Ostatni tydzień w Polsce można najkrócej opisać takimi oto newsami wybijającymi się na czoło medialnej pulpy karmiącej nadwiślańskie społeczeństwo:
– autostrady Wschód – Zachód mało patriotyczne, bo służą Niemcom i „ruskim”
– ateiści i innowiercy „won” z Polski, bo tu jest miejsce tylko dla katolików rzymskich, Polaków prawdziwych
– Jezus z Nazaretu jest teraz królem Polski (czyli nasz kraj stał się monarchią)
– ks. Tadeusza Rydzyka ogłoszono polskim kolejarzem roku
– Obrona Terytorialna (czyli osobista armia ministra obrony Antoniego M.) musi być zdolna stawiać opór „ruskiemu specnazowi”
Nadwiślańska narracja i percepcja społeczna – bo to ze sobą jest nierozerwalnie powiązane – żeglują coraz bardziej ku horyzontom aberracji, ku śmieszności i grotesce, do portu znanemu pod nazwą „Lot nad kukułczym gniazdem”.
Wielką siłą głupców jest to,
że nie boją się mówić głupstw.
Georg Bernard SHAW
Szata Dejaniry, to tunika, którą żona Heraklesa Dejanira umoczyła we krwi centaura Nessosa zabitego przez tego greckiego herosa. Nessos porwał Dejanirę, ale Herakles zabił go zatrutą strzałą. Umierający centaur szepnął zazdrosnej kobiecie, żeby tunikę Heraklesa umoczyła w jego krwi, gdyż jest to niezawodny środek zapewniający wierność małżeńską. Był to jednak podstęp – zemsta Nessosa okazała się i straszną i okrutną: jad ze strzały przeszedł do ciała Heraklesa, który skonał w straszliwych męczarniach na oczach zazdrosnej Dejaniry. Tak Nemezis – bogini zemsty, sprawiedliwości i przeznaczenia – ukarała nie tyle Heraklesa, co jego żonę, niewierzącą swemu ukochanemu mężowi, dającą posłuch podszeptom zdradzieckiego centaura.
Post-solidarnościowy sposób widzenia świata od ponad dwóch dekad niczym owa szata Dejaniry, infekuje świadomość Polaków. Infantylizm, aberracje, emocjonalnie niezrównoważeni politycy wygadujący pospolite głupstwa, brak racjonalizmu, pozerstwo, kabotynizm, faryzeizm, bigoteria połączona z ultra-dewocją, bezrefleksyjny klerykalizm, rusofobia i niechęć do Niemców (choć stąd czerpie się lwią część zysków i dóbr pozwalających rozwijać się współczesnej Polsce), serwilizm i podobne polskie narodowe cechy nasilają się wraz z rządami coraz bardziej ortodoksyjnych i namiętnych spadkobierców etosu i styropianu. Bo zarówno rządząca przez 8 lat Platforma Obywatelska jak i obecnie sprawujące wszechwładzę Prawo i Sprawiedliwość (wszystko to jest prawica, choć różnych barw i konduity) odwołują się do tradycji „Solidarności”. I jej podstawowych – ponoć – wartości. Jakie one dokładnie są dziś już nikt nie pamięta oraz prawdopodobnie na ich temat nic nie wie. Wystarczy porównać słynnych 21 postulatów wywieszonych na bramie Stoczni Gdańskiej im. W.I.Lenina w sierpniu 1980 roku z aktualnie panującą rzeczywistością.
Dokładny i w miarę rzetelny opis polskich tzw. cech narodowych, tak charakterystycznych dla nadwiślańskich elit daje Fiodor Dostojewski. Ów opis jest dokładny i rzetelny, choć przyznać trzeba, iż dla nas Polaków jest to wizerunek niesłychanie negatywny i parszywy, zwłaszcza, kiedy obserwujemy postawy elit polskich po 1989 roku (czyli w czasach suwerenności, demokracji i wolności). Dostojewski pokazuje bowiem – jak zauważa z kolei prof. Bronisław Łagowski – rys określonego typu Polaka, niezwykle współcześnie rozpowszechniony w sferach rządowych, medialnych, w najszerzej pojmowanym mainstreamie.
Polacy opisywani przez Dostojewskiego „…zbudowani są z dwu przeciwstawnych sobie części. Jedna z nich składa się z drażliwego poczucia miłości własnej i honoru, nieco formalnej troski patriotycznej, mistycznej wiary w swą wartość, namaszczenia i przywiązania do uroczystych form bycia. Druga składa się z zupełnego braku skrupułów i ambicji. Te dwie na pozór niemożliwe do pomieszczenia wewnątrz jednej postaci grupy rysów połączone są ze sobą i jakby wytłumaczone brakiem poczucia rzeczywistości, samokrytycyzmu i zdolności wniknięcia we wrażliwość osób innych”. Łagowski dodaje od siebie, że jesteśmy fałszywymi hrabiami (za granicą) i fałszywymi cierpiętnikami (za granica i wobec siebie w Polsce).
I stawia od razu pytanie o fałszywość cierpiętnictwa. Nie zagłębiając się w istotę cynizmu i faryzejstwa owego cierpiętnictwa stawia tezę o zakłamaniu cierpienia, bo „…Kto chce w Polsce zdobyć pozycję w życiu publicznym, uzyskać dodatkowy atut w rywalizacji politycznej, ten ogłasza wszem i wobec swoje przebyte cierpienia, nawet, jeśli jego życie przebiegało w psychicznym luksusie i materialnym dostatku”. I to są także źródła – pośrednie – wspomnianych na początku śmieszności, groteskowości, karykaturalność i parodii zderzających się z wymaganiami cywilizowanej narracji w życiu publicznym.
Nie warto rozbierać na „czynniki pierwsze” poszczególnych, przypomnianych we wstępie, bzdur będących skrótowym komentarzem do poważnych enuncjacji przedstawicieli rządu czy medialnych newsów podawanych jako niezwykle istotne, ważne, znaczące dla życia ponad 36 milionowego społeczeństwa, państwa członka ekskluzywnych organizacji międzynarodowych (jak wmawia społeczeństwu od ponad ćwierćwiecza post-solidarnościowa elita różnych opcji, rządząca naszym krajem) takich jak NATO czy Unia Europejska. Pomijając dziecinność takiej retoryki, mającej na celu podrasowanie swojego ego, jako powód do „puszenia się” i udawania „hrabiów” (jak mówi wspominany Łagowski) w zderzeniu z przytoczonymi kilkoma newsami, jakimi żyły (i w niektórych wypadkach nadal żyją) polskie media, trzeba stwierdzić, iż panuje u nas niemalże rzeczywistość księżycowa.
Innocenty Bocheński, dominikanin, filozof i logik, znany sowietolog i komentator życia publicznego zauważył, że dziś większość ludzi „nie rządzi sobą, jest pędzona przez innych, stosuje swoje uczucia, nastroje, myśli do tego, co czynią i myślą inni. To duchowe niewolnictwo tłumu wspierane jest przez środki masowego przekazu, które dbają codziennie o to, aby każdy wiedział, co powinien myśleć i czuć”.
Abstrahując od intencji zasłużonego dla Kościoła (ale też i nauki – był swego czasu nawet rektorem uniwersytetu w szwajcarskim Fryburgu Bryzgowijskim 1964-66) prof. Bocheńskiego trzeba przyznać, że zacytowaną sentencję można odnieść spokojnie do ……polskiej lewicy i sytuacji, w jakiej się znalazła. Jeśli nadal nie będzie ją stać na przedstawienie klarownego, spójnego, jednolitego (jako formacja społeczno-polityczna, jako określona platforma ideowa) programu dla społeczeństwa, wizji jak ono ma wyglądać, do czego zmierza i jaki jest jej stosunek do rudymentów lewicowości, takich jak: własność, kapitał, socjalizm, a w dalszej kolejności do miejsca Polski w Europie, do pokoju i wojny (z czym wiąże się nie tyle militaryzacja formalna i różne, śmieszne pomysły z tym związane, co militaryzm umysłów), do rzetelnej i wolnej od uprzedzeń historii naszego kraju (zwłaszcza Polski Ludowej), do patriotyzmu i wartości, to śmietnik historii czeka wszystkich z tej strony sceny politycznej. Śmietnik autentyczny, bez względu na proweniencję, barwy, dąsy i ilość wydawanych oświadczeń, których znaczenie niewiele odbiega w społecznym wydźwięku od medialnych newsów.
To ma być program i wizja nie na dziś czy jutro. To ma być schemat politycznych działań na lata i dekady. Tylko czy lewicę en bloc w Polsce na to stać? Jak nie może nawet usiąść przy jednym stole do poważnej debaty, gdyż ważniejsze jest, kto jest bardziej patriotyczny (a czy pluralizm nie polega też na różnym rozumieniu patriotyzmu jak pisał na ten temat klasyk polskiej lewicy Jan Józef Lipski?), kto jest komu bardziej obmierzły, komu nie podaje się ręki itd. To polityczna piaskownica, dlatego ta zbiorowość określająca się lewicą jest tak odbierana.
Szata Dejaniry przez ostatnie ćwierćwiecze dokonała niebywałych spustoszeń we wszystkich dziedzinach naszego życia: tak publicznego, zbiorowego jak i jednostkowego. Dlatego źle wróżę formacji, z którą się utożsamiam. Nie tylko ja – znakomity polski socjolog i filozof, wnikliwy obserwator procesów politycznych i społecznych prof. Andrzej Leder stwierdził ostatnio że Prawo i Sprawiedliwość może w Polsce rządzić i 30 lat. Też się z nim zgadzam, gdyż odpuszczenie edukacji, przyjęcie przez lewicę (całą!) narracji prawicowej, są dla mnie symbolicznym seppuku tej formacji. PiS będzie ewoluowało, przekształcało się, transformowało, ale trzon ideowy, który spaja prawicę w Polsce pozostanie niezmienny. Bo nie o nazwę tu chodzi, ale o polityczne imponderabilia. Wyobrażam sobie koalicję PO i PiS gdyż ich spór ma bardziej źródła personalno-symboliczne, niźli rudymentarno-programowe. Po prostu – POPiS wiecznie żywy!
Prawicy en bloc zależało zawsze i zależy cały czas na zdziecinnieniu społeczeństwa, na słabości (czyli albo eliminacja albo podporządkowanie sobie) związków zawodowych, klerykalizacji itd. Dlatego m.in. schemat funkcjonowania mediów, zależnych od kapitału, jest taki a nie inny. Czy lewica w tej materii zaproponowała i proponuje coś innego, nowego, świeżego i intelektualnie odmiennego?