Z przykrością konstatuję, że powrócił czas przeinterpretowanej „ideowości, partyjności, narodowości” (dla niezorientowanych – kiedyś świętej trójcy socrealizmu, dziś – „realizmu narodowego”). Narodowe stały się telewizja, radio, Rada Mediów, Siły Rezerwowe… Narodowość i partyjność nachalnie wypycha z naszej świadomości obywatelskość, która, niestety, na dobre nigdy się u nas nie zadomowiła. Tylko patrzeć, jak zniknie z naszej Konstytucji (zob. projekt PiS) „europejska” definicja Narodu Polskiego jako „wszystkich obywateli Rzeczpospolitej” i rozpocznie się polowanie na „wrogów Narodu”.
Jednym z pierwszych będzie zapewne Wiesław Romanowski. Nagonka już się rozpoczęła. Stanisław Lewicki na portalu konserwatyzm.pl, komentując spotkanie „niejakiego Wiesława Romanowskiego” z czytelnikami jego książki Bandera – ikona Putina, informuje: „Tego Romanowskiego kojarzyłem już z wcześniejszych publikacji, których sensem, według mnie, jest próba relatywizacji zbrodniczej roli OUN-UPA, a przede wszystkim samego Bandery. […] I pomyśleć, że ten człowiek jeszcze niedawno służył w polskiej dyplomacji, był konsulem w Grodnie, czy wicedyrektorem Instytutu Polskiego w Mińsku”. Można byłoby jeszcze dodać: dziennikarzem, internowanym w stanie wojennym, redaktorem naczelnym tygodnika „Sierpień 80”, korespondentem TVP w Kijowie itp. Z tekstu wynika, że Lewicki książki nie przeczytał, zrelacjonował jedynie spotkanie, broniąc podważanego przez autora Bandery… „sensu uchwały sejmowej o ludobójstwie na Wołyniu”
Wcześniej na Romanowskiego gromy spadły za książkę Bandera, terrorysta z Galicji (Demart, Warszawa 2012). Najostrzej potraktował go współscenarzysta Wołynia Stanisław Srokowski w recenzji zatytułowanej Morderca upudrowany, zarzucając dziennikarzowi osłanianie ludobójcy „przed całą prawdą”
Czym Wiesław Romanowski podpadł narodowo nastrojonym recenzentom? Czy rzeczywiście relatywizuje on zbrodnie OUN-UPA i rolę w nich Stepana Bandery? Jaka jest „cała prawda” o Banderze?
Problemów z „całą prawdą” nie ma tylko człowiek głęboko wierzący – w Boga, w Naród, w komunizm lub inną ideę totalną. Na co dzień mamy do czynienia z trzema prawdami księdza Józefa Tischnera. Inna jest „prawda” o Banderze na Zachodniej Ukrainie, inna w Polsce, w Rosji, w Niemczech, USA. „Błędem” Romanowskiego jest nietrzymanie się „narodowej polskiej prawdy”. Dziennikarz opisuje wiele „prawd”. Bo przecież faktem jest, że – jak pisze Piotr Kościński, „niepartyjny” recenzent Bandery – ikony Putina („Sprawy Międzynarodowe” 2016, nr 3) – „na wschód od Bugu przywódcy OUN-B Stepanowi Banderze stawiane są pomniki (jest ich już około 40), a jego imieniem nazywane ulice (ok. 70), […] w 2015 r. 41% Ukraińców uznawało OUN-UPA za uczestników wojny o niepodległość Ukrainy (odsetek ten systematycznie wzrasta, rok wcześniej było to 27%)”.
Dla tej części naszych wschodnich sąsiadów „prawda” o Banderze jest „prawdą” o „żołnierzu wyklętym”, natomiast pewne jest, że nie zechcą się oni pokłonić przed „prawdą” naszych „żołnierzy wyklętych” – przed tablicą upamiętniającą Mieczysława Pazderskiego w kościele św. Eliasza w Lublinie lub przed pomnikiem nagrobnym Józefa Zadzierskiego na cmentarzu w Tarnawcu itp.
Czy ja także „relatywizuję”? O jakiej relatywizacji może być mowa, gdy powtórzę za Romanowskim, że Stepan Bandera był terrorystą, „skazanym mordercą” (s. 82), „nazistą, faszystą, bolszewikiem”, że „podstawowe kryteria praktyki tych trzech antyhumanistycznych ideologii spełniał znakomicie” (s. 134), że „jeśli zapytamy o polityczne poglądy, [był] zwolennikiem etnicznego fundamentalizmu, antysemitą, antymarksistą, antydemokratą” (s. 254). Gdzie tu relatywizm? Romanowski w żadnej mierze nie oszczędza i nie usprawiedliwia ani Bandery, ani ukraińskiego nazizmu. Pokazuje całą brutalność i bezsensowność jego walki o samostijną Ukrainę. Obciąża Banderę winą za wołyńskie ludobójstwo i nie przekonują go argumenty ukraińskich obrońców, że tenże niemal całą okupację przesiedział najpierw w więzieniu w Spandau, a potem w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen (co prawda podobno w komfortowych jak na obóz warunkach) i osobiście w ludobójstwie polskiej ludności cywilnej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej udziału nie brał: „Hitlera też nie było w Wannsee, ale jego teksty, działania nie pozostawiają żadnej wątpliwości – był moralnie i politycznie odpowiedzialny za tę zbrodnię. Podobnie jest z Banderą” (s. 180).
Jest to prawda tych, dla których wartością jest każdy człowiek, niezależnie od narodowości, wyznania, pochodzenia społecznego, orientacji seksualnej. Zarażeni nacjonalizmem, ksenofobią na Ukrainie będą Banderę bronić i usprawiedliwiać, w Polsce – znajdą usprawiedliwienie dla zbrodni wspomnianego Mieczysława Pazderskiego i Józefa Zadzierskiego. Tak odczytałem przesłanie książki Wiesława Romanowskiego.
A co w niej robi Putin?
W tytule niewątpliwie prowokuje i zachęca czytelnika do sięgnięcia po książkę. We wstępie Romanowski wyjaśnia: „Wkraczając na Krym i do Donbasu, Władimir Putin wziął ze sobą Stepana Banderę jako swoją legitymację, najpoważniejszy dowód ukraińskiego zagrożenia dla rosyjskich obywateli Ukrainy i oczywiście dla Federacji Rosyjskiej, systematycznie okrążanej przez NATO” (s. 13). Ma rację – Putin jest populistycznym nacjonalistą (pisałem o tym w: Idea rosyjska po putinowsku, a nacjonalizm nie może obejść się bez wroga. Wróg jednoczy! Dlatego: „Putin i jego otoczenie świadomie unikają określenia ‘Ukraińcy’, kiedy mówią o swoich wrogach, o ukraińskiej demokratycznej opozycji, która pokonała korupcyjny reżym Wiktora Janukowycza. Wolą terminy banderowcy lub nacjonaliści” (s. 22). Utożsamianie z banderowcami wszystkich Ukraińców broniących się przed rosyjską agresją prowadzi niestety do tego, że postać Bandery urasta na zachodniej Ukrainie do rangi bohatera narodowego.
Właśnie o tym jest książka Wiesława Romanowskiego
Wiesław Romanowski, Bandera – ikona Putina, Demart SA, Warszawa 2016.