7 listopada 2024

loader

Pierwszy amant PRL

W tym roku Jerzy Duszyński skończyłby sto lat. Odszedł jednak znacznie wcześniej, a jego gwiazda zgasła jeszcze dawniej.

Po pierwszym okresie oszałamiających sukcesów, kiedy z dnia na dzień stał się gwiazdorem i pierwszym amantem polskiego kina, Jerzy Duszyński (1917-1978) daremnie oczekiwał na propozycje ciekawych ról. Grywał role drugoplanowe. Nie opuszczała go jednak sympatia publiczności. Kiedy w głośnym widowisku, złożonym z piosenek partyzanckich i okupacyjnych, „Dziś do Ciebie przyjść nie mogę” w warszawskim Teatrze Klasycznym (grali 1000 razy!) śpiewał piosenkę „Moja mała”, ze sceny zawsze schodził na oklaskach. Świetnie prezentował się w mundurze, a jego ciepły, melancholijny głos budził wzruszenie.

Jeden z pięciorga

Urodził się w Moskwie w burzliwym roku 1917, już po rewolucji lutowej, a przed październikową. Ojciec Feliks Duszyński był urzędnikiem, mama Maria Kazimiera zajmowała się domem. Rodzicom udało się w roku 1918 przedostać do Polski, zamieszkali w Mińsku Mazowieckim.
Dzieciństwo wkrótce zaczęło się chmurzyć, osierociła go matka, brat popełnił samobójstwo, ojciec oddał go na wychowanie ciotce. Na szczęście druga żona ojca okazała się duchem opiekuńczym, Jerzy wrócił do Mińska i tu ukończył szkołę średnią. Już w gimnazjum dały o sobie znać jego zdolności aktorskie. Toteż po roku studiów w Miejskiej Szkole Sztuk Zdobniczych i Malarstwa w Warszawie wstępuje do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej (1936). Ojciec się sprzeciwiał aktorskim studiom i odmówił mu wsparcia finansowego, Jerzy musiał radzić sobie sam, imał się rozmaitych zajęć, m.in. rozładowywał węgiel.
Kiedy rozpoczynali studia, było ich na roku ponad dwadzieścioro, ale egzaminy zdało tylko pięcioro: Hanka Bielicka, Irena Brzezińska, Danuta Szaflarska, on i kolega, który zaraz na początku wojny zginął. Nie był to najlepszy moment na debiutowanie, zbliżała się wojna, a oni przyjęli oferty z wileńskiego Teatru na Pohulance. Mieli rozpocząć pracę 1 września. I rozpoczęli, mimo wybuchu wojny, już 17 września gra w farsie „Zielone lata”.,
Premierę dobrze zapamiętała Danuta Szaflarska: „graliśmy wśród dobiegających nas z zewnątrz odgłosów salw armatnich, strzelaniny. Stałam na scenie i słyszałam trzaski kolejnych foteli opuszczanych przez widzów. Ludzie uciekali w popłochu z teatru przed końcem przedstawienia. (…) Do końca przedstawienia na widowni dotrwały tylko trzy osoby”.

Dwie marchewki

Dopóki się dało w Wilnie pracować, grali. Premier było mrowie, a to dla początkujących aktorów trening doskonały. W „Pastorałce” Schillera zagrał aż siedem epizodów, grał odpowiedzialne role m.in. Studenta w „Żeglarzu” Szaniawskiego, Rizzia w „Marii Stuart” Słowackiego czy Zbyszka w „Moralności pani Dulskiej”. To wtedy, jak wspominała Szaflarska, ujawnił się jego talent komiczny: „Jurek Duszyński był bardzo charakterystyczny, śmieszny, nikt o tym nie wie. W Wilnie (…) chodziłam na jego sceny, żeby się śmiać. To były epizodziki. W „Madame Sans-Géne”, którą grała Hanka Ordonówna – on grał szewca, który przymierza jej bucik”. Musiał nieźle przymierzać, skoro Szaflarska specjalnie biegała za kulisy, żeby go podglądać.
Hanka Ordonówa wyprawiła w wileńskim salonie Tyszkiewiczów przyjęcie weselne na cześć państwa młodych, Hanki Bielickiej i Jerzego Duszyńskiego. Przyjęcie to na wyrost powiedziane, w menu bowiem znalazły się bodaj dwie marchewki, zielona sałata i rzodkiewki, a „uczta” okazała się skromniutkim śniadaniem. Do ślubu doszło właściwie „siłą rzeczy”. Brak środków zmusił młodych artystów do wspólnego zamieszkania, Szaflarska z koleżanką, Ireną Brzezińską zajmowały jeden pokój, a drugi Bielicka z Duszyńskim – Bielicka uznała, że panienka nie może mieszkać z mężczyzną bez ślubu, więc małżeństwo zarejestrowali. Może tak było, może nie, kto to wie, skoro już po rozwodzie, wiele lat później Bielicka była gotowa ponownie wyjść za mąż za Duszyńskiego, a pod koniec życia opiekowała się nim w szpitalu.
Tymczasem Wilno przechodziło z rąk do rąk, w końcu trzeba było odejść z teatru. Szaflarska przedostała się do Generalnej Guberni, Duszyński zaczął pracować jako kelner w restauracji hotelowej dla Niemców. Kiedy tylko pojawiają się możliwości wraca na scenę – już w kwietniu 1944 roku gra w teatrzyku komediowym Ali Baba, a pod koniec 1944 w Teatrze Polskim w Wilnie, występuje także jako konferansjer w Teatrze Ogród Artystów Ludwika Sempolińskiego, gdzie gwiazdą jest Hanka Bielicka. Wkrótce razem wyjeżdżają do Białegostoku, gdzie tworzony jest Teatr Miejski, częściowo z amatorów. Jeszcze po latach wspominał Duszyński swoją partnerkę-amatorkę, która nagle wybiegła, zostawiając go samego na scenie. Potem okazało się, że zadarła jej się skórka przy paznokciu…

Na scenie i na ekranie

Wkrótce przyjeżdża do Łodzi i zaczyna się okres teatralnego wzięcia. Duszyński gra dużo i dobrze, co odnotowują z uwagą recenzenci, m.in. chwalą go za rolę w „Szklanej menażerii” Williamsa w reż. Axera z Zofią Mrozowską, za tytułową rolę w „Amfitrionie 38”. Partneruje Szaflarskiej, Eichlerównie, Woszczerowiczowi.
I wreszcie trafia na ekran – obejmuje główną rolę męską w „Zakazanych piosenkach” Leonarda Buczkowskiego. Jeden z recenzentów tak pisał: „Duszyński udany (…) sylwetka niecodzienna, zbyt wysoki, jednym słowem amant niepowszedni”. Kiedy grał na organkach nad grobem kolegi „Rozszumiały się wierzby płaczące”, wzruszał. Cała widownia płakała. W „Filmie” zyskał taki portret: „To jeden z chłopców z tamtych lat, o życiorysie i doświadczeniach wspólnych dla całego pokolenia. Ktoś, komu można było zaufać, znaleźć w nim oparcie. Otwarty, bezpośredni, szczery. No i przystojny, rzecz jasna”. Potem tak pisywano w Polsce już tylko o Zbyszku Cybulskim.

Władca wielu serc

Sukces powtórzył wkrótce w komedii filmowej „Skarb” (premiera 6 lutego 1949) jako kierowca autobusu Witek, mąż ekspedientki Krysi (Szaflarski). Młodzi szukają mieszkania, a to perypetie typowo warszawskie – i tym razem nie obyło się bez szturmu publiczności na kasy. Kolejki ciągnęły się po kilkaset metrów!
Po premierze niektórzy recenzenci pisali, że „pozuje na Gary Coopera, że „główna rola blada”, a główni bohaterowie to „typowa para amantów starej daty, tyle że w nowym przebraniu”. Najwyraźniej widzom nie przeszkadzały te recenzje i tłumnie nawiedzali kina. Duszyński był dosłownie zasypywany listami od wielbicielek. Pisały i wyznawały, adorowały: „Władco wielu serc”, „Milutki Panie Jerzy”, „Kochany panie Jurku”, „Drogi przystojniaku”. Był i taki: „Najgorsze świństwo, jakie Pan zrobił było to, że się Pan ożenił”. Niektóre entuzjastki szukały protekcji u Danuty Szaflarskiej. Fala uwielbienia utrzymywała się do końca lat 40, początku lat. 50.
Potem coś zaczęło się psuć. To nie znaczy, że zniknął zupełnie. Trafiały mu się nawet role główne role, jak w filmie „Autobus odjeżdża 6.20” (1954). To był jednak nieciekawy film socrealistyczny, w którym Duszyński grał męża fryzjerki (w tej roli Aleksandra Śląska), która lekceważona przez męża rusza na prowincję i tam osiąga zawodowy awans. Duszyński bardzo nie lubił tego filmu. Wolał swoje niewielkie role kostiumowe: Włodzimierza Wolskiego, autora libretta „Halki” w filmie „Warszawska premiera” (1952) czy Stefana Witwickiego w „Młodości Chopina” (1953).
Po kilku epizodach znów pojawiła się filmowa szansa – zagrał z wdziękiem mecenasa Olszewskiego w chętnie oglądanej „Awanturze o Basię” (1960) i dziennikarza w malowniczym filmie według powieści Wiecha „Café pod Minogą”. To była ostatnia wspólna praca z Hanką Bielicką, która w tym samym filmie grała paskudną folksdojczkę, Apolonię Karaluch. Wkrótce się rozstali, Bielicka spędzała życie w ciągłych estradowych rozjazdach, Duszyński lgnął do filmu.

Sługa Melpomeny

W teatrze też mu się specjalnie nie wiodło. Po przejściu z Łodzi do Warszawy zapowiadało się nieźle, w Teatrze Współczesnym zagrał Willy’ego w „Niemcach” (1949). Następne role nie przynosiły mu jednak satysfakcji, chyba Axer nie miał na niego pomysłu. Zniechęcony aktor daremnie szukał dla siebie dobrego miejsca w Warszawie. W Ateneum, kolejnym jego teatrze, zagrał tylko dwie ciekawsze role: był księdzem Urbanem Grandier w „Demonach” Johna Whitinga w reżyserii Andrzeja Wajdy, a potem jeszcze raz księdzem w „Dużym jasnym” Andrzeja Jareckiego. Bardzo chwalono autentyzm tej kreacji.
Wiódł więc żywot pokornego sługi Melpomeny, ale nigdy nie narzekał. Zachowywał pogodę ducha, nazywany przez kolegów „Duszkiem”, a to za sprawą pogodnego usposobienia. Smutki aktora, który wciąż czeka na swoją szansę, rozpraszał w klubie SPATiF-u. Tam poznał swoją drugą żonę. Helena Urbaniak pracowała jako kelnerka. Wkrótce doczekali się potomka. Narodziny Marcina to była prawdziwa radość, Duszyński szalał za synem, opiekował się nim troskliwie, chodził na spacery, potem do kina, czuł się wreszcie spełnionym ojcem.
Znalazł też swoją „niszę” jako artysta kabaretowy „Podwieczorku przy mikrofonie” i autor zgrabnych anegdot teatralnych jak ta o aktorach:
„Pani Jola z Kielc zapytuje mnie, jakie są typy aktorów? Bo wie, że są amanci, charakterystyczni, komicy, a co dalej? Proszę pani, istnieją jeszcze inne typy aktorów. Są aktorzy pierwszorzędni – to są tacy, których słychać tylko w pierwszym rzędzie, jest typ aktora atlety, który każdą rolę kładzie na dwie łopatki, no i najgroźniejszy, a ostatnio bardzo modny, to aktor myślący, to jest taki, który myśli, że jest aktorem”.

trybuna.info

Poprzedni

Mam szczęście do najlepszych

Następny

Agonia Teatru Telewizji