Tak zwana „polityka historyczna” oparta na „narodowym wychowaniu”, ma przyuczyć młodzież do samouwielbienia narodowego, a oduczyć jej autokrytycyzmu.
„Płyńcież Rodacy do Narodu swego! Płyńcież wy do Narodu Waszego św. chyba przeklętego. Płyńcież do Stwora tego św. Ciemnego, co od wieków zdycha, a zdechnąć nie może! Płyńcież wy do Cudaka waszego św., od natury całej przeklętego, co wciąż się rodzi, a przecież wciąż Nieurodzony. Płyńcież, płyńcież, ażeby on wam ani żyć, ani zdechnąć nie pozwalał, a na zawsze was między Bytem i Niebytem trzymał. Płyńcież do Ślamazary waszy Świętej, żeby ona dali ślimaczyła.
Okręt już skosem się zwrócił i odpływał, więc jeszcze to mówię: Płyńcie do Szaleńca, Wariata waszego Św, ach chyba Przeklętego, żeby on was skokami, szałami swoimi męczył. Dręczył was, krwią zalewał, was Rykiem swym ryczał, wyrykiwał, was Męką zamęczał, Dzieci wasze, żony, na śmierć, na Skonanie sam konając w konaniu swoim Szału swojego was Szalał, Rozszalał! Z takim więc Przekleństwem od okrętu się odwróciwszy, do miasta wstąpiłem” – te najsłynniejsze chyba słowa z jednego z najważniejszych dzieł literatury polskiej XX wieku, z „Transatlantyku” Witolda Gombrowicza ponownie nabrały w obecnych czasach niepokojącej, intensywnej aktualności.
Genialna metafora syndromu polskiego
Przypomnę, że ta genialna powieść o polskości jako spętaniu i niewoli duchowej Polaków, o polskości jako przekleństwie i przymusie, w warstwie językowej parodia języka Jana Chryzostoma Paska i Henryka Sienkiewicza, stanowiła przez kilkadziesiąt lat literacki punkt odniesienia dla wielu krytycznych dyskusji na temat polskości i problemów Polski. W dyskusjach tych Gombrowicz był zawsze stronnikiem krytyków tradycyjnej formy polskości, a kamieniem obrazy, „zgorszeniem” dla tradycjonalnych patriotów. Powojenna emigracja londyńska – na przykład – na Gombrowicza za „Transatlantyk” śmiertelnie się obraziła, dopatrując się w nim szyderstwa z polskości i jej odrzucenia. Lata temu, prawicowy publicysta z ówczesnego kręgu tzw. „pampersów”, Andrzej Horubała, w książce „Marzenie o chuliganie”, obwołał Gombrowicza patronem duchowym wszystkich modernizatorów, czytaj: lewicowców i światopoglądowych liberałów III Rzeczypospolitej. To Gombrowicz był, jego zdaniem, patronem krytyków Kościoła, antylustratorów, przeciwników „tradycyjnych wartości” i eksponowania frazeologii patriotycznej ponad wartości uniwersalne, humanistyczne, indywidualistyczne. Ujmując rzecz w uproszczeniu i z zastosowaniem myślowego skrętu, aktualność alegorycznej gombrowiczowskiej powieści o Polsce, zmienia się w zależności od tego, kto rządzi i jakimi priorytetami się kieruje. Jeśli odwołać się do rzeczywistości po przełomie 1989 roku, to w pierwszych latach III Rzeczypospolitej – mimo licznych czynników zakłócających takie przekonanie – dominował w społecznym nastroju nurt sprawiający, iż wydawało się, że po „tak licznych wiekach” dramatycznych przejść, Polska doczekała się swojego – by sparafrazować tytuł słynnej książki Francisa Fukuyamy – „końca polskiej historii”. Liberalno-demokratyczne kręgi skupione wokół Unii Wolności i kształtująca ich poglądy „Gazeta Wyborcza” zdawały się wyrażać wiarę w to, że w Polsce nastąpił długo oczekiwany triumf liberalno-rynkowej wizji świata, której asymilację w narodzie zakłócają tylko populiści z prawa i lewa. Była to wizja bliska owej niegdysiejszej liberalno-wolnościowej inteligencji z symbolicznego warszawskiego Krakowskiego Przedmieścia. I choć lewica ostrzegała, że przyjęcie modelu ekonomicznego, który przy wszystkich pożytkach z demokracji, doprowadzi¸ do masowej degradacji milionów Polaków i pogorszył ich byt w stosunku do tego, który był ich udziałem w Polsce Ludowej, spowoduje kolejny nawrót przeklętych polskich problemów – spotykały ją za to cięgi ze strony wpływowych mediów głównego nurtu ideologicznego. Niezależnie od tego, jak potoczyły się później rządy lewicy i od tego, że podczas swoich rządów w latach 2001-2005 powieliła niektóre błędy swoich prawicowych poprzedników, bieg zdarzeń przez nią przewidywany spełnił się z naddatkiem jesienią 2015 roku – w wyborczym zwycięstwie PiS i poprzedzającym je prezydenckim zwycięstwie kandydata PiS.
Szał polskości
Następstwem tego co się stało tej feralnej jesieni jest, po pierwsze, „szał polskości”, który ogarnął formację rządzącą. Zgodnie z wytycznymi sformułowanymi przez Jarosława Kaczyńskiego, Polska pchana jest w stronę anachronicznego modelu państwa nacjonalistycznego, w którym tradycja narodowa w najbardziej sprymitywizowanym, naiwnym, archaicznym wydaniu rodem z okresu międzywojennego, a właściwie z XIX wieku, staje się ideologicznym fundamentem państwa. Mamy do czynienia z próbą wskrzeszenia obudowy państwowej, która pasowałaby do czasów zamkniętych granic, braku środków elektronicznej komunikacji i w których identyfikacja narodowa społeczeństw była fundamentalna. Jednak szaleństwa XX-wiecznych narodowych totalitaryzmów, w tym faszyzmu niemieckiego i nacjonalizmu bałkańskiego, jeśli nie skompromitowały tzw. idei narodowej, to znacząco podważyły przekonanie o jej szlachetności. Wyciągnęła z tego wnioski Europa Zachodnia, m.in. przyspieszając proces integracji europejskiej i stawiając perspektywicznie na stworzenie ponadnarodowej wspólnoty w miejsce konglomeratu narodów. Tymczasem formacja, która dziś rządzi Polską, postawiła na renesans uczuć narodowych i nacjonalistycznych, dodatkowo, szczególnie przesyconych czynnikiem religijnym. Tzw. „polityka historyczna” oparta na „narodowym wychowaniu”, ma przyuczyć młodzież do samouwielbienia narodowego, a oduczyć jej autokrytycyzmu.
Szkodliwość tzw. edukacji patriotycznej
Przygotowywana w ramach tzw. reformy Zalewskiej polityka odgórnego, sterowanego przyuczania do patriotyzmu jest szkodliwa. Państwo powinno skupić się raczej na krzewieniu wśród młodego pokolenia postaw obywatelskich, tolerancji i innych wartości uniwersalnych, humanistycznych. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że osiągnięcie rezultatów w tym zakresie jest o wiele bardziej pożyteczne, a nawet niezbędne we współczesnym społeczeństwie. Po drugie dlatego, że zacna skądinąd myśl, by uczyć młodzieży upodobania do poznawania historii i kultury własnego narodu, bardzo łatwo przeradza się w propagandę nacjonalizmu. Uczucia narodowe i nacjonalistyczne, w przeciwieństwie do wartości humanistycznych i uniwersalnych, możliwych do opanowania przede wszystkim rozumowo, mają głównie charakter emocjonalny. Są one niejako naturalne, atawistyczne i łatwo je rozhuśtać kilkoma chwytliwymi hasłami. Europa przez całe stulecia, żmudnie i z wielkim wysiłkiem dochodziła do poszanowania indywidualistycznego humanizmu i praw człowieka. Tymczasem by rozpętać nacjonalistyczną histerię np. w 1914 roku, wystarczył jeden strzał zamachowca w Sarajewie. Jedna deklaracja niemieckiego polityka na rzecz niepodległości Chorwacji rozpętała straszliwy paroksyzm na Bałkanach w latach 90. XX wieku.
Uciec od narodowo-katolickiego zaduchu
Setki tysięcy młodych ludzi, którzy w minionych latach (nadal to trwa, może z nieco mniejszym natężeniem z powodu Brexitu) zeszli z pokładu „polskiego Trans-Atlantyku” i podjęli próbę lepszego życia na londyńskim czy berlińskim bruku, uczynili to w pierwszym rzędzie z powodów ekonomicznych. Wiele jednak deklaracji pokazuje, że sporo spośród nich chciało także uciec od narodowo-katolickiego zaduchu, od nacjonalistycznego terroru, od nowego kolektywizmu, który ogarnął Polskę za sprawą władzy i który podsyca ona w zacieśniającym się coraz bardziej sojuszu z najbardziej skrajnymi elementami z ONR. Przypomina to wszystko krzyk młodego Gombrowicza z jego – zacytowanej na wstępie – rozpaczliwej antyinwokacji do Polski. Obyśmy doczekali opadnięcia obecnej brunatnej fali i czasów Polski prawdziwie europejskiej. Wtedy „Transatlantyk” zawinie do docelowego portu.