8 listopada 2024

loader

Porodówka była gdzie indziej

Fakt, że „Sztandar Młodych” jako pierwszy opublikował postulaty gdańskie jest częścią jego dziejów i powodem do satysfakcji dla ówczesnego Zespołu i jego naczelnego Jacka Nachyły.

W piątkowo-niedzielnym (1-3 września 2017) wydaniu Dziennika Trybuna ukazał się tekst Andrzeja Ziemskiego pod dumnym tytułem „My, socjaliści. Gdzie i jak rodziła się historia”. Zabieram głos w tej sprawie nie tyle dlatego, że zostałem tam wymieniony z imienia i nazwiska, ale przede wszystkim dlatego, że ta historia nie urodziła się tam, gdzie chce Ziemski, a i powstawała nieco inaczej, niż to opisuje. Chcę jednocześnie mocno podkreślić, że w niczym nie ujmuje to „Sztandarowi Młodych”, gazecie wielce zasłużonej dla polskiego dziennikarstwa, w swoim czasie ważnej, popularnej, ze świetnymi dziennikarzami. Fakt, że „SM” jako pierwszy opublikował postulaty gdańskie jest częścią jego dziejów i powodem do satysfakcji dla ówczesnego Zespołu i jego naczelnego Jacka Nachyły, który podejmował w tej sprawie decyzję i jednoosobowo za nią odpowiadał.
Być może trudno dziś w to uwierzyć, ale rzecz cała zaczęła się w gmachu przy Nowym Świecie 6, czyli tzw. Białym Domu. Pracowałem wówczas w Wydziale Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR, a moim bezpośrednim przełożonym był nieżyjący już niestety dr Mieczysław Krajewski. Nie tylko zwierzchnik, ale też przyjaciel i mentor. W dniu poprzedzającym pamiętne wydanie SM w trakcie codziennej porannej odprawy poinformowano nas, że na kierownictwie partii, obradującym w tamtych dniach permanentnie, pojawił się pomysł ew. desantu na Stocznię Gdańską dla spacyfikowania strajku. Brzmiało to strasznie. Po odprawie Mietek zaciągnął mnie do swojego pokoju, zamknął drzwi od wewnątrz na klucz i poruszony powiedział coś, co brzmiało mniej więcej tak: wiesz, możesz ciężko przepracować całe życie i nie zrobić nic ważnego. Ale czasem się zdarzy inaczej. I jeśli tej okoliczności nie dostrzeżesz, to nigdy już sobie tego nie wybaczysz. To jest właśnie taka sytuacja. Coś musimy zrobić, bo jeśli dojdzie do przerwania strajku siłą i kolejnych ofiar, jak przed dekadą, to konsekwencje będą nie do wytrzymania.
Używał słów dużo bardziej emocjonalnych, już ich dokładnie odtworzyć nie potrafię, pamiętam tylko klimat tej rozmowy, właściwie Jego monologu i kolejne kroki, jakie wykonaliśmy. Szukaliśmy rozwiązania gorączkowo, bo czasu nie mieliśmy, i na swoje możliwości, aż Mietek wpadł na pomysł, że trzeba upublicznić postulaty gdańskie, od kilku dni znane już, choć wciąż niepublikowane, w których nie ma nic /poza naiwnością, by nie rzec w niektórych przypadkach głupotą/, co uzasadniałoby siłowe rozwiązania. Mieliśmy nadzieję, że to wykluczy czarny scenariusz. Jawność jest bronią. Zaczęliśmy rozważać, w której gazecie można by to zrobić, by rzecz się nie wydała przed czasem, bo wtedy z pomysłu nici. Padło na „SM”, z którym byliśmy zaprzyjaźnieni i który nam partyjnie podlegał. Była jednak cenzura, która bez zgody kierownictwa partii nie dopuściłaby do takiej publikacji. Więc najpierw tam poszukaliśmy sojusznika.
Osobą, której mogliśmy zaufać była Irena Karska, wicedyrektor Departamentu Prasy GUKPPiW. Zaryzykowała bez wahania, a ryzykowała wszystko. (Ona też odczuła to potem najdotkliwiej). Odwołała cenzora z planowego dyżuru w drukarni (bodaj DSP) i sama wzięła ten dyżur. Żaden cenzor nie zwolniłby takiej gazety do druku bez politycznej zgody. Potem spotkaliśmy się w redakcji SM u naczelnego Jacka Nachyły, który też wątpliwości nie miał. I tylko on znał wszystkie okoliczności sprawy. Wiedzieliśmy, że im więcej osób wtajemniczonych, tym większe ryzyko niepowodzenia. Kierownictwo redakcji zaplanowało czołówkę gazety (rzeczywiście byliśmy przy tym) mieszcząc w niej dla równowagi, oprócz postulatów z wybitym hasłem „Socjalizm tak – wypaczenia nie!”, reportaż z posiedzenia CRZZ w charakterze politycznego alibi. Wydawało nam się to wtedy niebywale mądre, choć było dość naiwne i czytelne jak książeczka dla dzieci. Telefon M. Krajewskiego do cenzury był zaś udawany, a mistyfikacja zrobiona po to, aby wyciszyć obecne w redakcji obawy o konsekwencje, o których wspomina A. Ziemski. Kontakty z cenzurą nie odbywały się w taki sposób, a już na pewno nie w sprawach ważnych, sam urząd był trzymany żelazną ręką przez Stanisława Kosickiego, prezesa GUKPPiW, a taki telefon oznaczałby oczywistą „dekonspirację”. Rzecz się udała, chociaż część nakładu zost
Czy miało to wpływ na bieg sierpniowych spraw? Wątpię. Postulaty gdańskie i tak zostałyby w końcu publikowane, a w kierownictwie PZPR, obok radykałów byli też ludzie z wyobraźnią, którzy zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jakie przyniosłyby próby stosowania radykalnych rozwiązań. Nie było już wtedy innej drogi, niż polityczne rozwiązanie konfliktu, którego zakres i charakter bardzo się różnił od wydarzeń z Grudnia 1970. Z socjalizmem też nie miało to wiele wspólnego, bo myśleliśmy przede wszystkim o tym, aby nie doszło do kolejnego politycznego kataklizmu i narodowego nieszczęścia.
Miało to natomiast wpływ na nasze życie. Wiele się wtedy o ludziach dowiedzieliśmy. Następnego dnia już nie pracowaliśmy (Mietek, Irena, ja) i czekaliśmy na Centralną Komisję Kontroli Partyjnej, a podległe nam redakcje zostały przed nami ostrzeżone. Mietek Krajewski się nie tłumaczył, jak chce Ziemski, ja też nie. A to dlatego, że nikt nie chciał z nami rozmawiać. Wiedziano poza tym, że byłoby to – z różnych powodów – niewygodne dla obu stron.
Potem nastąpiła zmiana władzy i wszystko wróciło do „normy”. Ale to już na inną opowieść. Przypomnę tylko anegdotę z Jackiem Nachyłą w roli głównej. Kilka dni po zmianie ekipy zostaliśmy w trójkę wezwani do sekretarza KC. I to wtedy Nachyła uczył go, jak czyta się gazetę: nie złożoną w pół, kiedy widać tylko postulaty, ale rozłożoną, bo wtedy widać też CRZZ. W konsekwencji kazano nam iść precz, czyli wracać do roboty.
Piszę o tym publicznie po raz pierwszy, w olbrzymim skrócie i tylko dlatego, żeby podkreślić, że autorskie prawo do tego epizodu ma w pierwszym rzędzie Mieczysław Krajewski, pomysłodawca i motor całego przedsięwzięcia oraz Irena Karska i Jacek Nachyła, bez których rzecz by się nie wydarzyła. A także dlatego, że poruszyła mnie niepamięć Andrzeja Ziemskiego, któremu w 2010 roku sprawę opisałem w reakcji na jego publikację w „Przeglądzie Socjalistycznym”. Skwitował mojego maila życzliwie pisząc 15 grudnia 2010: „Dziękuję Ci za to przypomnienie. Wiele spraw się zaciera, wiele się domyślałem, o niektórych rozmawiałem z Mietkiem. /…/ choć nie wszystko wiedziałem, o czym piszesz. Postaram się jakoś wykorzystać twoje przypomnienie”. Szkoda, że zapomniał, bo tak rodzi się podejrzenie pisania historii od nowa, co dziś nagminne i wystawiania piersi pod nie swoje ordery, co byłoby dziwne zwłaszcza w sytuacji, gdy nie ma ich kto przypinać.

trybuna.info

Poprzedni

Legia w odwrocie

Następny

Nacjonalizm polski, ale dlaczego?