8 listopada 2024

loader

Niedziela na Głównym

fot. Wikipedia Commons

O ile Solidarność w 1980 roku domagała się wolnych sobót w trosce o pracowników, o tyle post-Solidarność na fali transformacji wprowadziła niedziele handlowe w trosce o właścicieli sklepów i sieci handlowych. I właścicieli nowo powstających galerii handlowych. Zrobiono to poniekąd również w trosce o pracowników, bo razem z PRL-em odszedł ośmiogodzinny dzień pracy, a wrócił dwunastogodzinny. To znaczy, formalnie obowiązuje dzień ośmiogodzinny, ale w zasadzie tylko w urzędach i instytucjach publicznych. Prawie wszyscy pracowali więc na jednym, dwóch lub trzech „etatach” przez cały tydzień, łącznie z „wolnymi” sobotami. Na średnie i większe zakupy brakowało czasu, a był to przecież czas przed powstaniem sklepów internetowych i aplikacji zakupowych.

Niedziela z dnia wolnego stała się dniem odwiedzania świętych miejsc – tych kościelnych i tych w świątyniach kapitalizmu, czyli centrach handlowych. Galerie handlowe pożyczyły nazwę od galerii artystycznych: taki tani (choć nie zawsze) snobizm. Część pracowników może jednak mieć wrażenie, że nazwa pochodzi od galer, których motorem napędowym, czy raczej źródłem napędu, byli galernicy, niewolnicy i skazańcy. Nędznicy po prostu.

Ta nędza najbardziej dobitnie ukazuje się właśnie w niedziele i święta handlowe. Oczywiście, nie tylko „nędznicy” pracują w niedziele. W niedziele służą służby. W nagrodę mają dodatki i poczucie misji. Poza tym służby mają w niedzielę dyżury. Na dyżurach czasem nie dzieje się nic. Kawa, zwykle z termosu, bułka z torebki i okienka. Windowsy, znaczy się. W niedzielę tradycyjnie pracują (służą) również pracownicy sektora kultury i konsumpcji. W sumie kulturę też bardziej teraz konsumujemy, niż jej doświadczamy. Tylko aktorzy mają szczęście i wolne poniedziałki. Mogą na przykład iść do kina lub na zakupy. Oczywiście, o ile czegoś wtedy nie kręcą lub nie mają innej fuchy.

Według wszelkich statystyk Polacy pracują najwięcej w Europie. No, prawie najwięcej i zdecydowanie więcej, niż wynosi średnia europejska. Trzeba też wziąć pod uwagę, że wielu pracuje dłużej, niż mówi. Przynajmniej w Polsce.

Polska Organizacja Handlu i Dystrybucji (POHiD) szacuje, że pomimo zakazu połowa pracowników handlu i tak pracuje w niedziele niehandlowe. POHiD jednak to lobbystyczne ramię branży. Zakaz miał (jakoby) chronić prawa pracowników, ale namnożyło się tyle wyjątków, że przynajmniej w dużych miastach nie ma w niedziele problemów z zakupami. Ludziom z mniejszych miejscowości, gdzie nie ma nawet sklepu z płazem, zostaje poszukiwanie stacji benzynowych. Niedzielny wzrost obrotów na stacjach spowodowany został przeniesieniem części zakupów i kupujących. Jak przyznaje POHiD, może to wpływać negatywnie na pracowników stacji. Lepiej się czują, o ironio, w niedziele handlowe. Co prawda, wtedy też pracują, ale jakby nieco mniej. Największą ironią zaś jest to, że z zakazu handlu wyłączone są placówki oferujące (dodatkowo) usługi pocztowe. A wszystkie poczty w niedziele są zamknięte.

Inna organizacja, jeszcze bardziej lobbystyczna: Polska Rada Centrów Handlowych (PRCH), od lat domaga się powrotu do handlu w niedziele. PRCH podkreśla, że niedziela jest dla handlu dniem o największych obrotach w tygodniu, a zniesienie zakazu mogłoby przynieść wzrost zatrudnienia i wpływów podatkowych. Oczywiście, zatrudnieni dodatkowo w niedziele też mieliby szansę na zrobienie zakupów. Choć chyba tylko w swoim sklepie.

Ekonomiści PKO BP oszacowali, że każda niedziela niehandlowa obniża miesięczny wolumen sprzedaży detalicznej o 1,1%. Wychodziłoby na to, że ruch w niedzielę jest jakby mniejszy niż w inne dni, bo w przeciwnym razie wolumen sprzedaży spadłby więcej, może nawet o ponad 3%.

Wydawać by się mogło, że kupujemy to, czego potrzebujemy, i oczywiście trochę tego, czego nie potrzebujemy. W dodatku coraz więcej handlu obywa się za pośrednictwem sklepów internetowych, a to również może obniżać wolumen sprzedaży. I jakoś radzimy sobie w większość niedziel, w które handlować w zasadzie nie wolno.
Jak natomiast wskazuje raport Instytutu Obywatelskiego, zakaz handlu nie zatrzymał trendu likwidacji małych sklepów spożywczych – jakby ktoś naiwnie liczył, że taki zakaz może go powstrzymać. Może ów trend powstrzymałoby realne wspieranie spółdzielczości i sklepów spółdzielczych, ale jak wiemy od operatorów sieci telefonicznych, nie ma takiego numeru.

Podnoszony przez związki zawodowe postulat dodatkowego wynagrodzenia za pracę w niedziele i święta słabo się przebija, bo wykracza poza branżę handlową. Podnoszenie płac w branży nie spotyka się z gwałtowną reakcją kandydatów na sprzedawców. Owszem, incydentalnie pojawią się informacje o rzucaniu pracy przez nauczycieli na przykład na rzecz sklepu z kwiatkiem czy owadem. Ale podjąć tam pracę i wytrzymać rok albo pięć to zupełnie inne wyzwanie, tym bardziej że mediana wynagrodzeń od lat nie nadąża za średnią krajową, a (prawie) wszyscy pracownicy branży handlowej mają wynagrodzenia z dolnej połówki mediany. Może więc nie warto się zmuszać do zakupów w niedziele, zmuszając innych do pracy. Może lepiej wykorzystać ten dzień dla siebie i rodziny, a zakupy robić w soboty i w Internecie. Bo Internet nigdy nie śpi. Co więcej, kupując w Internecie, można też zwrócić uwagę na etyczną warstwę produkcji i handlu. Zwłaszcza zamawiając w niedzielę.

aristoskr.wordpress.com

Adam Jaśkow

Poprzedni

Inflacja rządów

Następny

Klęska głodu – odwieczna hańba ludzkości