Kościół katolicki, a ściśle jego hierarchia należy do sił współodpowiedzialnych za brutalność wojny polsko-polskiej, za głęboki podział narodu i społeczeństwa.
W artykule „Kościół widzi granice polityki” Sławomir Sowiński, socjolog rozważa w „Rzeczypospolitej” głosy wzywające do tego, by hierarchia i kler Kościoła katolickiego odniosły się do wydarzeń w Polsce w duchu koncyliacyjnym, w duchu poszukiwania zgody. Sowiński także skłania się do tych oczekiwań. Chwilę później także Eliza Michalik w „Superstacji” pyta, gdzie – wobec tego co dzieje się w Polsce – jest Kościół katolicki, kler, ale przede wszystkim hierarchia, biskupi, kardynałowie polscy. I także w jej głosie, choć w stosunku do Kościoła zawsze ostro krytyczna, daje się odczuć jednak wyczekiwanie, by hierarchowie jednak zabrali głos w tonie i duchu uspokajającym nastroje. By użył perswazji w stosunku do formacji rządzącej i mediował między antagonistycznym stronami.
Czy naprawdę jest to potrzebne i celowe? Czy rzeczywiście Kościół katolicki w Polsce ma moralny i praktyczny tytuł do tego, żeby zająć pozycję neutralną między gwałtownie skonfliktowanymi obozami, role negocjatora, rozjemcy?
Wolne żarty! Kościół katolicki, a ściśle jego hierarchia należy do sił współodpowiedzialnych za brutalność wojny polsko-polskiej, za głęboki podział narodu i społeczeństwa. A oto, na dowód, garść przypomnień.
Pierwsza wojna wokół aborcji
To Kościół, tuż po przełomie 1989 roku, zanim jeszcze na dobre uformowały się struktury nowego państwa, zanim jeszcze, w rezultacie wyborów 4 czerwca, powstał rząd Mazowieckiego, dał sygnał do szturmu politycznego na prawa kobiet i otwarcie wezwał do zniesienia ustawy z kwietnia 1956 roku zezwalającej na aborcję. Hierarchowie i proboszczowie nie cofnęli się przy tym przed kłamstwem, manipulacją. Głosili wszem i wobec, wbrew oczywistości, że ustawa z 1956 roku to prawo stalinowskie, choć w rzeczywistości był to jeden z aktów destalinizacji, o czym świadczy także data jej uchwalenia na fali odwilży. Władze stalinowskie zachowały bowiem po wojnie przedwojenne prawo antyaborcyjne zawarte w ustawie z 1932 roku. Przez cały okres stalinowski (1945-1956) aborcja, a raczej „spędzanie płodu” (jak to wówczas określano) była więc w Polsce zakazana. W 1989 roku Kościół znalazł wśród posłów i senatorów „solidarnościowych” pokaźne grono promotorów wprowadzenia zakazu aborcji. W tej walce, która toczyła się przez ponad trzy lata, Kościół dążył do osiągnięcia maksimum. W krańcowych wariantach rozważano nawet wprowadzenie zakazu niektórych środków antykoncepcyjnych, w szczególności pigułek i spiral domacicznych, a także wprowadzenia przymusu regularnych, kontrolnych badań ginekologicznych. W dążeniu do maksymalnych restrykcji Kościół katolicki zlekceważył nawet sensowny projekt wybitnego przedstawiciela inteligencji katolickiej, człowieka o nieposzlakowanej moralności, ojca wielodzietnej rodziny, Andrzeja Wielowieyskiego. Proponował on pozostawić prawo kobiety do wyboru, czy chce czy nie chce zachować ciążę, przy jednoczesnym wprowadzeniu dla niej obowiązkowej, dwukrotnej konsultacji psychologiczno-lekarskiej. Kościół odrzucił to rozsądne rozwiązanie, a jednocześnie odwrócił się od kręgów inteligencji katolickiej skupionej wokół „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”, znajdując sobie sojusznika w radykalnych fanatykach katolickich.
Wejście kleru do szkół. Pecunia non olet
Zaledwie rok po powołaniu rządu Mazowieckiego, w roku 1990, Kościół wymusił na rządzie wprowadzenie do szkół katechezy, nauki religii. Oba te rozwiązania doprowadziły do stanu permanentnego napięcia społecznego, które niczym permanentny stan zapalny trwale podmywało tkankę społeczną. Kościół wymusił też powołanie Komisji Majątkowej, której zadaniem miał być zwrot Kościołowi dóbr utraconych w okresie PRL. Działalność przyniosła Kościołowi ogromne korzyści, a przychylna mu interpretacja poszczególnych przypadków sprawiła, że w ostatecznym bilansie uzyskał on korzyści majątkowe w gruntach, nieruchomościach i pieniądzu istotnie przewyższające wyjściowy poziom roszczeń. Na dodatek, po latach działania okazało się, że jeden z ważnych pełnomocników Kościoła w procesie odzyskiwania majątków był przestępcą-aferzystą.
Stałe jątrzenie
Gdy w 1993 roku władzę w Polsce objęła lewicowo-ludowa koalicja SLD-PSL, spora grupa hierarchów podjęła działania mające na celu zdyskredytowanie tej formacji. Wcześniej, Kościół nie zawsze otwartym tekstem, ale zawsze niedwuznacznie wzywał z ambon do niegłosowania na lewicę jako formacją bezbożną i permisywną moralnie. Jednym z najaktywniejszych w tych agresywnych działaniach hierarchów był arcybiskup Józef Życiński, który po latach zmienił front, stał się antagonistą nacjonalistycznej prawicy i idolem mediów liberalnych. Kościół przez cały czas pierwszych, zwłaszcza, rządów SLD-PSL (1993-1997) jątrzył, między innymi w tzw. listach pasterskich odczytywanych w kościołach, przeciwko formacji rządzącej, odmawiając jej moralnego uznania. Jedynie w kwestii lustracji wycofał się ze swojego radykalnego stanowiska po tym, gdy ujawniona została (m.in. w książce Andrzeja Grajewskiego) skala współpracy kleru i niektórych biskupów z SB w okresie PRL. Radykalnie zmienił postawę po objęciu rządów przez AWS (1997-2001) i przychylnie towarzyszył coraz bardziej niepopularnym rządom tej formacji, uzyskując od niej rozmaite koncesje. Podczas kolejnych rządów koalicji SLD-PSL (2001-2005) agresja bezpośrednia Kościoła była nieco mniej intensywna, ale ciągle trwała. Ze swej strony rząd Leszka Millera starał się nie zaogniać relacji z hierarchią, mając na uwadze zbliżające się decyzje w sprawie akcesji Polski do Unii Europejskiej. Na ołtarzu tej sprawy rząd Millera złożył ofiarę z praw kobiet i mimo sprzyjających do pewnego stopnia okoliczności nawet nie próbował tym razem (tak jak w roku 1996) zliberalizować ustawy antyaborcyjnej.
Żyrant władzy PiS
Pierwsze rządy PiS i prezydenturę Lecha Kaczyńskiego Kościół przyjął oczywiście przychylnie i jak zwykle żyrował im in blanco. Jednocześnie w kościołach każdego dnia, nie tylko każdej niedzieli, serwowano wiernym liczne kazania i homilie o wymowie politycznej, skierowane przeciwko lewicy, prawom kobiet, prawom niewierzących, krytykom kościelnej zachłanności materialnej. Kościół nieustannie przyczyniał się do zatruwania społecznej atmosfery. Jedynym zgrzytem był chamski atak Rydzyka („nie nazywajmy szamba perfumerią”, „czarownica”) na Panią Prezydentową Marię Kaczyńską za jej stanowisko w obronie obowiązującej ustawy antyaborcyjnej. Kaczyńscy jednak przełknęli ten afront w imię nadrzędnego interesu.
Poparcie dla sekty smoleńskiej
Ważną cezurą w postawie Kościoła był 10 kwietnia 2010 roku, czyli katastrofa smoleńska i jej rezultaty. Zorganizowanie się tzw. obrońców krzyża i uformowanie sekty smoleńskiej pociągnęło za sobą gwałtowną radykalizację PiS i jego przybudówek, było dla nich paliwem. Kościół dostrzegł w tym szansę dla siebie, szansę na mobilizację dewoctwa polskiego. I tak jak nigdy nie zdecydował się (mimo stwarzania takich pozorów) na spacyfikowanie, a co najmniej na uspokojenie jątrzącej politycznie działalności Radia Maryja i jego guru Tadeusza Rydzyka, tak zobaczył w aktywistach religii smoleńskiej szansę na powszechną mobilizację polityczną najbardziej fanatycznego elementu klerykalno-nacjonalistycznego. To w dużej mierze właśnie Kościół, życzliwie (co najmniej) tolerując ekstremizm Radia Maryja i wyznawców smoleńskich, przyczynił się walnie do zatrucia społecznej atmosfery, atmosfery, która w dużej mierze zbudował siłę PiS. Kościół szukał też kolejnych, nowych okazji do jątrzenia. W 2012 roku biskupi wystąpili z atakiem na tzw. kulturę gender, uznając ją za czynnik rozbijania tradycyjnej moralności katolickiej, w tym małżeńskiej i rodzinnej. To oni tak naprawdę wylansowali ów termin i wprowadzili go do języka powszechnego. Podczas wyborów prezydenckich i parlamentarnych Kościół co prawda nie określał się już tak jednoznacznie politycznie jak w poprzednich wyborach, ale nikt minimalnie świadomy języka kościelnego nie miał wątpliwości po której stronie on stoi.
PiS i Kościół. Sojusz Tronu i Ołtarza
Od początku rządów PiS Kościół w ostentacyjny sposób sprzyja tej formacji. Arcybiskupi Dzięga, Głódź, Stefanek, Depo, Mehring, Jędraszewski i co najmniej kilku innych hierarchów wcale się z tym nie kryją, a arcybiskup Stanisław Gądecki oświadczył nawet podczas jednego z publicznych wystąpień – i to wprost, bez ogródek – że „dla dobra wspólnego celowy jest sojusz Tronu i Ołtarza”. W kwietniu 2016 roku, gdy do Sejmu wpłynął osławiony projekt całkowitego zakazu aborcji wysmażony przez fanatycznych sekciarzy katolickich z „Ordo Iuris”, Kościół, który od lat de facto, choć bez entuzjazmu, tolerował tzw. „kompromis” aborcyjny z 1993 roku, nagle zmienił front i oświadczył, że opowiada się za „pełną ochroną życia”. Doprowadził tym do gwałtownego zaognienia społecznego konfliktu, którego apogeum miało miejsce w dniu Czarnego Protestu 3 października 2016 roku.
Wobec tego wszystkiego pomysł, by to do Kościoła zwracać się o działania na rzecz uspokojenia nastrojów społeczno-politycznych w Polsce, jest nie do przyjęcia. Po pierwsze, Kościół działałby tak, by uspokojenie nastrojów było korzystne dla rządzącego reżimu, a nie dla opozycji i jej społecznego zaplecza. Po drugie, nie powinno się dopuszczać piromanów i podpalaczy do gaszenia pożarów.