Coraz częściej dochodzę do wniosku, że najlepiej na niczym się nie znać. Oszczędza się czas niezbędny do nabycia jakiejkolwiek wiedzy, a na dodatek oszczędza nerwy, które napinają się jak fortepianowe struny na widok poczynań ludzi, którym nieopatrznie dano do ręki zabawkę wymagającą znacznie większego IQ, niż są w stanie u siebie znaleźć. Oszczędza się także nerwy w wypadku, gdy okaże się, że wcale nie o IQ tu chodzi.
Szczęśliwym trafem nie mam pojęcia o lotnictwie, swoje loty oceniam jedynie wg kryterium „wygodnie – niewygodnie”, choć mimo swej niewiedzy nie jestem gotów przyjąć oficjalnej prawdy, że Tupolew to parówka pękająca pod wpływem ultrasilnych magnesów ukrytych w helowej mgle. Nie przekonują mnie animowane prezentacje. U Disneya widziałem lepsze.
Nie znam się tym samym na helikopterach, więc z pewnością mniej denerwuję się patrząc na to co ostatnio wyrabia nasz rząd w rzeczonej kwestii.
Wprawdzie sprzeczności zachodzące w kolejnych oświadczeniach i kolejnych wersjach zerwania kontraktu z Francuzami bywają denerwujące, ale wystarczy nieco ufności do naszych milusińskich i człowiek zasypia bez przeszkód.
Pomaga również krytyczny stosunek do PiS, bo kiedy człowiek ma świadomość, że łgarstwo wychodzi im z ust z taką łatwością jak żółtko z rozbitego jajka, jedna czy druga „nieścisłość” jest spodziewaną oczywistością i nie powoduje wzmożenia emocji.
Nie przestaję się natomiast dziwić. Nie przestaję się dziwić widząc jak zwolennicy tej partii łykają to wszystko jak gęś kluski, choć z własnych doświadczeń wiem, iż wielu z nich prywatnie trudno byłoby przypisać status idioty.
Dlaczego więc to robią? Nie mam pod ręką psychologa, ale chętnie posłuchałbym jego diagnozy tego zjawiska.
Jeśli przez kilka dni pani z zaciętym wyrazem twarzy i pan rozwichrzoną jak u Pana Kleksa bródką mówią publicznie, że zerwali kontrakt z takich to, a takich powodów, a potem zaczynają twierdzić, że kontrakt zerwali Francuzi to przepraszam, ale najbardziej zapity menel słabo orientujący się w rzeczywistości połapałby się, że coś tu „nie styka”.
Tymczasem zwolennikom PiS to nie przeszkadza. Dziwne, nie?
Jeżeli pani Cedzosłowna w zakładach, które miały być w przyszłości producentem „Caracali” tłumaczy, że będą zakładem serwisowym i nie wpłynie to na zatrudnienie, a w chwilę później pracownik tego zakładu mówi widzom rzecz oczywistą, że owszem – wpłynie negatywnie, bo do serwisowania to oni mają już w tej chwili zbyt wielu pracowników, to jak normalny człowiek może spokojnie słuchać tego, co z wyraźnym trudem przeciska się przez zwarty szereg uzębienia tej pani?
I tak ze wszystkim, gdy człowiek nieopatrznie zagłębi się w szczegóły.
Dlaczego nikt nie pyta jakim cudem lepiej jest kupować helikoptery Black Hawk bez offsetu i bez uzbrojenia, niż „Caracale” nie dość, że z pełnym uzbrojeniem, to jeszcze z bogatym offsetem, w ramach którego miał powstać w Polsce zakład produkujący te helikoptery?
Na uzbrojenie Black Hawks potrzebna jest zgoda Kongresu USA, a więc ich kupno w efekcie oznacza polityczne uzależnienie naszego wojska od obcego państwa, a ponoć „suwerenność” tak leży na sercu naszym bonzom.
Nie wiem czy ktoś interesował się szczegółami, mam nadzieję, że nie.
W tej sprawie kłamstwo płynie tak szeroką strugą, że naprawdę trzeba by bardzo się wysilić, by uwierzyć we wszystkie nonsensy, które nam rząd serwuje.
A i to mogłoby się nie udać wiedząc jak kłamie np. twierdząc, że w Black Hawki wyposażona jest armia amerykańska, jak wiemy – niezwyciężona we wszystkich działaniach wojennych, w których brała udział – od Wietnamu poprzez Afganistan po Bałkany.
Ma Black Hawki na wyposażeniu? No ma. Ale nie te, które my mamy od nich kupić.
Amerykanie używają Black Hawk UH-60, my mamy brać z fabryki w Mielcu UH-70, o których sam producent mówi, że „słabo się sprzedają” (jak myślicie – dlaczego?) i których Amerykanie na wyposażeniu armii nie mają.
Ot, takie drobne „minięcie się z prawdą”. To, że UH-70 do UH-60 ma się jak „Zaporożec” do „Jaguara”, to przecież tylko szczegół, prawda?
Podobnie jak fakt, że nawet tego gorszego sprzętu nie będziemy brać z „polskiej fabryki” bo zakłady Sikorsky’ego w Mielcu fabryką polską nie są.
Tymczasem francuski offset przewidywał budowę zakładu z 3 tysiącami miejsc pracy w Polsce – zakładu, który w 90 proc. byłby własnością polskiego rządu.
Dawał także zgodę co do tzw. własności intelektualnej, na innowacyjne instalacje polskich inżynierów, gdyby im takowe do głowy przyszły oraz włączenie produkcji tej fabryki do ogólnej oferty francuskiej firmy, czyli – duże ułatwienia w poszukiwaniu rynków zbytu.
„Caracal” pod niemal każdym względem ma osiągi lepsze, niż BH. Nawet większy zasięg BH wyrównuje możliwością tankowania w powietrzu, czym BH nie może się pochwalić.
Na szczęście te wszystkie szczegóły do mnie nie przemawiają, bo się na nich nie znam.
Spokój zakłóca mi wiec jedynie pytanie: po co w ogóle prowadzono rozmowy z Francuzami przez ostatni rok?
Francuska prasa, także fachowa zdumiewa się zarówno samym zerwaniem negocjacji, jak i argumentacją używaną przy tej okazji. Najwyraźniej nie są przyzwyczajeni, że ktoś dobrowolnie strzela sobie w stopę.
Pomijając aspekty techniczne cała akcja już odbija się nam czkawką, także polityczną. Prezydent Francji odwołał wizytę w Polsce na czas nieokreślony, Polska musiała przełknąć fakt bycia „niemile widzianą” na międzynarodowych targach uzbrojenia.
Niemcy zostali przez nowy rząd odrzuceni z miejsca jako sojusznik. Anglicy, na których liczył prezes, i z którymi „rozmawiał” o sojuszu, zrobili niemiłą niespodziankę i opuszczają Unię, na Rosję szykujemy wg słów Macierewicza Obronę Terytorialną, a teraz Francja.
Francja przypominająca, że to Polska właśnie najbardziej gardłowała przeciwko wypełnieniu przez nich traktatu z Rosją na dostawę Mistrali po zajęciu Krymu. Francja ustąpiła wtedy, mimo, że zerwanie kontraktu z Rosją mogło ją kosztować miliardy. A teraz Polska wystawiła ją do wiatru.
Jakich mamy jeszcze sojuszników w Europie? Przez rok straciliśmy niemal wszystkich.
Tak wychwalany przez Kaczyńskiego Orban nawet nie ukrywa swojej orientacji na Putina. Dziwne, że tak antyrosyjsko nastawionemu prezesowi to nie przeszkadza.
Jeśli więc Węgry mają być naszym sojusznikiem, to pomijając wartość realną tego sojuszu, przeciw komu tym sojusznikiem mają być? Najprędzej przeciw UE.
Na tym ma polegać „dobra zmiana” w polityce zagranicznej i obronnej?
Wskazywałaby na to niedawna „ucieczka” Macierewicza ze spotkania ministrów obrony UE w Bratysławie, na którym miała być omawiana strategia obronna krajów wspólnoty.
Nie był zainteresowany.
No, to czym jest zainteresowany minister mający zapewnić Polakom bezpieczeństwo zewnętrzne?
Niejasne powiązania ministra z lobbystą amerykańskim dają już asumpt do domysłów i dziennikarskich dociekań. Nie o nie wszakże chodzi. To sprawa dla prokuratorów i sądów (w przyszłości).
Dla nas, tu i teraz, liczy się efekt.
Budzimy się z ręką w nocniku, czyli pozbawieni jakichkolwiek sojuszników (bo USA po pierwsze nigdy nie były sojusznikiem nikogo, jeśli nie miały w tym własnego interesu, a nie wiadomo co będzie w wypadku ew. zwycięstwa Trumpa), poróżnieni jak tylko się da z partnerami europejskimi i sprzętem wojskowym o wiele gorszym, niż mogliśmy mieć.
To wszystko w sytuacji, gdy ten sam rząd nieustannie oskarża sąsiada o agresywne zamiary wobec nas, co na zdrowy rozum powinno skłaniać go do szukania sojuszy i wyposażenia dającego jaką taką nadzieję.
A robi dokładnie odwrotnie.
To już nie sztuczne, gumowe minki obywatela udającego, że jest prezydentem. Minki, które stanowią pożywkę dla internetowych hejterów i z braku laku bawią publiczność.
To już nie jest śmieszne. To już jest zwyczajnie niebezpieczne.
I znowu dopada mnie pytanie o zwolenników PiS. Jestem w stanie zrozumieć to poparcie będące emanacją najgorszych cech ludzkich, które czasem wyłażą jak szczury na świat nie mogąc już pomieścić się w otchłaniach mrocznych i zawistnych ludzkich dusz.
Fajnie jest – tu prokurator oskarży kogoś (wszystko jedno kogo), tam się kogoś obrzuci stosownym epitetem, tu się zamknie kogoś, kto ma więcej od nas – super. Tak trzymać!
Jak to fajnie, kiedy rzeczniczka PiS będąca wzorcem kultury osobistej w swojej partii radzi dopytującym się dziennikarzom „Puknijcie się wszyscy w głowę”.
Dobrze im tak, łachudrom!
To jestem w stanie zrozumieć.
Tylko – za jaką cenę? Za każdą?
Najwyraźniej to kolejna rzecz, na której się nie znam.
Choć w tym wypadku wcale mnie to nie uspokaja.