„Szaleńcom trzeba skrępować ręce, zanim wtrącą ojczyznę w otchłań bratobójczej walki” – mówił generał Wojciech Jaruzelski ogłaszając wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku.
Słowa wypowiedziane przez wielu laty i w zupełnie innych warunkach zdają się jak ulał pasować do tego, czego jesteśmy dziś świadkami, gdy do tego zdania, przed słowem „walki” dodać jeszcze – „zewnętrznej” Co bowiem trzeba mieć w głowie, żeby prowadzić na raz wojny „ze wszystkimi”: z Rosją, Niemcami, Francją, Izraelem, a niepewnego sojusznika szukać w przywódcy małego kraju, cynicznego cwaniaka znad Dunaju?
Polska Ludowa – między sztuczną fasadą a szczerym pragmatyzmem
Funkcjonariusze pisowskiego reżymu i czynownicy jego propagandowej machiny zawsze bardzo się oburzają, gdy ktoś porównuje ich działania do autorytaryzmu niedemokratycznych rządów PRL, gdy zarzucany jest im „powrót do praktyk rodem z PRL”. I mają w dużym stopniu rację, bo przy wszystkich mankamentach tamtego ustroju, ówczesna formacja rządząca była, w porównaniu z władzą PiS, nader pragmatyczna i skuteczna w poszukiwaniu za granicą przyjaciół nawet w niezbyt przyjaznym otoczeniu. Z ZSRR i NRD Polska Ludowa miała stosunki co prawda urzędowo, oficjalnie sztucznie przyjazne, odgórnie zadekretowane, ale trudno zaprzeczyć, że za propagandową fasadą „braterskiej przyjaźni i współpracy w ramach wspólnoty socjalistycznej” tworzyła się, bynajmniej nie bez okresowych utrudnień administracyjnych po obu stronach granicy, także naturalna, niezafałszowana tkanka sympatii, a przy tym i drobnych interesów, w relacjach sąsiedzkich między obywatelami krajów. Władze PRL nie stawały temu na przeszkodzie, zachowując życzliwą neutralność, a nawet stosując do pewnego stopnia wsparcie. Wprowadzenie na początku lat 70-tych bezwizowego ruchu osobowego między PRL a NRD (pamiętna turystyka handlowa „do NRD na dowód osobisty”) było jednym z tego przejawów. Nie było więc w PRL w społeczeństwie ani powszechnej antyradzieckiej ani nawet antyenerdowskiej psychozy, mimo dramatycznych historycznych, a przy tym bliższych wtedy czasowo doświadczeń II wojny światowej. Nie było jej nie tylko dlatego, że tłumiła takie postawy polityka i przekaz propagandowy ówczesnych władz, ale także dlatego że padała ona jednocześnie na podatny grunt w społeczeństwie, które chciało żyć w spokoju i względnym dostatku, w realnym socjalizmie niełatwym przecież do osiągnięcia na wyższym poziomie. Co prawda od 1945 do 1970 roku, czyli do podpisania między rządami PRL i NRF układu o trwałości granicy polsko-niemieckiej na Odrze i Nysie, uprawiana była intensywna propaganda antyzachodnioniemiecka (skierowana m.in. przeciw osławionym „odwetowcom z Bonn”), ale już po podpisaniu tego układu, w dekadzie Edwarda Gierka ukształtowały się zupełnie harmonijne relację z Republiką Federalną Niemiec (RFN, który zastąpił wcześniej używany skrót NRF, od Niemiecka Republika Federalna), a w okresie rządów kanclerza Helmuta Schmidta były one wręcz bardzo dobre, zbliżając się do granicy przyjaznych. Społeczeństwo polskie, mając świadomość siły ekonomicznej i poziomu życia w RFN, bardzo tym niezłym relacjom PRL z kapitalistycznymi Niemcami sprzyjało. Z Francją de Gaulle’a, Pompidou i Giscarda d’Estaing PRL miała stosunki wręcz znakomite, na co decydujący wpływ miały tradycyjne, historyczne filiacje polsko-francuskie, szczególnie przyjazny stosunek do Polski „wielkiego Charlesa”, absolwenta Szkoły Wojskowej w Rembertowie i uczestnika wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku oraz francuskie młodzieńcze, górnicze związki z Francją Edwarda Gierka. Co do stosunków z Izraelem, to po smutnym i dramatycznym epizodzie kampanii antysemickiej w latach 1968-1969 polityka PRL nigdy już w te koleiny nie powróciła. Ani podejrzewany o „marcowe” filiacje z „narodowym” nurtem w PZPR Edward Gierek ani generał Wojciech Jaruzelski nie uczynili niczego aby zadrażniać stosunki z państwem Izrael, przeciwnie, przez dwie dekady panował na tym froncie niemal zupełny spokój, mimo braku stosunków dyplomatycznych między Warszawą a Tel-Awiwem, które zostały nawiązane dopiero po 1989 roku. Za Jaruzelskiego kontakty polsko-izraelskie uległy nawet, między innymi na polu kultury, wyraźnemu ożywieniu i wtedy też śmielej zaczęła być podejmowana historyczna problematyka trudnych i powikłanych relacji polsko-żydowskich. I, co znamienne, w społeczeństwie polskim nie wolnym przecież od tradycji antysemityzmu, choćby w okresie II Rzeczypospolitej („numerus clausus”, getto ławkowe, akcje ONR), prawie niezauważalne były, a na pewno nie ujawniane w dużej skali w skali społecznej, poza pogromem kieleckim 1946 roku oraz wspomnianym paroksyzmem 1968 roku, trwałe i szeroko rozpowszechnione nastroje antysemickie Ba, po 1956 roku nawet relacje z USA, państwem przewodzącym „światowemu obozowi kapitalistycznemu”, „żandarmem światowym” i „szpicą imperializmu” (cytuję określenia z ówczesnej prasy polskiej), mimo okresowych, długotrwałych zadrażnień zwłaszcza w okresie wojny wietnamskiej, nigdy nie były do tego stopnia wrogie, by uniemożliwić choćby oficjalną wizytę w Polsce wiceprezydenta Richarda Nixona w roku 1959 czy prywatną, ale „uspołecznioną” przez polskie tłumy powitalne, wizytę senatora Roberta Kennedy’ego w 1964 roku. Za Edwarda Gierka doszło do zbliżenia w stosunkach PRL-USA, a nawet do festiwalu wzajemnych wizyt, n.p. Gierka w USA u prezydenta Geralda Forda czy Jimmy Cartera w Polsce na zaproszenie Gierka, nie mówiąc już o stałych kontaktach z amerykańskim sekretarzem stanu Henry Kissingerem. I choć politykom PRL-owskim można na pewno postawić niejeden zarzut, gdy chodzi o politykę wewnętrzną, to nie można im odmówić umiejętności, pragmatyzmu a nawet dobrej woli w budowaniu dobrych relacji międzynarodowych w trudnych przecież warunkach zimnej wojny, wobec bolesnych i świeżych wtedy zaszłości historycznych, w warunkach radykalnych różnic i konfliktów ustrojowych oraz napięć militarnych.
Dziś mamy zakamieniałą wrogość z Rosją, jątrzący się konflikt z Niemcami, lodowate relacje z Francją i wielostronny konflikt ze strukturami Unii Europejskiej. Reżym PiS podjął nawet próbę, która mogła doprowadzić do nadwerężenia stosunków z Wielkim Bratem USA, czyli zamierzał ukarać drakońską grzywną amerykańską w decydującej skali stację TVN i tylko szybka interwencja rozsierdzonego Kaczyńskiego zapobiegła ciężkiej aferze. Do tej kolekcji katastrof Polska PiS dołączyła nagły, bardzo intensywny w natężeniu i mogący być najbardziej brzemiennym w ciężkie skutki, konflikt z Izraelem. Przy okazji, jak dżina z butelki władze pisowskie uwolniły uśpione demony polskiego antysemityzmu. Jakkolwiek oceniać praktyczną zasadność zamknięcia na kilka dni i otoczenia policją kwartału ulic otaczających ambasadę Izraela w Warszawie, już sama ta sytuacja wystawia Polsce bardzo niekorzystny prospekt w opinii europejskiej i światowej Nie trzeba też chyba tłumaczyć, że konflikt z państwem Izrael może za chwilę oznaczać konflikt z arcywpływowymi czynnikami polityki USA. PiS jedną rękę wyciąga do Amerykanów w geście prośby o pomoc i opiekę militarną na swoim terytorium, a drugą dokuczliwie ich szczypie. Przy tym wszystkim reżym PiS wybrał sobie za sojusznika mały kraj środkowoeuropejski, którego polityk niekoniecznie te zaloty odwzajemnia, a w każdym razie w każdej chwili gotów jest sprzedać pisowską „przyjaźń bratanków” w zamian za jakąś dobrą transakcję z dowolnym kontrahentem.
„Silni, zwarci, gotowi” – nacjonalistyczny paroksyzm zamiast polityki zagranicznej
Stawianie analogii między polityką PiS a polityką władz PRL na polu międzynarodowym jest więc rzeczywiście nietrafne i nic dziwnego, że pisowcy denerwują się, gdy to słyszą. Jeśli więc szukać gdzieś analogii i podobieństw, to raczej z końcowym okresem rządów sanacji (1937-1939). I nawet nie chodzi o fakt zagrożenia ze strony dwóch totalitarnych potęg, stalinowskiego ZSRR i hitlerowskich Niemiec, bo władze polskie nie miały na to wpływu, ale o uporczywą politykę „dwóch wrogów”, a nade wszystko o tromtadracką, groteskową, megalomańską politykę propagandową streszczającą się w hasłach: „Silni, zwarci, gotowi” i „Nie oddamy ani guzika”. Czy próba lawirowania w kleszczach niemiecko-radzieckich miała jakąkolwiek szanse powodzenia? Być może nie, co do tego historycy do dziś nie są zgodni, ale nie próbowano jej nawet podjąć, jeśli nie liczyć powtarzania zaklęć o „utracie duszy” w przypadku sojuszu z ZSRR oraz kiczu polsko-niemieckiego paktu o nieagresji z 1934 roku. Władze sanacyjne stawiały na krzyk, pseudomocarstwową tromtadrację, pychę i negowanie faktów. Wypisz wymaluj – ten sam kurs w polityce międzynarodowej podjął reżym PiS. Przekładając to na wnioski wynikające z pamięci historycznej, trudno nie wyciągnąć pesymistycznej prognozy: jesteśmy z góry na przegranej pozycji i nie pomogą beckowsko-pisowskie pokrzykiwanie o honorze.
Wandale i druidzi
Wszystko to sprawia, że rządy PiS przypominają perypetie „Wandali”, kukiełkowych bohaterów telewizyjnego serialu dla dzieci na dobranoc, niepolskiej skądinąd produkcji, emitowanego w latach sześćdziesiątych. Tytułowi „wandale” to dwaj nieudaczni „fachowcy”, którzy czegokolwiek się dotknęli, próbując coś zbudować lub naprawić, siali ruinę, zniszczenie i bałagan. Ich żałosne poczynania, wypisz wymaluj, przypominają rządy reżymu PiS. Mogą one jednak budzić inne jeszcze skojarzenia. W jednej z dostępnych w Polsce stacji telewizyjnych emitowany jest właśnie angielski serial historyczno-przygodowy „Britannia”, którego bohaterami są m.in. tzw. druidzi, ponura sekta, która charakteryzowała się praktykowaniem ofiar z ludzi, utrzymywaniem kontaktów ze złymi demonami oraz ze zmarłymi, wszystko to w aurze posępnej, pełnej agresji i fanatyzmu druidycznej magii. Czy i to czegoś nie przypomina? O ile jednak z monthypytonowego Ministerstwa Niepoważnych Kroków zawsze można się śmiać, o tyle pod władzą współczesnych polskich druidów i wandali, niestety nie jest do śmiechu. W tej sytuacji trudno oddalić od siebie wspomnienie uniwersalnej jak się okazuje formuły Stefana Kisielewskiego: „Sprawa dostała się w ręce ciemniaków wyposażonych w absolutną, monopolistyczną władzę”.