8 listopada 2024

loader

Polityczne gazy USA

Stany Zjednoczone podjęły rękawicę rzuconą przez Rosję. Stawka jest wysoka: kto wciśnie Europie więcej swojego gazu.

Amerykański Senat przytłaczającą większością głosów przyjął ustawę rozszerzającą sankcje wobec Rosji. Spośród 100 senatorów przeciwko było tylko dwóch – republikanin Rand Paul i będący nową twarzą amerykańskiej lewicy Bernie Sanders, który jeszcze trzy lata temu zdecydowanie popierał antyrosyjskie sankcje wprowadzone przez Baracka Obamę. Sankcje obejmą rosyjskie sektory górnictwa, metalurgii, transportu morskiego i kolejowego. Restrykcje te nie wzbudziły większego zainteresowania, natomiast wielką burzę wywołał pomysł karania europejskch firm współpracujących z Rosją przy budowie drugiej nitki bałtyckiego gazociągu Nord Stream 2. Amerykańscy senatorowie zażyczyli sobie, aby obłożyć sankcjami przedsiębiorstwa, które zainwestują co najmniej 1 mln dol. w budowę rurociągu z Rosji lub będą świadczyć usługi, również w zakresie transferu technologii, na rzecz takich inwestycji o wartości ponad 5 mln dol. rocznie. Zdaniem senatorów USA Nord Stream 2 powoduje „szkodliwe konsekwencje dla bezpieczeństwa energetycznego UE, rozwoju rynku gazu w Europie Środkowej i Wschodniej oraz reform gazowych na Ukrainie”.

Merkel się stawia

Perspektywa amerykańskich sankcji wywołała zdecydowanie negatywną reakcję ze strony rządów RFN i Austrii, których przedsiębiorstwa – niemiecki Wintershall i austriackie ÖMV – zaangażowały się w realizację projektu Nord Stream 2. Kanclerz Austrii Christian Kern i niemiecki minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel wydali wspólne oświadczenie, w którym ostro krytykują mieszanie się USA w sprawy Europy. „Europejskie zaopatrzenie w energię to sprawa Europy a nie Stanów Zjednoczonych” – napisali w oświadczeniu. Stwierdzają też, że decyzja Senatu stwarza „zupełnie nowy, bardzo negatywny wymiar stosunków europejsko-amerykańskich”. Do głosu obydwu polityków dołączyła kanclerz Angela Merkel, z którą Gabriel – jak poinformował rzecznik rządu Steffen Seibert – nie konsultował treści oświadczenia. Zdaniem Merkel, wyrażonym za pośrednictwem swojego rzecznika, amerykańskie sankcje – choć wymierzone w Rosję – jednocześnie skierowane są przeciwko firmom europejskim, w związku z czym nie może być zgody na groźbę nakładanych na kraje trzecie eksterytorialnych sankcji sprzecznych z prawem międzynarodowym. W nieco złagodzonej formie wypowiedział się unijny rzecznik, zwracając uwagę na to, że wprowadzanie nowych obostrzeń powinno być uzgadniane z partnerami międzynarodowymi. Innymi słowy: Stany mogą wprowadzać nowe restrykcje, lecz po uzgodnieniu z UE, gdyż w przeciwnym razie Unia nie poczuje się w obowiązku ich przestrzegać.
Sceptyczny wobec senackiej inicjatywy jest amerykański sekretarz stanu Rex Tillerson. Uważa, że może ona wpłynąć negatywnie na kontakty z Rosją. Do takiego wniosku musi dojść każdy, kto posiadł umiejętność łączenia przyczyn i skutków. Na przykład Władimir Putin, który również ogłosił, że sankcje te mogą zaszkodzić wzajemnym stosunkom i prowadzą w kierunku ślepej uliczki. Ponadto ostrzegł, że w przypadku wprowadzenia ich w życie, Rosja odpowie w podobny sposób, jednak to już nie będzie ślepa uliczka, a „całkowity upadek” kontaktów dyplomatycznych obu mocarstw.
Powstaje w tym miejscu pytanie o motywy jakimi kierowali się amerykańscy senatorowie. W grę mogą wchodzić zarówno względy polityczne, jak i ekonomiczne. Kolejne antyrosyjskie posunięcie miałoby zaprzeczyć wizerunkowi USA jako państwa przyjaznemu Moskwie, kreowanego na początku prezydentury Donalda Trumpa. Amerykański senator z Partii Demokratycznej Chuck Schumer stwierdził podczas debaty nad ustawą, iż nowe sankcje mają uniemożliwić ingerencję Rosji w amerykańskie wybory (mimo tego, że wybory już się odbyły).
Natomiast na wymiar ekonomiczny sankcji wskazywali w swoim oświadczeniu Kern i Gabriel, sugerując wprost, że w rzeczywistości chodzi tu o ograniczenie eksportu rosyjskiego gazu na rynek europejski po to, aby zrobić miejsce dla amerykańskiego gazu skroplonego. Problem nie jest jednak tak prosty, jak może się amerykańskim senatorom wydawać. Jak trafnie zauważa w wywiadzie dla niemieckiego „Deutsche Welle” analityk z amerykańskiego Ośrodka Strategii i Studiów Międzynarodowych Jeffrey Rathke, gaz skroplony będzie mógł być eksportowany, jeżeli jego cena będzie konkurencyjna bądź wówczas, gdy jakieś państwo będzie chciało zapłacić za taki gaz więcej niż za przesyłany za pomocą rurociągów. W przeciwnym razie inwestycja mija się z celem.

Polska nie chce do gazu

Kolejne warszawskie rządy konsekwentnie odmawiają przyłączenia się do rurociągu bałtyckiego, przedkładając antyrosyjskie fobie nad rachunek ekonomiczny. – zamiast brać przykład z Niemców, którzy co jak co, ale kalkulować umieją. Głównym polskim argumentem przeciwko rurociągowi północnemu jest to, że omija on Ukrainę. Wychodzi na to, że polskie władze reprezentują interes innego państwa, w dodatku nie dostając nic w zamian.
W odmienny sposób widzą to Niemcy. Szef firmy Wintershall Mario Meren uważa, że właśnie pomijanie Ukrainy jest całkowicie uzasadnione ze względu na zły stan techniczny tamtejszych gazociągów. Twierdzi, cytując portal wnp.pl, że europejscy konsumenci przez wiele lat płacili miliardy dolarów za tranzyt gazu przez Ukrainę, ale Kijów wydał pieniądze „na wszystko, tylko nie na konserwację rurociągów”. Uzmysłowił też tym, którzy tego nie dostrzegają, że Rosja jest jedynym dostawcą zdolnym zaspokoić popyt na gaz w krajach europejskich.
Polska ucieka od stosunkowo taniego rosyjskiego gazu, chełpiąc się pozyskaniem innych źródeł zaopatrzenia. Oczywiście każdy kraj ma prawo do zapewnienia sobie alternatywnych źródeł dostawy energii. Jednak pod warunkiem, że będzie się kierował względami przede wszystkim ekonomicznymi a nie wyłącznie politycznymi. Dlatego też w Europie Zachodniej budowane są gazoporty przeznaczone do przyjmowania awaryjnych dostaw gazu – nie po to, by ograniczać import z Rosji. Natomiast sadzenie się Polski na uruchamianie przesadnie wielkiego gazoportu ma wymiar polityczny, wymierzony w rosyjskiego eksportera gazu. Podobnie jak amerykańskie sankcje.
Na odcinku „robienia na złość ruskim” odtrąbiono już pierwszy „sukces”, albowiem po pół roku od szumnego otwarcia gazoportu w Świnoujściu niedawno zawitał tam pierwszy statek, wiozący gaz skroplony z Kataru. Dotarł też pierwszy transport ze Stanów Zjednoczonych. Fakt ten wywołał w kręgach władzy swoistą euforię, jak wszystko, co przychodzi z USA. Amerykański gazowiec powitała w Świnoujściu osobiście premier Beata Szydło. Jak się entuzjastycznie wyraziła, „pierwszy transport gazu z USA do Polski na pewno będzie w przyszłości odnotowywany w podręcznikach historii”.
Amerykański statek Clean Ocean liczy sobie 289 m długości i 46 m szerokości. Dość łatwo oszacować, ile może w sobie pomieścić gazu i jak się to ma do potrzeb gazowych Polski, sprowadzającej co roku grubo ponad 10 mld m³ gazu. Po przypłynięciu amerykańskiego gazu bezpieczniej poczuł się też minister energii Krzysztof Tchórzewski, o czym nie omieszkał poinformować opinii publicznej. Okazuje się, że wysokim urzędnikom państwowym dla zapewnienia bezpieczeństwa wystarczy jeden statek z gazem pod warunkiem, że jest to gaz amerykański.
Prawdopodobnie zupełnie przypadkowo pierwszy, gdyż zapowiadane są kolejne, przypływ amerykańskiego gazu do Polski zbiegł się w czasie ze wspomnianą wyżej uchwalą Senatu, lobbującej na rzecz eksportu amerykańskiego gazu skroplonego do Europy. Chyba że senatorowie zostali zawczasu poinformowani o tym, że rzeczony statek już płynie w kierunku polskiego gazoportu o nazwie trudnej dla nich do wymówienia, a tym bardziej do zapamiętania. Jeśli tak było, to świadczyłoby to o tym, że US senatorowie zrozumieli, iż gaz jest czymś na wskroś politycznym. Tymczasem od dawna wiedzą o tym nasi rodzimi politycy. Wiedzą i mówią przy każdej nadarzającej się okazji. W ostatnich dniach po raz kolejny wypowiedział się na ten temat pełnomocnik rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski. Powtórzył to, o czym już wielokrotnie słyszeliśmy. Mianowicie, że bałtyckie rurociągi dostarczające rosyjski gaz do Niemiec to przedsięwzięcie polityczne. I dlatego, jak można wnioskować, Polska nie chce podłączyć się do bałtyckiej rury – aby nie brać politycznie niesłusznego gazu rosyjskiego. Politycznie słuszny jest natomiast amerykański gaz skroplony i dlatego przyjmujemy go z takim entuzjazmem nawet w symbolicznych ilościach. O ile w ekonomii liczą się rachunki, to w polityce – przynajmniej polskiej – przede wszystkim symbole.

Katar sezonowy

Kwestią otwartą natomiast pozostaje to, jak zakwalifikować gaz przypływający z Kataru. Politycznie słuszny czy niesłuszny? Przyjacielski czy wrogi? W momencie podpisywania kontraktu sprawa była prosta. Katar był wówczas niekwestionowanym sojusznikiem USA, goszczącym na swym terenie amerykańską bazę wojskową. Teraz sytuacja się zmieniła. Baza wprawdzie nadal tam tkwi, jednak ważniejszy amerykański sojusznik – Arabia Saudyjska, zerwał wszelkie stosunki z Katarem, który z kolei zbliżył się do będącego amerykańskim wrogiem Iranu oraz do coraz mniej lojalnej wobec USA Turcji. Żeby tylko! Po rozpętaniu całej tej awantury minister spraw zagranicznych Kataru pierwszą podróż zagraniczną odbył do Moskwy. I my teraz sprowadzamy z Kataru prorosyjski gaz, który tym się różni od rosyjskiego, że jest co najmniej dwa razy droższy.

trybuna.info

Poprzedni

Służba domowa i dezerterzy

Następny

Kaftan bezpieczeństwa