Pan De. czuje pismo nosem. Czuje doskonale, że ostro przeholował, a żaden tępy mądrala który winien mu doradzać, nie przewidział konsekwencji złożenia podpisu pod wiadomo czym. A jak mleko się rozleje i nikt szybko go nie posprząta, smród uderzy w nozdrza aż zapieką oczy.
Smród bije. Nie trzeba mieć specjalnie wyrobionego powonienia, żeby to wywąchać. To, że woniać będzie w kraju, nikt nie wątpił. Ale że przejdzie na Unię i Stany, tego już PiS chyba nie wywąchał. We własnym smrodzie mógł się spokojnie pokisić, bo ma w tym nie byle jakie doświadczenie. Nawet ten europejski smrodek PiS-owi niestraszny. Więc gdyby rozchodziło się o sam PiS i jego poczucie smaku, niewiele by się zmieniło. Bo to, co PiS zmajstrował, to ich klasyczna śmierdząca polityka w koronacji. Zastawiamy pułapki na opozycję, na wypadek utraty władzy. Mało kto bowiem wie, że komisja, którą PiS ufundował Polakom, ma inne, niż komisja śledcza prerogatywy. Jej praca nie ustaje wraz z końcem kadencji, także nawet po ewentualnej porażce, będzie można kąsać opozycję w majestacie pisowskiego prawa, do momentu, aż się im znudzi. Można oczywiście próbować skarżyć ustawę, ale gdzie; do obecnego TK? No prośba. Można było też liczyć na odrzucenie weta pana De. w razie zdobycia odpowiednio dużej większości w nowym Sejmie. I do wczoraj, tj. do momentu słynnego orędzia-nieorędzia, to było jedyne, teoretyczne rozwiązanie. Teraz jednak sam pan De. też coś poczuł. Smród wreszcie dotarł i do niego. I zaczęło się nerwowe szukanie butli z tlenem.
Najpierw pan De. zapowiedział, że jednak do końca nie przemyślał tego, co podpisał, i może warto by pomyśleć o nowelizacji. Bo jak jesteś tym, kim jesteś, to musisz być twardy. Nie ma, że nie wiesz. Albo się nadajesz, albo nie, jak mawiał ongiś pan De. No ale niech pierwszy rzuci kamieniem, który nigdy w życiu się nie pomylił. Przyznać się do błędu, to cokolwiek nie po męsku, więc trzeba naprędce szukać rozwiązania, które pomogłoby zachować choć cień półgębka, bo o całej twarzy już dawno można zapomnieć. Do tego nie było kiedy pomyśleć, bo sprawy działy się tak szybko, a jak na złość, w niedzielę, pod oknami pana De. hałasowali przypadkowi przechodnie, którzy przyjechali odwiedzić ZOO w Warszawie. Kiedy wreszcie sobie pojechali, zaplecze pana De. usiadło i wydumało, że z tą nowelizacją to jednak słabe. Trzeba uderzyć mocniej, i to tak, żeby cały naród zobaczył, usłyszał. I poczuł. Że od pana De. nie jedzie.
W orędziu-nieorędziu, pan De. powiedział niewiele, ale zasygnalizował, że w najbliższej przyszłości, będzie się chciał bić o siebie, czytaj, drugi raz nie da się wpuścić w takie maliny jak ostatnio. Chce iść drogą wytyczoną przez swojego mentora, Lecha Kaczyńskiego, i uzyskać większy wpływ na kształt polskiej polityki zagranicznej. To oczywiście niemożliwe, dopóki PiS siedzi na stolcu. I pan De. doskonale o tym wie. Wrzuca więc na pisowski stolik projekt ustawy, której partia matka nie przepchnie, żeby móc dystansować się od swoich. Bo smród ciągle bije. Żeby rozrzedzić atmosferę wokół samego siebie, bo czuje pan De. że jest już bardzo gęsto, więc daje do zrozumienia, że w starym chlewiku trochę mu za duszno. Choć każde dziecko w Polsce wie, że to dokładnie ten sam smród, który wciągał pan De. w nozdrza od zawsze. Jak PiS ustawę uwali, pan De. będzie mógł pomału włączać wentylator. Jak PiS ustawę zamrozi w komisji albo u marszałka, pan De. będzie szukał pilot od klimatyzacji. Czego by PiS z projektem pana De. nie zrobił, ten trzyma ich za nos. Może PiS ostatecznie rozpuścić famę, że panu De. coś się stało w głowę, i nie bardzo wiadomo, o co tak naprawdę mu chodzi, ale w przeddzień wyborów, zwłaszcza w obliczu ostatnich sondaży, nie jest to nazbyt rozsądne. Twarde jądro może się wówczas dość niebezpiecznie obkurczyć, bo ludziom zmąci się w głowie obraz jednej partii i jednego prezydenta, co to nie dadzą guzika od munduru i zameldują wykonanie zadania.
Bardzo jestem ciekaw, czy to, co pan De. czyni to amok, który ogarnia go po całości, czy jednak uświadomiona konieczność, do której wreszcie dorósł. Jedna i druga opcja jest bardzo pożądana, bo przybliża opozycję do rozbicia tej fasadowej jedności, którą PiS prezentuje w swoich hufcach od zawsze. Dziś widać jak na dłoni, że w szeregi partii Jarosława Kaczyńskiego wkrada się popłoch i bojaźń o swój własny byt. I nie wolno tego odpuścić. Pamiętacie takie mecze siatkówki, w których, jeśli nie wygrywa się pewnie w trzech setach i doprowadza się, przez swoją niefrasobliwość, do ti-breake’u. Ja niejeden taki mecz widziałem. I niejedną piękną porażkę wygranego spotkania.