Na początku Nowego Roku, obok innych ważnych zdarzeń, przetoczyła się dyskusja i wymiana zdań na temat publikacji dotyczącej posła ziemi elbląskiej Leonarda Krasulskiego. Niektóre media zarzuciły posłowi, że w swoim życiorysie zataił fakt służby wojskowej na przełomie 1970 i 1971 roku, a więc w okresie słynnego grudnia 1970 roku i tragicznych wydarzeń w Trójmieście i w Szczecinie.
Owa służba wojskowa nabiera specjalnego znaczenia, jeżeli uwzględnimy fakt, że przyszły poseł Krasulski, w 1970 roku, jako żołnierz służby zasadniczej służył w 1 pułku czołgów w Elblągu, wchodzącym w skład 16 Kaszubskiej Dywizji Pancernej. W 1970 roku owa dywizja, a więc i 1 pułk czołgów, brała udział w tłumieniu robotniczego buntu na Wybrzeżu.
Redakcja gazety zapytała wprost posła Krasulskiego, czy w związku z tym on też w grudniu 1970 roku strzelał do protestujących robotników. Odpowiedź była jednoznaczna: „Nie! Odmówiłem wyjazdu, zostałem w koszarach”.
Owa odpowiedź oraz próba obrony posła Krasulskiego przez znanego z innych doniesień medialnych rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza skłoniły mnie do kilku refleksji. Pomimo tego, że jestem wyborcą w tym samym okręgu wyborczym, z którego poseł Krasulski zdobył mandat do Sejmu, nie będę wdawał się w ocenę postawy samego posła. Skupię się raczej na heroicznych próbach Bartłomieja Misiewicza wyjścia z tej niewątpliwie kłopotliwej dla rządzących sytuacji, a zwłaszcza na treści dokumentu opublikowanego przez Misiewicza.
Na stronie internetowej MON ukazał się krótki, podpisany przez niego komunikat:
„W związku z próbą szkalowania Posła na Sejm RP Leonarda Krasulskiego publikujemy dokumentację potwierdzającą fakty represji, jakie spadły na posła Krasulskiego w czasie służby wojskowej za jego postawę niepodległościową”.
Po tym wstępie zostaje przedstawiony w formacie pdf „Zeszyt Ewidencyjny” Leonarda Krasulskiego, opisujący przebieg jego służby. Czytając ze zrozumieniem zacząłem zastanawiać się, jaki rzeczywisty cel miał pan Misiewicz publikując ten dokument? Czy „w związku z próbą szkalowania” zamierzał bronić posła, czy wręcz przeciwnie – zamierzał dodać do tych prób szkalowania cios od siebie, pogrążający go ostatecznie. Zacznę od tego, że dokument ów w żaden sposób nie podważa stwierdzeń zawartych w artykule dotyczącym posła. Na odwrót, potwierdza fakt jego służby w tej jednostce, w tym okresie, a jednocześnie podważa wiarygodność odpowiedzi posła na pytanie o jego udział w pacyfikacji.
Przyjrzyjmy się zatem stanowczej odpowiedzi posła Krasulskiego, że odmówił wyjazdu z pułkiem i został w koszarach. Przypomnę, że był to rok 1970 i wtedy szeregowiec, czy starszy szeregowiec, a nawet kapral naprawdę nie miał wiele do powiedzenia i miał niewielki wpływ na swój los. Jego zasadniczą powinnością było wykonywanie rozkazów, a gdy odmawiał ich wykonania, to czekało go spotkanie z prokuratorem wojskowym. Poza tym taki delikwent miałby u swoich przełożonych po prostu „przechlapane” i byłby tak zwanym „podpadziochą”, bez szans na jakiekolwiek awanse. Czytając wspomniany „Zeszyt” można jednak dojść do wniosku, że taka buntownicza postawa nie tylko nie zaszkodziła przyszłemu posłowi, ale wręcz przeciwnie, stała się trampoliną do jego błyskotliwej kariery, w co, znając realia tamtego okresu, trudno uwierzyć. Z tego wniosek, że albo z tą buntowniczą postawą było coś nie tak, albo pan Misiewicz opublikował jakąś fałszywkę, mającą na celu ostateczne „zatopienie” posła. Świadczą o tym wpisy w opublikowanym dokumencie.
„Karierę” pana Leonarda Krasulskiego można podzielić na dwa etapy, pierwszy, do grudnia 1970 roku i drugi, po grudniu 1970 roku. W pierwszym etapie pan Krasulski w dniu 23 października 1969 roku zostaje powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej w 1 Warszawskim Pułku Czołgów w Elblągu. Od 5 stycznia do 3 czerwca 1970 roku (a więc tuż po okresie szkolenia podstawowego, czyli tzw. unitarce) szkoli się na podoficerskim kursie sanitarnym w 57 batalionie medycznym. Po jego ukończeniu, w dniu 2 czerwca 1970 roku zostaje mianowany do stopnia kaprala. Tragiczny okres grudnia 1970 roku zastaje kaprala Krasulskiego na stanowisku dowódcy drużyny ewakuacyjnej, prawdopodobnie w kompanii medycznej pułku. Tam też miał, jak sam twierdzi, odmówić przełożonym wyjazdu do Trójmiasta i zostać w koszarach. O dziwo, ten wydawałoby się „samobójczy” krok nie łamie dobrze zapowiadającej się kariery kaprala Krasulskiego, gdyż już 7 kwietnia 1971 roku, a więc zaledwie cztery miesiące później, zostaje mianowany do stopnia starszego kaprala, a 8 października tegoż roku rozkazem Dowódcy Pomorskiego Okręgu Wojskowego zostaje powołany do zawodowej służby wojskowej, co dla żołnierza służby zasadniczej również było wówczas swoistym przekroczeniem „bariery dźwięku”. Powołanie do zawodowej służby wojskowej nawet wtedy nie odbywało się pod przymusem, wbrew woli żołnierza, lecz wymagało ze strony zainteresowanego przynajmniej wniosku, czy też prośby o takie powołanie.
Na stanowisku dowódcy drużyny ewakuacyjnej starszy kapral Krasulski pozostaje do 24 października 1972 roku. W tym okresie przełożeni kierują go na kurs podoficerów zawodowych medycznych – od 2 czerwca do 31 lipca 1972 roku. Na tym łaska przełożonych, którym, przypomnę, w grudniu 1970 roku kapral Krasulski odmówił wykonania rozkazu, nie kończy się i w dniu 12 października 1972 roku, w 29 rocznicę bitwy pod Lenino starszy kapral Krasulski zostaje mianowany do stopnia plutonowego, a już 25 października tego samego roku zostaje awansowany na stanowisko szefa kompanii medycznej.
Prawdziwe załamanie kariery wojskowej plutonowego Krasulskiego nastąpiło dopiero w 1976 roku, a więc w okresie późnego Gierka. Wtedy, jak wynika z zapisów w Zeszycie, w dniu 14 lutego 1976 roku staje się ponownie żołnierzem w stopniu szeregowca i w tym samym dniu zostaje przeniesiony do rezerwy. Na próżno jednak szukać w opublikowanym przez Bartłomieja Misiewicza dokumencie zapisów potwierdzających słowa, że owe represje dotknęły szeregowego Krasulskiego za „postawę niepodległościową”. Przeciwnie, w końcowej części Zeszytu znajdujemy opinię starszego lekarza pułku, a więc wyższego przełożonego jeszcze wtedy plutonowego Krasulskiego, oceniającą wyłącznie działalność służbową podoficera, w której nie znajdujemy ani jednego pozytywnego zdania o opiniowanym.
Biorąc to wszystko pod uwagę trudno zrozumieć, dlaczego właśnie ten dokument, według pana Misiewicza, ma świadczyć na korzyść pana Krasulskiego. W mojej ocenie on posła nadal pogrąża. Mogę to sobie wytłumaczyć jedynie absolutnym brakiem kompetencji zarówno rzecznika MON, jak i tych, którzy ten dokument panu rzecznikowi podsunęli, polegającej na nieznajomości realiów służby wojskowej i nieumiejętności czytania dokumentów, szczególnie kadrowych. Niestety, w tym gronie znajdują się również ludzie w mundurach, których staż służby obligowałby do tego, aby te realia wojska już znać. Biorę również pod uwagę i taki wariant, że pan Krasulski stał się pionkiem w jakiejś większej grze i tak naprawdę wcale nie chodzi tu o jego obronę. Ta historia ma też i inny, bardziej ogólny morał. Otóż przykład posła Krasulskiego, wcześniej posła Piotrowicza i innych, starszych wiekiem zwolenników „dobrej zmiany” powinien zmusić wielu polityków do refleksji, że losy współobywateli nie są tylko czarne lub tylko białe, lecz są bardzo złożone oraz skomplikowane i trzeba być bardzo ostrożnym w ferowaniu wyroków, a szczególnie w dzieleniu Polaków. Dotyczy to również posła Krasulskiego, bo ta jego osobiście dotycząca historia powinna go wiele nauczyć. Czy tak się stanie? No, cóż, zobaczymy.
Gen. dyw. w st. spocz. Piotr Makarewicz
wyborca z Elbląga