Ze wspólną listą do Sejmu jest trochę jak z jazdą jednym samochodem do pracy z nielubianym sąsiadem, któremu głupio odmówić. Niby robicie dobrą rzecz, bo zmniejszacie ślad węglowy, ale ani to przyjemne, ani komfortowe, a w ogólnym rozrachunku zawsze wychodzi na to, że sąsiad i tak nie dołoży się do paliwa i to wy jesteście tym najgorszym z klasy. Czy to warto?
Przeczytałem z uwagą w piątkowym wydaniu jednaj z gazet konkurencyjnych, apel kilkuset ludzi świata polityki o jedność. Owa jedność zamknąć się ma w magicznej puszce o nazwie „wspólna lista opozycji do Sejmu”. Podług opinii sygnatariuszy odezwy, tylko stworzenie jednolitej, opozycyjnej listy partii dzisiejszej opozycji w najbliższych wyborach parlamentarnych, da szansę na wygraną tejże z PiS-em. Są na to podobno najnowsze wyliczenia, konkretne liczby, a te, jak wiemy, nie kłamią. Czasami jedynie mijają się z prawdą ci, którzy je ze sobą zestawiają i odpowiednio interpretują, ale w tym wypadku nie ma o tym mowy. Jeśli, rzecz jasna, wierzyć w szczerość przekazu apelujących. Jedna lista ma być odpowiedzią. Bo tylko taka, mocna jedność gwarantuje zwycięstwo.
Rachmistrzowie liczą
Jakiś czas temu, ta sama gazeta, która wydrukowała wzmiankowany apel, przedstawiała na swoich stronnicach infografiki z których wychodziło, że jedna, wspólna lista nie będzie w wyborach wcale skuteczniejsza od startu opozycji pojedynczo, jako osobne komitety. Nawet jeśli zsumować by wyniki indywidualne i te grupowe, opozycja miała podobne szanse na stworzenie większości kolacyjnej, czy to z listą, czy bez. A do tego czy rząd opozycyjny faktycznie zaistnieje, wspólna lista niewiele wnosi. Tu bowiem zaczynają się ostre targi frakcyjno-partyjne, które wcale nie muszą zakończyć się powodzeniem. Dlatego m.in. pomysł wspólnej listy za nic do mnie nie przemawia. Po pierwsze, bo nie bardzo wierzę w wyliczenia rachmistrzów, a po wtóre, i to chyba jest najważniejsze, nie bardzo znajduję w sobie wewnętrzne przekonanie i zgodę wobec własnego sumienia, żeby głosować na blok w którym obok Zandberga czy Ikonowicza będzie stał Zalewski, Poncyljusz czy Misiek Kamiński. Zwyczajnie mnie odrzuca.
Ideowość rozmydlona
Wspólna lista to rozmydlenie ideowości. A tę wielu wyborców lewicy jednak ceni. Tak przynajmniej mi się wydaje. Wspólna lista to dyktat najsilniejszego przy układaniu kolejności i liczbie obsadzonych kandydatów. A najsilniejsza jest Platforma. Wspólna lista to jeszcze większe niż normalnie targowanie się, geszefty, coś za coś. Wspólna lista to wreszcie jeszcze więcej spadochroniarzy zrzuconych desantem do regionów z którymi nie mają nic wspólnego. Wspólna lista to także bałagan w przyszłym Sejmie, gdzie jeden duży klub zdominuje maluczkich, po czym najsłabsze jednostki z ich grona podkupi do siebie. Wspólna lista to, na sam koniec, zwykłe oszustwo wobec wyborców głosujących zgodnie ze swoimi przekonaniami, a wytłumaczyć wszystkiego mniejszym złem tym podobnym nie wypada. To wobec nich zwyczajnie zbyt prostackie. Chyba że oświeceni mężowie i córy z politbiur wiedzą lepiej, to co kiedyś już dobrze wiedział Jacek Kurski. Że lud to kupi. Ciemny, ale kupi. Ja tego w każdym razie nie kupuję. A za mądry też w końcu nie jestem.
Do jednej bramki
Nie trzeba od razu wiązać się na dobre i złe przed wyborami, żeby pokazać, że gra się do jednej bramki. Lewandowski nie strzelił karnego i świat się nie zawalił. Polska ciągle jest w grze. Może zamiast sięgać po rozwiązania maxi, warto by podumać nad czymś w wersji midi. Na początku dogadać się co do tego, że nie wchodzimy sobie w drogę, nie przeszkadzamy, nie zrywamy swoich plakatów, nie podkładamy świń. My, opozycja. Że w mediach, tak ogólnopolskich jak i lokalnych, co do meritum, staramy się mówić jednym językiem. Że to partia Jarosława Kaczyńskiego jest tym, co Polskę drenuje od lat. Że PiS-u jest inflacja drożyzna, zapuszczona służba zdrowia, zaniedbana i ortodoksyjna edukacja. Że się różnimy w szczegółach, ale to dobrze, kiedy są różnice. Gorzej, kiedy jest jeden wódz, jeden naród i jeden Bóg, jak chce tego starzec z Żoliborza. I na początek wystarczy.
Zawsze lubiłem mieć wybór. Jedna lista pozornie mi go daje, ale w praktyce skazuje mnie na wybór między PiS-em a antypisem. Gdzieś to już słyszałem. Chyba u Tuska.