Czytam wywiad z szefem Państwowej Inspekcji Pracy w Polityce, a tam od razu na wstępie prawda na twarz: „Inspekcja jest, ale nie działa”.
Nic zaskakującego dla kogoś, kto prawami pracowniczymi zajmował się przez całe lata. Pracownicy nauczyli się traktować PIP jako taki dodatek, mebel, ładny, ale z którym nie wiadomo co zrobić w domu, bo nie ma w praktyce zastosowania.
Podsumowanie działalności wygląda tak: „W 2023 r. złożyliśmy 52 pozwy (w Sądach Pracy) obejmujące 58 osób, czyli bardzo mało” – mówi szef PIP. Na miliony pracowników to równie dobrze można by powiedzieć, że praktycznie tyle, co nic.
Dlaczego tak się dzieje? Podaje przykład sprawy, w której wystąpił jako inspektor, a dotyczyła kobiety, której brakowało okresu składkowego do przejścia na wcześniejszą emeryturę, choć przepracowała tyle lat, ile należało.
„Z tym że cztery ostatnie lata była zatrudniona na umowie o dzieło, czyli niedającej jej niezbędnego stażu pracy. W sądzie udowodniłem, że miała grafik, regularnie stawiała się w tym samym miejscu pracy, wyposażona była w służbowy uniform itp. Spełniała wszystkie kryteria zatrudnienia na etacie.
(…) Ale sąd stwierdził, że działania mojej klientki były koniunkturalne. Przez cztery lata pracowała na umowie o dzieło i przez cztery lata nie domagała się zamiany tej umowy na etat. To był dla mnie kubeł zimnej wody”.
Ano, dla niejednego szeregowego pracownika spotkanie z państwem to jest jeden wielki kubeł zimnej wody. Prawo kompletnie niedostosowane do realiów, sądy wydające absurdalne i niespójne wyroki, i do tego wszystkiego zdemoralizowani tą sytuacją inspektorzy pracy, którzy z góry wiedzą, że nie ma sensu się wysilać, skoro i tak przegrają.
To oczywiście nie znaczy, że nie należy walczyć przed sądem o swoje, bo akurat w przypadkach, w których brałem udział, udało się czasem np. dokonać „niemożliwego” tzn. przywrócić do pracy zwolnioną osobę, albo chociaż uzyskać wysokie odszkodowanie. Niemniej jednak między bajki można włożyć opowieści pięknoduchów, jakoby państwo powstało po to, żeby chronić słabszych. Nigdy to nie było prawdą. Zawsze robi to przypadkowo i z wielkim wysiłkiem.
Człowiek czuje, że wchodzi na teren wroga, albo przynajmniej w przestrzeń całkowitej obojętności na jego los. I to nawet jeśli zdarzy się sędzia, inspektor, czy biurokrata faktycznie zaangażowany, bo tacy się zdarzają. Wówczas traktuje się ich jednak jak wyjątek od reguły, z wielkim zdziwieniem.
„Etaty też nie dają nikomu magicznej ochrony przed nadużyciami z wypłatą wynagrodzeń na czas i nie gwarantują im warunków pracy wykluczających zagrożenia dla ich zdrowia czy nawet życia. Tak czy inaczej 1500 inspektorów pracy nie ma realnej możliwości, żeby pokrywać kontrolami polski rynek pracy, na którym jest ponad 17 mln osób. To czysta matematyka” – mówi dalej szef inspektorów.
Ano, czysta matematyka. Dlatego uważam, że w sytuacji kiedy inspektorów będzie zawsze za mało, nawet jeśliby potroili liczebność kadr, należy zwiększyć uprawnienia związków zawodowych i społecznej inspekcji pracy. Związki wciąż posiadają dostateczną liczebność kadr, żeby szybko wypełnić tę lukę, jeśli da się im odpowiednie narzędzia.
I pracowników i firm jest za dużo, żeby taka garstka inspektorów to ogarnęła i to nawet, jakby byli bardziej zmotywowani niż dotąd.
Wolnelewo.pl