8 grudnia 2024

loader

Polskie elity, czyli trzoda

fot. twitter

Jacek Żakowski opublikował żenujący moim zdaniem tekst na temat tzw. „afery Lisa”.

Typowa, niestety, obrona ludzi elit przez ludzi elit. W pierwszej część tekstu sugestywne przedstawił tak sytuację, żeby zasiać wątpliwości względem intencji i rzetelności doświadczonego dziennikarza śledczego. Bez wątpienia rozmaici „silni razem” i cała ta libkomasa to podchwyci.

Wymowny jest fragment: „My – dziennikarze – naszą lekkomyślnością, naiwnym braniem plotek i pomówień za fakty, fałszywą interpretacją faktów, brakiem profesjonalizmu, uleganiem moralizatorskiej presji i środowiskowym histeriom zniszczyliśmy wielu niewinnych ludzi – lekarzy, biznesmenów, polityków, dziennikarzy, ekspertów”.

Nie ma w tej litanii zwykłych pracowników. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Pracownica została przez takiego czy innego naczelnego zwolniona, na przykład nieznana szerzej z nazwiska korektorka, a on by ogłosił, że zachowywała się względem niego źle, to czy ktokolwiek wpływowy zacząłby podważać jego słowa? Czy libkomasa by stanęła w jej obronie? Zaczęłaby pisać, że „nie oceniajmy zbyt pochopnie”, bo już „wiele karier zwykłych pracowników zostało złamanych przez fałszywe oskarżenia szefostwa”. No nie. W ogóle nie byłoby tematu i jeszcze rzuciliby się na tę pracownicę, znaleźli jej adres i zaczęli wysyłać bluzgi, że obraża Pana Obrońcę Demokracji na zamówienie Wiadomo Kogo. Zwolnił, to znaczy musiał mieć powód i po co drążyć temat?

Tymczasem pracownicy i pracownice w tym kraju są licznie zwalniani na podstawie niejasnych zarzutów, albo wręcz na podstawie „plotek i pomówień”. Niby mogą się bronić przed sądem pracy, ale wymaga to czasu, a przywrócenie do pracy wcale nie jest automatyczne. Szczególnie takie metody masowo są stosowane przeciwko osobom, które domagają się poszanowania praw pracowniczych lub zwyczajnie godności. Albo ujawniają „mroczne sekrety” firmy.

No, ale tu zwolniono kolegę, więc można stosować różnego rodzaju zasłony dymne i środki przeciwbólowe. Gdzieś po drodze sam Żakowski przyznaje, że „według jego researchu” nie wszystko prawdopodobnie działo się w Newsweeku prawidłowo, dlatego udział Lisa w „trzódce Żakowskiego” w Tok FM zostanie zawieszony… A potem wraca do tego, że jego „research” wykazał, że „opinie moich rozmówców z redakcji „Newsweeka” są krytyczne, ale zróżnicowane. W żadnym razie nie układają się w tak prosty akt oskarżenia, jaki opublikowała WP”.

Wicie-rozumicie, komentator polityczny, kolega oskarżonego, wypytuje ludzi i dostaje niejasne odpowiedzi. I to jest to samo co praca dziennikarza śledczego. Z całym szacunkiem, ale to jakbym ja wam opowiadał, że nagle zrobiłem „śledztwo dziennikarskie”, bo sobie z kimś porozmawiałem. Mimo że nie mam w tym żadnego doświadczenia, bo zajmuję się raczej analizą i publicystyką. Mam dość pokory w sobie, żeby przyznać, że jednak praca dziennikarza śledczego wymaga innych narzędzi oraz innego doświadczenia niż pisanie na tematy polityczno-gospodarcze.

Żakowski napisał, że „istotny jest kontekst. Gdybyśmy żyli w którymś z państw nordyckich lub germańskich, gdzie debata publiczna jest bardziej zrównoważona i przestrzegane są wyższe standardy dziennikarskie, może bym zareagował inaczej”. Tak, gzie indziej panie to można robić śledztwa dziennikarskie, u nas od razu wiadomo, że to na zamówienie polityczne. Chociaż coś było „na rzeczy”, ale na pewno nie tak jak panie w tej Skandynawii całej.

To jest po prostu nic innego niż obrona swojaków, ludzi ze świecznika bronią „znanych dziennikarzy i biznesmenów” (chyba że są z wrogiego konglomeratu, to wtedy nie). Ponieważ nieznaną dziennikarką nikt by się tam ze świecznika publicystycznego nie przejął. Znani z tego że bronią znanych kolegów. Nie ważne co tam nawywijał. Ile już takich przypadków było? Może już czas powiedzieć dość?

Xavier Woliński

Poprzedni

Numer 6-7 lipca 2022

Następny

Grają i wygrywają z Berlinem