider uważa, że to dobry wynik i że sprawy idą w dobrym kierunku. Takie odniosłem wrażenie ze spotkania, na którym Mateusz Kijowski odpowiadał na pytania – życzliwie doń ustosunkowanego – znanego redaktora Jana Wróbla. Redaktor, posługując się, jak sądzę, materiałem opublikowanym w dniu spotkania w tygodniku „Polityka” pytał o szereg odnotowanych przez autorki artykułu spraw i konfliktów z terenu całego kraju. Odpowiedzi Mateusza Kijowskiego spełniały jedynie kryterium lekkości i takiego luzu, jaki cechuje celebrytę.
Lider żalił się na ogrom pracy i obowiązków z tytułu pracy na rzecz KOD; to prawda, to ogromna i wyczerpująca praca, po kilkanaście godzin na dobę; szkoda, że Mateusz Kijowski nie powiedział czy otrzymuje za tą pracę wynagrodzenie i w jakiej wysokości (nie pobiera, było to wyjaśniane wielokrotnie na FB – przyp. red.). Uważam, że taka organizacja, mająca status stowarzyszenia, powinna płacić swojemu liderowi odpowiednie pieniądze, to poza dyskusją.
Mam nieodparte wrażenie, że lider KOD jest celebrytą albo staje się celebrytą i dobrze się czuje w tej roli.
Zakończę tym co powiedziałem na spotkaniu, nie jest ważny Kijowski, ważny jest KOD.
I jeszcze na koniec, przywoływałem już we wcześniejszych tekstach Erica Hoffera, amerykańskiego filozofa polityki, który określił trzy fazy, przez jakie przechodzą ruchy spontaniczne: pierwsza to spontaniczność, druga to biznes, trzecia to mafia.
Chciałbym, aby ta teoria Erica Hofera była prawdziwa jedynie w odniesieniu do Stanów Zjednoczonych AP.
Ponieważ jestem człowiekiem bez wiary i w niebo i w piekło (podobno dojrzewa też taka teza w kościołach chrześcijańskich) moja nadzieja na zakończenie rządów „dobrej zmiany” oparta jest dynamice procesów w złożonych układach i systemach organizacyjnych – a państwo do takich należy.
Pytanie: nie czy, a kiedy?