Koczkariew (Piotr Głowacki) uwija się niczym fryga, obładowany siatkami z zakupami w przydługim paletku i czapce uszatce. Idzie mu jak po grudzie, ale chce wziąć odwet za swoją małżeńską udrękę, w którą wpakowała go swatka Fiokła (Anna Dereszowska).
W tym przedstawieniu Fiokła to żadne tam stare babsko, żerujące na marzeniach innych, ale kobieta atrakcyjna, chodząca reklama swoich podopiecznych. Podkolesin (Michał Żebrowski) jak we wszystkich „Ożenkach” niezdecydowany – ni to, ni sio, kupa nieszczęścia. Sztywniak. Ale i jego konkurenci-zalotnicy wyglądają jak z odzysku. Ciężko doświadczeni nieudanymi poszukiwaniami żony, skłonni albo do mazgajstwa (Jajecznica Cezarego Żaka), albo do labidzenia (Żewakin Cezarego Pazury), albo nawykli do katastrofy (Anuczkin Janusza Chabiora). Wśród nich stęskniona za odmianą swego losu podstarzała panna (Agafia Pauliny Chruściel), która aż piszczy do zamęścia i jej pewna swego ciotka (Arina Joanny Żółkowskiej), zdolna poskramiać nawet dzikie bestie. Oto nasza menażeria nieszczęśników, od których odstają tylko kipiący energią służący (Duniaszka Doroty Krempy i Stiepan Kamila Szklanego), rwący się niecierpliwie do życia. Reżyser Andrzej Bubień pozbawił ich wszystkich rodzajowości, tworząc uniwersalną opowieść o niezdolności do życia szczęśliwego. Może się ona toczyć w Rosji, Polsce, wszędzie.
Spoiwem opowieści jest nadana spektaklowi forma, pełna ruchu, muzyki (ilustracja Piotra Salabera w duchu argentyńskiego tanga narzuca spektaklowi tempo), zdyscyplinowanego rytmu. Taneczne wtręty i działania fizyczne zastępują (albo uzupełniają) tu słowa. Kiedy wszyscy zalotnicy tłoczą się w ruchomej klatce, w której umieszczono ich trofeum, czyli Agafię, panujący ścisk, rwetes, ciasnota, przepychanki oddają namacalnie stan rzeczy: oto walka na śmierć i życie, śmieszna tylko na pozór, a jeśli śmieszna to na sposób groteskowy. Bubień pokazuje Gogola, który przeczytał Gombrowicza.
Każdy z zalotników, w tym bezwolny Podkolesin wyposażony został w swoje lalkowe ater ego. Ten zabieg pozwala wzmocnić ich charakter i nadać poszczególnym scenom mocniejszą wymowę. Kiedy swatka Fiokła stawia się przed Agafią, aby zdać sprawę ze swoich zabiegów, wyciąga z torby lalki zalotników, aby panna mogła ich zlustrować. Potem Agafia w rozterce próbuje wybrać tego jedynego i znowu lalki idą jej z pomocą, przytula się do nich jak do naręcza kwiatów, usiłuje wylosować jedną… Wreszcie Koczkariew wspomaga się lalkami, potrącając je kopniakiem z komentarzem: „To śmieć!”, aby wyeliminować konkurentów Podkolesina.
Każdy użyty tutaj środek ma swoje zastosowanie, wpisuje się w poetykę tego przedstawienia. Tak jak wiszące na ścianach krzesła, na które gramolą się zalotnicy, a wśród nich Jajecznica, stawiany przed trudnymi zadaniami fizycznymi. Ruch pozwala też nawiązać kontakt, choćby przelotny – tak kilkoma taktami muzyki Koczkariew zdobywa przychylność ciotki Ariny. W końcowej zaś partii spektaklu bez mała godowy taniec Podkolesina i Agafii ujawnia ich skryte tęsknoty – to raczej projekcja marzeń niż rzeczywiste zdarzenie.
Spektakl owiewa mgła somnambuliczna, czasem snują się jakieś dymy, czasem wypowiadanym słowom nie towarzyszą działania, a na ścianach pojawiają się projekcje wideo z widokiem mrówkowców w osiedlu mieszkaniowym, rojem matrioszek, zapowiadających liczne potomstwo czy szumiące fale morskie o wyraźnie erotycznym podtekście. Rzeczywistość celowo się „rozkleja”, ale działa to na korzyść przedstawienia. To precyzyjna, koronkowa robota, która nie tylko bawi (bo nie brak tu sytuacji nieodparcie śmiesznych), ale skłania do namysłu. Zresztą śmiech, jak chciał Gogol, to jedyny pozytywny bohater tego nieskonsumowanego ożenku.
OŻENEK Nikołaja Gogola, tłum. Julian Tuwim, reżyseria Andrzej Bubień, scenografia Anita Bojarska, muzyka Piotr Salaber, ruch sceniczny Olga Wąchała, Teatr 6. Piętro, premiera 11 marca 2017