8 listopada 2024

loader

Ostrzegam (Część I)

W czyim interesie działa dyktatura?

Przez ostatnie miesiące byliśmy świadkami narastania politycznego napięcia, wywołanego cyniczną próbą szybkiego przejęcia przez PiS kontroli nad całością polskiego sądownictwa. W atmosferze politycznego skandalu partia ta błyskawicznie uchwaliła w parlamencie trzy ustawy, które przy buńczucznej retoryce Ziobry miały równie błyskawicznie oddać władzę nad sądami (w tym nad Sądem Najwyższym) w ręce nacjonalistycznej prawicy. Na nic zdały się protesty „spacerujących” po Krakowskim Przedmieściu, na nic zdały się argumenty myślących inaczej; ostrzeżenia, płynące z Brukseli traktowane są jako niezaprzeczalny przejaw wrogości wobec suwerennej Polski. Taka polityczna insynuacja weszła do codziennego języka propagandystów z PiS.

Powrót do stada

Po niespodziewanym wniesieniu przez A.Dudę veta wobec dwu ustaw – Kaczyński i jego najbliżsi akolici na chwilę zawiesili toksyczny dech. Dziś wszystko zbliża się do normy: zlekceważony i poobijany ziobrowymi epitetami prezydent powoli wraca do stada, choć zakładam, że po wykonaniu bohaterskiego aktu odwagi A. Duda zaufania Kaczyńskiego już raczej nie odzyska. Należy więc przypuszczać, że wóz z napisem POLSKA, z Kaczyńskim trzymającym lejce konne na siodle, będzie nabierał tempa w jeździe na przełaj, ku pełnej dyktaturze PiS, na przekór wrogom wewnętrznym (wg PiS są to z grubsza ci wszyscy, którym obecna władza odbiera moralne i polityczne prawo do obrony demokratycznego porządku ustrojowego ) i zewnętrznym (Unia, Niemcy, Francja, Rosja). Każdego dnia Kaczyński będzie nam udowadniał, że interesuje go w Polsce tylko władza prawem nieograniczana (działanie „poza trybem”), w praktyce sam daje liczne przykłady świadczące o tym, że nie zamierza respektować zasad ustrojowych, które zostały nam „narzucone” przez Zachód.
Ku zdumieniu liberalnej części opinii publicznej, poparcie dla PiS-u w sondażach nie spada. Wbrew jej oczekiwaniom, autorytarna władza Kaczyńskiego z silną, karzącą ręką dziejowej sprawiedliwości – jak widać – „zwykłym ludziom” nie przeszkadza. Dla nich ważne jest to, że jakaś formacja polityczna dostrzegła w końcu ich niezadowolenie z trwale trudnych warunków bytowych.
Co w tym kontekście warto przypomnieć: narastający problem nierówności społecznych nie był w Polsce żadną tajemnicą, w ostatnich latach powstało przecież mnóstwo cennych opracowań naukowych z mądrymi rekomendacjami na temat możliwości ograniczania poziomu polskiej biedy i dojmującego ubóstwa. Wyniki badań na temat nierówności były jednak przez kolejne rządy lekceważone, bądź –co najmniej – niedoceniane. Dlatego uważam za zbyt daleko idący pogląd publicystów „Polityki”, przypisujących wysokie poparcie chłodnej kalkulacji i serwilizmowi tych, którzy korzystają dziś z materialnego wsparcia rządu, lub zwyczajnie siedzą cicho, bo nie chcą się narażać mściwej władzy. Stwierdzają, że „nigdy dotąd w Polsce po 1989r konformizm nie ujawnił w takim stopniu swojej mocy” („500 plus demokracja”, Polityka nr 38/2017). No cóż, już Karol Marks zauważył, że byt określa świadomość, o czym autorzy „Polityki” wiedzą nie od dziś. Wiedzą także, że tylko ok. 1/3 ludności naszego kraju była po 1989r zadowolona z przemian, reszta borykała się z brakiem pewności jutra, albo pakowała walizki i wyjeżdżała za granicę. Ten masowy exodus z Polski jest najbardziej rzeczywistą miarą bezkrytycznie głoszonego sukcesu. W takich okolicznościach już same obietnice wyborcze PiS wywołały nadzieję wśród „zwykłych ludzi”, a co dopiero mówić o miłym zapachu konkretnego 500+ w kieszeni.
Wydaje się jednak, że w społeczeństwie na dorobku (a takim wciąż jesteśmy) należałoby ostrożniej wydawać wspólne pieniądze. Z danych wynika, że od startu programu 500+ wypłacono już z kasy państwowej ponad 33 mld zł. W państwie, które wciąż więcej wydaje, niż zarabia jest to mnóstwo pieniędzy. Takie sypnięcie pieniądzem musiało przełożyć się na nastroje społeczne, zwłaszcza, że gotówka z tego programu dostaje się zarówno ubogim, jak i dobrze uposażonym Ci ostatni często po cichu podkpiwają sobie z takiej „polityki sprawiedliwości”, czasem głupio im się z uczestnictwa w niej tłumaczyć, ale – jak rząd wspaniałomyślnie daje, to biorą. Na szczęście dla nich minister Rafalska nadal nie zamierza wprowadzić kryterium dochodowego.

Cena 500+

Rzadko kto zauważa, że w obecnej polityce rządu to wypłacanie osławionego 500+ skutkuje dramatycznymi zaniedbaniami w innych dziedzinach usług socjalnych, co już przez minister Rafalską nie jest nagłaśniane. Polityka 500+ zjada budowę potrzebnych żłobków, tragicznie ogranicza poprawę sytuacji w publicznej służbie zdrowia, nie poprawia dostępu dzieci do opieki stomatologicznej, do zbiorowego wypoczynku najmłodszych w okresie wolnym od nauki.
Mamy tu klasyczny przykład działania zasady „coś za coś”, bo za sztandarowym programem socjalnym PiSu w ciszy dożynana jest w Polsce klasa średnia (inteligencja), która nie ma podwyżek płac od lat, a świadczenia socjalne dla niej są systematycznie ograniczane.. (myślę, że pogarszająca się sytuacja klasy średniej w Polsce powinna stać się przedmiotem analiz programowych SLD, bo problem ten dotyczy również pracowników samorządowych).
Jeśli dodamy do kosztów programu 500+ planowaną waloryzację emerytur i rent oraz finansowe skutki obniżenia wieku emerytalnego, otrzymujemy w przyszłym roku kolejne wydatki rzędu 14,4 mld zł, a według medialnych doniesień – ZUS się sypie! Podziwiać należy przywódców z prawicowego NSZZ Solidarność, którzy ostro naciskali na obniżenie wieku emerytalnego, mimo, że sytuacja w ZUS musiała im być znana. Za cenę postawienia na swoim narazili słabnący od dawna system emerytalny w ogóle na ryzyko załamania się wypłat. Pomijam w tym miejscu wywołane tą decyzją upośledzenie emerytalne kobiet, bo o tym już dużo napisano. Majstersztyk propagandowy polegał na tym, że obstając za obniżeniem wieku emerytalnego krzykliwy NSZZ „Solidarność” posługiwał się przewrotnym hasłem obrony kobiet! A nawet, jeśli wkrótce zaczną się kłopoty emeryckie, NSZZ Solidarność ma przecież w swoich szeregach związkowca Guzikiewicza, który donośnym głosem znów przypisze ten problem „komunistom i złodziejom”, a jak mu dopisze humor i determinacja , ten dzielny związkowiec znów na ulicach Warszawy zacznie palić opony.
W ostatnich dniach wicepremierzy Morawiecki i Gliński ogłosili zniesienie limitów podatkowych dla twórców (wprowadzonych za rządów PO/PSL), przy czym Morawiecki zapewnił, że „budżet to zniesie”, choć nie określił jeszcze wysokości tego ciężaru. Może więc skapnie trochę śmietany także klasie średniej? Pożyjemy, zobaczymy…

Czeka nas kryzys?

Planując wydatki rząd niewątpliwie korzysta z koniunktury w gospodarce światowej, znalazł też klucz do wyhamowania oszustw podatkowych (uszczelnianie VAT), co zwiększyło bieżące wpływy budżetowe. To sprzyja podejmowaniu decyzji prosocjalnych. Pamiętamy jednakże podobną hojność w przeprowadzaniu czterech reform przez rząd AWS/UW (lata 1997-2001), kierowanego przez Jerzego Buzka, z udziałem wicepremiera L. Balcerowicza. Wiecznie uśmiechnięty premier J. Buzek zapewniał, że pieniędzy nam nie zabraknie. W realiach pozostawił wielomiliardową dziurę budżetową (t.zw. dziura Bauca), którą musiał zapełnić rząd L. Millera, tnąc dotkliwie, niestety, wydatki socjalne, bo społeczeństwo wtedy było znacznie uboższe. Kierując się tamtym przykładem można snuć obawy, czy za rządową hojność w warunkach dekoniunktury nie przyjdzie nam zapłacić poważnym kryzysem finansów publicznych, który znów wpędzi gospodarstwa domowe „zwykłych ludzi” w niemałe i trudne do przezwyciężenia problemy bytowe. Wówczas wykrzykiwane z takim zapałem przez polityków PiS hasło „prawo dla ludu, nie dla elit” może stać się przekleństwem kolejnych pokoleń, które nam wszystkim nie wybaczą utrzymywania większości społeczeństwa na poziomie niskiej świadomości ekonomicznej. Niestety, deklaracje i hasła populistyczne („wystarczy nie kraść”) przemawiają do ludzi łatwiej, niż motywy ostrożnego wydawania publicznych pieniędzy. Cechą rządu PiS jest brak rzetelnej polityki komunikacyjnej na tematy gospodarcze (i nie tylko), w wystąpieniach premier Szydło dominuje propaganda. Trudno w takich okolicznościach ostrzegać i sięgać po argument, że umiłowaną przez PiS suwerenność można stracić nadmiernym zadłużaniem się państwa. Zagrożenie jednak narasta.

PiS kosztuje coraz więcej…

Jak się w praktyce okazuje, zadowolenie wyborców PiS, podsycane kłamliwymi argumentami rządu, usypia wrażliwość na rozrzutne, bezczelne wykorzystywanie publicznych środków przez samą partyjną elitę PiS. Jej też niczego nie brakuje. Mam tu na myśli n.p. koszty funkcjonowania skompromitowanej jakością efektów t.zw. komisji smoleńskiej, koszty przeprowadzania przymusowych ekshumacji katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, koszty ochrony domu Macierewicza (!), koszty przelotów B. Szydło podniebną taksówką, czyli wojskową CASĄ, która lądowała najczęściej w Krakowie, czyli blisko jej domu (premier tak wylatała 986 tys. zł), koszty obchodów t.zw. miesięcznic, bezprawne sięganie do zasobów spółek skarbu państwa w celu szkalowania sądownictwa, a przede wszystkim miliony przekazywane z kasy państwowej na biznes redemptorysty Rydzyka. Kiedy w końcu jego fundacje sąd przymusił do ujawnienia źródeł datków, to okazało się, że na liście darczyńców są Ministerstwo Spraw Zagranicznych, Ministerstwo Obrony Narodowej, Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, Ministerstwo Zdrowia, Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, ale rekordy szczodrobliwości bije Ministerstwo Środowiska. Tak w Polsce po 1989 r. jeszcze nie było, to dopiero panaprezydencka „ojczyzna dojna”! PiS pokazuje, jak dzięki wspólnym pieniądzom publicznym i jedynowładztwu można na zapas kupować sobie przychylność „organizatorów” politycznego poparcia wyborczego. To wybitny przykład politycznej korupcji, trudno byłoby wskazać podobny casus w państwach europejskich! Miejmy nadzieję, że hojni naszym kosztem darczyńcy kiedyś w końcu za to odpowiedzą przed polskimi sądami własnym majątkiem.

Wywracanie porządku ustrojowego

Zagrożenia dla stabilności i bezpieczeństwa państwa napływają dziś jednakże nie tylko z polityki społeczno-gospodarczej, prowadzonej „do jutra”, z perspektywą na najbliższe wybory, ale i wywracania przez PiS porządku ustrojowego III RP. Większość sejmowa i senacka, rząd i prezydent traktują Konstytucję z 2 kwietnia 1997 r. jak wrogi akt prawny, który przeszkadza w przeprowadzaniu partyjnego, „słusznego” programu zmian w państwie i społeczeństwie.
W praktyce PiS sięga po metodę zarządzania sprawami państwa, przypominającą znaną z okresu realnego socjalizmu zasadę jednolitości władzy państwowej, na szczycie której stał jednoizbowy parlament (Sejm), a któremu formalnie był podporządkowany cały ówczesny aparat władzy. Był to element autorytarnego systemu politycznego, charakteryzujący się ograniczonym uczestnictwem społeczeństwa w sprawowaniu władzy na różnych szczeblach rządzenia, za to eksponujący rolę przywódcy i jego autorytetu, który często jednoosobowo kreował cele polityki państwa i możliwości działania społeczeństwa. W sferze politycznej u podstaw funkcjonowania tej zasady leżał sojusz robotniczo-chłopski, którego symbolem była kierownicza rola Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wspierana przez sojusznicze Zjednoczone Stronnictwo Ludowe. Jak pamiętamy, we Froncie Jedności Narodu mieściły się jeszcze inne pomniejsze struktury polityczne, jak Stronnictwo Demokratyczne, Chrześcijańskie Stowarzyszenie Społeczne, związki zawodowe, organizacje kobiece, młodzieżowe, sportowe i.t.d. Podstawę gospodarczą jednolitości władzy państwowej stanowiła ogólnonarodowa własność państwowa oraz rolnictwo indywidualne. Własność prywatną reprezentowało w tej konstelacji rzemiosło indywidualne, którego interesy polityczne reprezentowało wspomniane już Stronnictwo Demokratyczne. Bezpieczeństwo zewnętrzne Polski warunkowane było członkostwem w Układzie Warszawskim, obecnością wojsk radzieckich wzdłuż północnych i zachodnich granic Polski, własna półmilionowa armia oraz umiejętna pokojowa polityka zagraniczna, wynikająca m.in. z geopolitycznego położenia Polski i skutków II wojny światowej (Jałta, Poczdam).

Stary i nowy

System ten upadł w Polsce w 1989r, a w wyniku przemian ustrojowych nowe elity polityczne III RP przy znaczącym poparciu społecznym weszły na prozachodnią drogę rozwoju polityczno-gospodarczego, której celem było przystąpienie Polski do NATO i Unii Europejskiej.
Wydawało się do niedawna, że wraz ze starym systemem odeszła w przeszłość zasada jednolitości władzy państwowej, ponieważ rozpadły się w pył jej klasowe, gospodarcze i polityczne fundamenty. Kosztem wielu wyrzeczeń społecznych (reprywatyzacja, bezrobocie) kształtował się nowy ład ustrojowy, którego główną cechą stawała się na naszych oczach demokratyzacja zarządzania sprawami państwa. Gwarancje tego procesu stanowiła realizacja nowych zasad ustrojowych, takich, jak: zasada prymatu Konstytucji i demokratycznego państwa prawa, zasada trójpodziału władz (w tym niezawisłości władzy sądowniczej), zasada pluralizmu politycznego, zasada przedstawicielstwa (w końcu wolne wybory!), zasada samorządności, zasada wolnej gospodarki rynkowej. Dobrodziejstwo nowego ustroju symbolizował w szczególności nowy katalog wolności i praw obywatelskich oraz prawne gwarancje ich realizacji.
Dziś nacjonalistyczna prawica, która nigdy nie miała skłonności do liberalnej, pluralistycznej demokracji, ignoruje ten dorobek ustrojowy. Nieustannie ściga od Bałtyku do Tatr komunistów, zdrajców i wszelkich podejrzanych o lewactwo i brak patriotyzmu. Bezkompromisowo łamie Konstytucję, depcze zasadę podziału władz i pluralizm, wmawiając swoim zwolennikom, że każde działanie PiS jest zgodne z ustawą zasadniczą, co może usłużnie potwierdzić obecny skład Trybunału Konstytucyjnego ( pierwszej ofiary dyktatu Kaczyńskiego i jego janczarów).

„Znaczące siły”

Symptomatyczne jest jednak to, że tę polityczną samowolę, butę i bezkompromisowość funduje nam partia „Prawo i Sprawiedliwość”, która wg oficjalnych danych liczy sobie ok. 35 tys. członków. W przypadku koalicjanta PiS – „Polski Razem – Zjednoczonej Prawicy”, liczba jej członków oscyluje wokół 2 tys, w związku z czym jej szef – Jarosław Gowin – uznał tę partię w lutym tego roku już za „znaczącą strukturę”. Liczba członków „Solidarnej Polski”, kierowanej przez Zbigniewa Ziobrę jest w ogóle trudna do ustalenia. Można wiec stwierdzić, że garstka żądnych władzy rozjuszonych nacjonalistów wywraca nam Polskę do góry nogami, dla nich połowa Polek i Polaków stanowi gorszy sort społeczeństwa, wobec którego w coraz większym wymiarze dokonywana jest zemsta za przeszłość, na zasadzie zbiorowej odpowiedzialności. Dowodem na to jest „dezubekizacja” emerytur ponad 50 tys. funkcjonariuszy służb i policjantów, którzy choć jeden dzień przesłużyli w „instytucji państwa totalitarnego”. Uchwalili to politycy, którym dziś najbliżej jest do autorytarnej dyktatury, lub – jak mówi Jadwiga Staniszkis do bolszewizmu.
Dlaczego niewielka partyjka może sobie w Polsce 2017 r. pozwolić na tak niszczące posunięcia wobec państwa i poważnej części społeczeństwa…?
Kto obserwuje scenę polityczną na przestrzeni III RP, temu nietrudno jest udzielić odpowiedzi na tak postawione pytanie: PiS czerpie garściami ze wsparcia kościoła hierarchicznego, który w Polsce ma duży wpływ na myślenie ludzi ubogich, gorzej wykształconych, często bezradnych, a przez to łatwej ulegającym manipulacjom, przeważnie starszych wiekiem. Efektem tego było w wyborach 2015 pozbawienie PSL mandatów na wsi (najstarszej i najliczniejszej partii w Polsce). To mieszkańcy wsi, korzystający z unijnych dopłat bezpośrednich (w 2016r wieś dostała z tego źródła 14,8 mld zł) przede wszystkim dodali PiS-owi politycznej mocy. Z doniesień medialnych wynikało, że w zasadzie w każdym zgromadzeniu przedwyborczym PiS uczestniczyli księża święcąc, błogosławiąc, wskazując Dobrego i Złego. Nic więc dziwnego, że przez pierwszy rok sprawowania władzy czołowi politycy PiS nie wychodzili z kościołów, klęczeli z nabożnymi minami przed księżmi, trzymając w rękach potężne krzyże, jednakże ich zachowanie po opuszczeniu świątyni często przypominało sytuacje opisaną w starym polskim porzekadle : diabeł ubrał się w ornat i na mszę ogonem dzwoni. Tak się dzieje, gdy kłamstwa i manipulacje stają się codziennym instrumentem rządzenia.
Kościół hierarchiczny jest z tego stanu rzeczy zadowolony, tylko nieliczni biskupi (Pieronek, Gądecki, Polak, Nycz) zdobyli się na bardziej, lub mniej zakamuflowaną krytykę inicjatyw ustawodawczych PiS-u, co zresztą przez czołowych polityków tej partii i tak zostało zignorowane. Udawali, że nie słyszeli…W niedawnej przeszłości zdumiało mnie milczenie episkopatu, gdy Kaczyński rozwalał łomem ściany Trybunału Konstytucyjnego, chociaż wcześniej wiele kolejnych składów sędziowskich wykazywało przychylność i zrozumienie dla interesów kościoła hierarchicznego ( spór o wprowadzenie religii do szkół, trybunalski „kompromis” aborcyjny, powolne podchodzenie do zaskarżenia oszukańczej Komisji Majątkowej, aż się sprawa prawnie przedawniła; akceptacja obowiązywania w publicznych szpitalach klauzuli sumienia i.t.d.).

Kpina z rozumu

Tylko raz w naszej historii część wykształconego wyższego duchowieństwa katolickiego stanęła na wysokości zadania i wzięła na siebie ciężar unowocześnienia polskiego państwa i społeczeństwa: mam tu na myśli okres polskiego Oświecenia. Źródła podają, że aż 40 proc. spośród czołowych postaci tej epoki były to osoby duchowne. Nie wszystkie dotrzymały kroku w procesie ratowania kraju (n.p. Ignacy Massalski, Józef Kossakowski, Michał Poniatowski), ale trudno nie przywoływać niezmiennie kilku postaci takich, jak ksiądz Hogo Kołłątaj, ksiądz Stanisław Staszic, ksiądz Stanisław Konarski, ksiądz Ignacy Krasicki, ksiądz Józef Mejer, ksiądz Franciszek Salezy Jezierski, ksiądz Grzegorz Piramowicz, jezuici Adam Naruszewicz i Franciszek Kniaźnin oraz wielu innych, którym jesteśmy winni pamięć i wdzięczność, z uwagi na dzieło Komisji Edukacji Narodowej Jak na ironię polskiego losu, księża Kołłątaj i Jezierski zapisali się w naszej historii jako wybitni realizatorzy programu laicyzacji i unowocześnienia szkolnictwa polskiego! Oni już wtedy umieli trafnie uzasadnić, dlaczego szkolnictwo publiczne należy wyrwać spod wpływów kleru. Dziś, współcześni nam biskupi o nich nie wspominają, ich nazwiska można znaleźć w książkach o Oświeceniu, n.p. autorstwa prof. Mieczysława Klimowicza.
Niedawno w rozmowie w portalu Onet prawicowy eurodeputowany Marek Jurek ujawnił, że kościół nie chce powrotu liberałów do władzy przez najbliższe 10 lat (!). Strach się bać, bo to by oznaczało, że kościołowi i związanej z nim nacjonalistycznej prawicy, sympatyzującej z faszyzującym ONR, wystarczyłoby czasu, aby nas – obywateli RP odciąć od wpływów cywilizacyjnych świata zewnętrznego. Zepchnąć nas na peryferie cywilizacji europejskiej, izolować od trendów modernizacyjnych, zamknąć w oparach kadzidła i dogmatów – oto cel obecnej ekipy rządzącej. Ma rację Radosław Markowski, gdy na łamach TRYBUNY zauważa, że na nasze nieszczęście Polacy od kolebki do grobowej deski słuchają narracji kleru, którą cechuje pogarda dla nauki, brak szacunku dla racjonalności, a także dla osiągnięć medycyny ( antykoncepcja i zapłodnienia in vitro, z których wg. kościoła i władzy – Polkom korzystać nie wolno). Na przekór ciasnocie umysłowej socjolog przypomina, że jeśli dziś żyjemy dwukrotnie dłużej, niż 150 lat temu, to dzieje się tak nie dzięki homiliom i encyklikom, lecz dzięki wyzwoleniu się mądrych ludzi spod panowania religijnego dogmatyzmu.
Złowrogo w tym kontekście zabrzmiała zapowiedź Kaczyńskiego , że „nikt nam nie narzuci woli z zewnątrz. Nawet jeżeli w pewnych sprawach pozostaniemy w Europie sami, to pozostaniemy”. Oczywiście , jako wyspa tolerancji i wolności. Większej kpiny z rozumu dawno nie słyszałam. A poza tym: w czyim imieniu mówią dyktatorzy…?

trybuna.info

Poprzedni

Wielka gra

Następny

My, socjaliści. Sprawiedliwość społeczna