To już trzeci tom „Aktorek”, cyklu książek Łukasza Maciejewskiego. Tym razem zawiera portrety bohaterek bliższych autorowi, dobrze znanych mu osobiście, często zaprzyjaźnionych. To nie tylko jego „odkrycia”.
Poprzednie tomy, „Spotkania” i „Portrety” przyniosły szkice o aktorkach poprzednich pokoleń. Zwłaszcza pierwszy tom, „Spotkania”, był wyprawą w świat już trochę zapomniany, międzywojnia i czasów powojennych – w tej książce można było się – zgodnie z tytułem – spotkać z dwudziestoma wybitnymi artystkami, od Niny Andrycz i Danuty Szaflarskiej po Danutę Stenkę i Małgorzatę Braunek.
Sukces tej książki sprawił, że pojawiła się następna, tym razem zatytułowana „Portrety”, w której autor namalował czternaście sylwetek, od Jadwigi Barańskiej po Joannę Żółkowską. I znowu, jak się okazuje, trafił w oczekiwania czytelników, miłośników kina i teatru, którzy odnaleźli w tej książce opowieści o „ich” aktorkach, silnie osadzonych w pamięci, choć nie zawsze rozszyfrowanych. Maciejewski pomaga wniknąć w ich światy, troski, zwycięstwa, czasem niepowodzenia.
Nic więc dziwnego, że powstał trzeci zbiór, właśnie „Odkrycia”, w którym pojawiły się artystki, wchodzące do krwiobiegu polskiego kina i teatru na przełomie wieków, a nawet całkiem ostatnio, czyli już w naszym wieku XXI. „Czas na trzecią aktorską podróż – wyjaśnia we wstępie autor. Dwa poprzednie tomy Aktorek ‒ Spotkania i Portrety ‒ wciąż są na rynku wydawniczym, a sprzedaż Portretów nawet stale rośnie… Z niektórymi bohaterkami obu książek, choćby z Danutą Stenką, Ewą Wiśniewską, Ewą Błaszczyk, Emilią Krakowską, Jolantą Fraszyńską i Małgorzatą Zajączkowską, zjechaliśmy Polskę wzdłuż i wszerz, spotykając się wyłącznie z entuzjastycznym przyjęciem. Wobec tak życzliwej reakcji czytelników uznałem, że powinienem tę serię kontynuować”.
Do książki weszła dwudziestka aktorek: Grażyna Błęcka-Kolska, Sonia Bohosiewicz, Jowita Budnik, Renata Dancewicz, Katarzyna Gniewkowska, Urszula Grabowska, Karolina Gruszka, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Dorota Kolak, Joanna Kulig, Małgorzata Kożuchowska, Agata Kulesza, Iza Kuna, Gabriela Muskała, Marta Nieradkiewicz, Maja Ostaszewska, Kinga Preis, Joanna Trzepiecińska. Doprawdy imponująca kolekcja i szalenie zróżnicowana, szansa ukazania bogactwa możliwości aktorskich, temperamentów, osobowości, fascynacji.
Dlaczego portretuje aktorki, nie aktorów – tego wprost Maciejewski nie wyjaśnia. Zapewne towarzyszy mu przeświadczenie, że kobietom w tym (i nie tylko w tym) zawodzie trudniej. Można w „Odkryciach” znaleźć tego potwierdzenie. W szkicu poświęconym Jowicie Budnik autor przywołuje na świadka fragment swojego eseju „Kobiety w polskim kinie”, a w nim taki obraz obecności kobiet na ekranie pod koniec XX wieku: „Zdradliwa, ponętna i prowokacyjna, przenosi większość mizoginicznych schematów na temat kobiecości wyzwolonej: jest chciwa, wiarołomna i głupiutka. To modliszka, która koniecznie trzeba upokorzyć, nawet dać klapsa, żeby w końcu pokazać, kto tak naprawdę rządzi. To ja. Pan i władca. Facet nad facetami” Teraz wszystko jest jasne: Maciejewski za pomocą swoich książek rozprawia się z upodrzędnianiem kobiety, spychaniem jej do roli usługowej. W jego książkach kobiety jaśnieją, triumfują.
Książek o aktorach jest wiele. Większość ląduje na przecenach. Książki Maciejewskiego stają się bestsellerami, mają dodruki i wznowienia – autor znalazł na nie własny sposób. Na jego książki składają się teksty łączące walory krytycznego eseju z wywiadem, połączenie szkicu z rozmową, czasem nawet reportażem literackim. Żywa obecność bohaterki tekstu pozwalała autorowi oddać jej głos, skonfrontować opinie i przemyślenia aktorki z tym, co myślą o jej poszukiwaniach inni, a co więcej sięgnąć w strefę prywatności. Nie polega to, jak to często się zdarza w pismach kolorowych, na tropieniu sensacji czy wyszukiwaniu plotek. Przeciwnie, dyskrecja i takt autora gwarantują, że rozmowa nie osuwa się na ten grząski teren.
Samo przygotowanie budzi szacunek: autor, znawca kina i teatru, rozmawia tak, jak rozmawia, bo naprawdę zna twórczość swoich bohaterek, ma do niej osobisty stosunek, potrafi wyłuskać oryginalny rys ich sztuki, jak choćby ta uwaga o Grażynie Błęckiej-Kolskiej:
„Moja ulubiona scena z Pogrzebu kartofla – szalona dziedziczka po prostu idzie droga i trzyma w dłoni kamień. Niby nic, bardzo zwyczajna sytuacja. Ona i kamień. A jednak w tej scenie jest wszystko, co u Kolskiego ważne. Symboliczny skrót i egzystencjalne rozwidlenie”.
I jeszcze próba skrótowego ujęcia jej aktorstwa: „Stała się symbolem oryginalnego filmowego świata. Oniryczna i realna, plebejska i tajemnicza, pani z kosą z Malczewskiego i puszczalska święta”.
Nie unika autor trudnych tematów, także dramatów, a nawet tragedii osobistych, ale zawsze czyni to delikatnie, stroniąc od sensacyjnego tonu tabloidów. Sięga do swojego archiwum, dawnych wywiadów, wspomnień poprzednich spotkań, wyłuskując ważne fragmenty wypowiedzi, które dają świadectwo osobowości, tak jak zdanie Soni Bohosiewcz z czasów, kredy związana była z Rafałem Kmitą (artystycznie i osobiście) i zastrzegała się przed pokusami mamony: „Żeby nie opanowała mnie jakaś choroba pieniężna. Bo takiego frycowego płacić nie chcę. I nie będę”.
Docieka źródeł oryginalności, inspiracji. U Grażyny Błęckiej-Kolskiej to rodzinna Kolumna, wypoczynkowa część Łasku, zatopiona w lasach, o niepojętej urodzie, o smaku truskawek i jagód.
Albo taka notka, bardzo osobista, o Jowicie Budnik: Nie opuściłem ani jednego odcinka – wspomina Łukasz Maciejewski (a ja nie widziałem ani jednego) „W labiryncie”, gdzie Martę grała jeszcze jako Jowita Miondlikowska. 16 milionów widzów (ba!), w rolach rodziców Marek Kondrat i Sławka Łozińska, obsada palce lizać – i wybrzydzanie, że w serialu, fe! Przekona, że aktorstwo nie dla niej, zajęła się obsługą aktorów w Agencji Jerzego Gudejki. Karierę młodzieńczą miała za sobą, a potem pracę w pizzerii: „Nigdy nie wysłałam siebie na casting”. Aż tu nagle pojawili się Krzysztof i Joanna Krauze. „Plac Zbawiciela”, ekstremalne doświadczenie, i „Papusza”, ten film kocha.
Przez długie tygodnie spotykali się z Łukaszem Maciejewskim na planie filmu „Ptaki śpiewają w Kigali”, w odległej Rwandzie. Jowita Budnik, zakochana w tym miejscu, wciąż była tu zapłakana (20 lat temu wymordowano tu maczetami milion ludzi): „Byłam na siebie wściekła, miałam poczucie się nad sobą użalam, patrząc na ludzi, którzy naprawdę mają powody do rozpaczy”. Wie, że grywała role niezbyt wdzięczne: „Zawsze jak nie kocmołuch, to sponiewierana, jak nie zbita, to spocona, jak nie spocona, to bez makijażu”.
Renata Dancewicz – pamiętny płacz Kondrata nad jej piersiami, genialny pomysł Kutza. Wyrzucona z filmówki (skandal ze sztandarem szkoły i dwa oblane egzaminy), zawołana brydżystka, miłośniczka literatury, nieprzywiązana do gwiazdorstwa, sama niemal zdziwiona, że odnalazła się na planie.
Katarzyna Gniewkowska – koleżanki czekają na rolę życia. Ona nie czeka. Już zagrała – to Gruszeńka w przedstawieniu Krystiana Lupy w Starym Teatrze. O Barbarze Sass-Zdort powie: „Basia wymyślała siebie w nas”. Wierzy w teatr (mimo że już nie na etacie, odeszła z Narodowego). Teatr jest drogą do uratowania człowieczeństwa
Karolina Gruszka: kobieta zdziwiona tym, na co ją stać. Nowy typ aktorstwa wykuwała w spektaklach Wyrypajewa. Spotkanie z Iwanem Wyrypajewem na pewnym festiwalu odmieniło jej życie osobiste i zawodowe: „Każdy spektakl Iwana to nowa podróż i nowy ważny krok”.
Tak można by ciągnąć te wypisy, bo każdy portret przynosi – zgodnie z tytułem odkrycie. Dowiadujemy się z pewnego źródła, bo od samych bohaterek, jak to się zaczęło, kiedy pojawił się ten ważny pierwszy krok.
Ze smakowitą próbką zawartości książki mieliśmy rzadką okazję spotkać się podczas promocji w warszawskim kinie „Atlantic”, w ubiegły poniedziałek. Obecnych było 14 bohaterek „Odkryć” i na deser jeszcze Małgorzata Zajączkowska (z wcześniejszej książki), autor „Aktorek” i prowadzący wieczór Remigiusz Grzela. Atmosfera była jak z innego świata – pełna wzajemnej życzliwości, szczerości, zaufania, otwartości w granicach możliwych do osiągnięcia w tak szczelnie wypełnionej widzami sali. Wystarczyło przysłuchiwać się tej intrygującej rozmowie, aby zrozumieć tajemnicę sukcesu cyklu Maciejewskiego. Najwyraźniej nie brakuje czytelników, którzy stęsknili się za rozmową, a nie wrzaskiem, za porozumieniem, za krzepiącym (ale nie cukierkowym) słowem.
To w czasie tego spotkania Małgorzata Zajączkowska powiedziała, że dzięki portretom Maciejewskiego nie ma już problemu z prezentami dla znajomych. Po prostu wykupuje kolejne tomy i rozdaje, zawsze spotykając się z radością obdarowanych. „Ach, teraz rozumiem, skąd te wznowienia i nakłady”, westchnął autor. No, trochę przesadził…