Klimat 3D
„Jesteśmy świadkami narastania wielkiego społecznego gniewu. Jak możemy go przekształcić we wspólne działanie, zwłaszcza dziś w społeczeństwach zduszonych pandemią? Czy rozczarowanie współczesną formą demokracji liberalnej da się zamienić w pragnienie jej dogłębnej zmiany? Bohaterkami i bohaterami tej książki są: rewolucja francuska, punkowy duet Siksa, patologie liberalnych demokracji i słabości populizmów, czarny feminizm i projekty ratowania klimatu” – taka notka wydawnictwa Krytyki Politycznej o książce Marka Beylina „Klimat, lewica, siostrzeństwo. Rewolucje trwają (kontrrewolucje też)” krąży po internecie.
Jednak ten ważki esej na pewno zasługuje na szersze, niż tylko hasłowe, omówienie. I to głównie z perspektywy polskiej, gdzie znajduje się jedno z najważniejszych pól bitewnych wojny kulturowej. Jest to interesująca próba intelektualnego, analitycznego odniesienia się do zjawisk, które w w ostatnim czasie nabrały w Polsce intensywnego tempa, wyrazistego kształtu i jaskrawych barw.
Te zjawiska tworzy lewicowo-liberalny w swej treści (choć expressis verbis tak nie nazwany i tak się sam nie określający, pewnie z obawy przed popadnięciem w identyfikację z tradycyjnymi, niejednokrotnie spetryfikowanymi strukturami politycznymi) ruch kobiecego protestu, którego wyzwalaczem okazała się forsowana od 2016 roku pisowska kontrrewolucja obyczajowa, z jej barbarzyńskim apogeum w postaci odebrania kobietom resztek prawa do aborcji, ofensywy przeciw ludziom LGBT i tęczowym barwom, a ostatnio wprowadzenia w obieg publiczny pojęcia „cnót niewieścich” oraz atakiem na niezależność szkolnictwa i swobody uniwersyteckie.
Czytałem tę książkę oglądając jednocześnie sejmową debatę nad wnioskiem o odwołanie ministra edukacji i nauki w rządzie PiS i akolitów, więc niejako empirycznie i na bieżąco doświadczałem korelacji między jej zawartością i przesłaniem, a atmosferą politycznej, bieżącej chwili.
Idee światy i studnie czasu
Marek Beylin sytuuje swoje rozważania w polu wyznaczonym przez dwa obszary i zarazem pojęcia, które określa jako „idee-światy” i „studnie czasu”. Te pierwsze, to przestrzenie, n.p. kraje czy ich fragmenty, których cechą są „światopoglądowe całości mające własną autonomię i zmienne, centralne zespoły wartości”. Te zmieniające się idee rozchodzą się od centrum ku peryferiom o zróżnicowanym stopniu peryferyjności. W przypadku Europy owymi centrami są przede wszystkim kręgi kultury anglosaskiej (plus USA), ale także Niemcy czy Francja, choć ta ostatnia dawno już utraciła prymat w tej sferze, prymat, jaki dzierżyła w minionych epokach, a ostatnio w klimacie wydarzeń maja 1968 roku. Beylin zwraca też uwagę na zmienność, jakiej podlegają idee tworzące się w centrach. Nie mogą być być one statyczne, nieruchome z prostego powodu – świat zmienia się w błyskawicznym tempie i nieuwzględnienie tego zepchnęłoby centra, prędzej czy później, do roli „studni czasu”. Tym z kolei mianem określa Beylin obszary, zarówno geograficzne jak i instytucjonalne, „w dominującej mierze zastygłe w przeszłości”. Jako przykład centrum-świata i studni czasu istniejących w tym samym kraju, przywołuje Beylin Wielką Brytanię, przeciwstawiając radykalnie liberalny kod kulturowy Londynu konserwatywnemu (według tamtejszych standardów, choć niekoniecznie według standardu polskiego) kodowi wiejskiej Anglii.
W przypadku Francji taka odmienność kodu istnieje n.p. między Paryżem, a tradycjonalną Bretanią. Gdyby odnieść się do casusu polskiego, można by pewnie wskazać na odmienność kodów Warszawy czy Poznania z jednej strony i Podkarpacia czy Białostocczyzny z drugiej. Beylin zwraca jednak uwagę na to, że podział na „studnie czasu” i „idee-światy” nie jest prosto „rozprowadzony”, bo zdarzają się sytuacje, gdy w „centrach” funkcjonują reprezentanci „studni” (n.p. Czarnek w Warszawie i w centrum administracyjnym jakim jest rząd czy Ordo Iuris) i gdy w „studniach” funkcjonują reprezentanci, „delegaci” centralnych idei-światów, np. placówki protestów kobiet czy uczniów w małych, politycznie zdominowanych przez władzę pisowską, miejscowościach.
Poza tym, w środku pisowskiej „studni czasu”, jaką jest Podkarpacie istnieje Rzeszów, stolica regionu, gdzie wybory na prezydenta miasta wygrał reprezentant opozycji liberalno-centrowo-lewicowej. Z generalnego europejskiego punktu widzenia jako „studnię czasu” można zapewne określić Polskę jako całość, jako że oficjalna agenda i praktyka obozu politycznego sprawującego tu władzę, jest najbardziej „studzienna” w całej Europie, stanowiąc wręcz poglądowy model najbardziej radykalnej, prawicowej reakcji polityczno-światopoglądowej.
Zastygła retrotopia czyli „lekcja martwego języka”
Ideowa treść tej „studni” PiS, to mix sarmatyzmu I Rzeczypospolitej, katolicyzmu, sanacji i endecji rodem z II RP, co tworzy klasyczną retrotopię, zatęchłą, zastygłą i nie nadającą się do roli współczesnego narzędzia komunikacji z młodym pokoleniem.
Nie nadającą się choćby z tego prostego powodu, że kod sarmacko-katolicko-sanacyjno-endecki jest dla większości młodzieży, nawet tej, która uczęszcza na katechezę, praktycznie nieczytelny, jako „lekcja martwego języka” szkolnych podręczników do historii (także anachroniczny, archiwalny język, z którego pochodzi zwrot „cnoty niewieście”). Stąd rozpaczliwa próba władzy PiS, by lekcje historii, wychowanie rodzinne i katechezę uczynić centrum procesu edukacyjnego. Generalnie jednak centra idei-światów są bardziej rozproszone niż „studnie czasu”, choćby dlatego, że mają większą możliwość oddziaływania uniwersalnego, n.p. poprzez media, uniwersytety, świat artystyczny czy aktywizm uliczny.
Choć można je wszystkie określić jako „rewolucyjną szpicę”, to właśnie ich rozproszenie, geograficzne i tematyczne, rozstrzyga o ich wpływach i ich rozprzestrzenianiu się ku peryferiom. Ta tematyczna różnorodność rozciąga się od kwestii praw kobiet czy LGBT, przez ogólne prawa i wolności, w tym polityczne, po coraz bardziej palącą, a właściwie obecnie już ultymatywną w swym charakterze kwestią klimatyczną. Tej działalności niejako równolegle, w dużym stopniu według reguły bodźca i reakcji, towarzyszy działanie świata kontrrewolucji. On też jest rozproszony, choć według nieco innych reguł.
O ile świat idei progresywnych rzadko ubiera się w kostium „umiarkowania” i „normalności”, o tyle idee kontrrewolucyjne tak często się przedstawiają. Przecież skrajnie reakcyjny, wsteczny pod każdym względem, klerykalny, faszyzujący rząd PiS sam nie przedstawia się jako „reakcyjny”, czy „kontrrewolucyjny”, lecz zawsze jako obrońca „normalności”, „zdrowego rozsądku”.
Występuje też jednak liberalno-centrowa odmiana zachowawczej „normalności”, gdy deklarowana werbalnie otwartość limitowana jest praktycznym, nawykowym konserwatyzmem (rozumianym nie jako klasyczna doktryna polityczna z XVIII-wiecznym rodowodem, lecz jako praktyczny odruch zachowawczości), a deklaratywna europejskość kontrastuje z realnym dystansem w stosunku do idei płynących z Europy Zachodniej.
Jednak o ile idee progresywnej „szpicy rewolucyjnej” są poddawane totalnemu blokowaniu przez jawną kontrrewolucję wyposażoną w narzędzia administracyjne, o tyle „umiarkowane”, liberalne centrum, z wolna, ale nieuchronnie je wchłania.
Przykładem może tu być wiosenna deklaracja kierownictwa Platformy (Koalicji) Obywatelskiej, która po dwóch dekadach upartego obstawania przy tzw. „kompromisie” aborcyjnym, czyli przy ustawie ze stycznia 1993 roku, przyjęła stanowisko akceptujące prawo do aborcji „na życzenie” do 12 tygodnia ciąży, acz obwarowane warunkami. Jedną z najważniejszych konkluzji wynikającej z obserwacji sytuacji w Polsce jest fakt, że bazą energii politycznej ruchu rewolucji, jej „szpicą” są młode kobiety w wieku 18-40 lat.
To one sprawiają, że choć „reforma” Czarnka nawiązuje do najbardziej zakamieniałego obyczajowo-kulturowego konserwatyzmu, to rewolucja seksualna dokonuje się niezależnie od tego i poza ramami brzegowymi wyznaczonymi przez oficjalny kurs polityczny, w czym ogromną, decydującą rolę odgrywają media społecznościowe.
Na dłuższą metę przekaz Czarnka usytuowany w tradycyjnej „szkole tablicy i kredy” nie ma szans na skuteczne zatrzymanie narastającej fali, bo nowe idee upowszechniają się przede wszystkim tymi kanałami, na które władza ma akurat najmniejszy wpływ. W konkluzji swej książki Marek Beylin jest optymistą. Jego zdaniem obecna progresywna mobilizacja młodego pokolenia (głównie kobiet) przyniesie owoce szybciej niż można by się spodziewać dziś, gdy na co dzień widzimy przed oczyma „betonowy” mur władzy PiS i radykalnej prawicy.
Rysy które na nim widać, mogą szybko przekształcić się w powiększające się, coraz bardziej „zazielenione” szczeliny, które sprawią, że zacznie się on chwiać i rozpadać.
Marek Beylin – „Klimat, lewica, siostrzeństwo. Rewolucje trwają (kontrrewolucje też)”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2021, str. 176, ISBN 978-83-6658653-6