PiS wiele mówi o sprawiedliwości społecznej. W teorii są nawet nieźli, ale kiedy przychodzi do stanowienia prawa, to sprawiedliwość gdzieś nagle zanika.
Niechęć do redystrybucji
Pod koniec roku rząd ogłosił, że wycofuje się z pomysłu jednolitego podatku, któremu miało towarzyszyć zwiększenie progresji podatkowej. Przypomnijmy, że progresywne podatki (czyli takie, w których zamożniejsi płacą większy udział swoich dochodów niż mniej zamożni) są jednym z zasadniczych instrumentów zmniejszania nierówności społecznych, a także czymś, co daje możliwość (bez zbytniego obciążenia fiskalnego osób biedniejszych) uzyskania znacznych wpływów do budżetu państwa, z którego wypłacane są świadczenia socjalne i finansowane usługi publiczne. Ich wysoki poziom i jakość są kluczowe zwłaszcza z punktu widzenia mniej zamożnych obywateli (choć nie tylko ich). Krótko mówiąc, progresywne podatki bezpośrednio i pośrednio mogą przyczyniać się do zwiększenia sprawiedliwości społecznej. Weźmy pod uwagę choćby rozwarstwienie płacowe. Jak pokazał niedawno Eurostat Polska pod względem rozpiętości płacowych jest najbardziej rozwarstwionym krajem w Europie. A to tylko jeden z wymiarów zróżnicowania ekonomicznego. Gdybyśmy uwzględnili stan majątku, przepaść okazałaby się jeszcze większa. Rząd jednak wcale się tym nie przejmuje. W zasadzie trudno się temu dziwić, znając całkiem świeżą historię panującej formacji: spłaszczenie systemu fiskalnego miało miejsce właśnie za czasów pierwszego rządu PiS, kiedy to zniesiono górną stawkę podatku PiS (wówczas na poziomie 40%), zniesiono podatek spadkowy i zmniejszono składkę rentową dla najbogatszych. W świetle tych informacji całkowicie niedorzecznie brzmi przedstawienie się obecnego obozu władzy jako tego, który krytykuje i przezwycięża neoliberalne ramy dotychczasowego modelu rozwoju społeczno-gospodarczego po transformacji ustrojowej. Szczególnie groteskowo brzmi przeciwstawianie podejścia Leszka Balcerowicza i Mateusza Morawieckiego (który to właśnie ogłosił i prawdopodobnie podjął decyzję, że prospołecznych zmian w podatkach nie będzie). Między obydwoma politykami jest w istocie więcej podobieństw niż różnic.
500+ sprawiedliwość?
Niewiara w redystrybucję podatkową stawia pod znakiem zapytania stabilność finansową dalszego funkcjonowania programu 500+ i sfinansowania innych kroków, które miały uchodzić za dowód na to, że nowa władza o sprawy społeczne się troszczy.
Oczywiście jego wpływ na zmniejszanie ubóstwa (zwłaszcza skrajnego) wśród rodzin z dziećmi jest ogromny i pozytywny. Natomiast same zasady dostępu do programu mogą budzić wątpliwości. Trudno uznać bowiem za sprawiedliwy fakt, iż nieco przekraczająca minimalne wynagrodzenie samotna matka nie otrzyma z programu ani złotówki, podczas gdy bogata rodzina z trójką dzieci comiesięcznie będzie otrzymywała z budżetu państwa 1000 złotych. Sam fakt, że grupy zamożniejsze korzystają ze świadczeń pieniężnych nie musi być traktowane jako naganne samo w sobie, jeśli uznamy, że świadczenia na dzieci powinny mieć wymiar nie socjalny, a kompensacyjny ( czyli choćby częściowo kompensować koszty jakie towarzyszą wychowywaniu dziecka, a koszty te występują w gospodarstwach o różnym statusie materialnym). Ale przyjmując funkcję kompensacyjną, należałoby stworzyć świadczenie uniwersalne, a nie z progiem dla rodzin z jednym dzieckiem. Jeśli zaś nie możemy – np. z powodów finansowych ograniczeń – dostarczyć świadczenia dla wszystkich, należałoby pomyśleć o takich kryteriach dostępu, dzięki którym pieniądze trafiały przede wszystkim do bardziej potrzebujących, a do tych mniej potrzebujących ewentualnie w dalszej kolejności. Obecny kształt programu 500+ niestety nie spełnia tego warunku.
Wciąż nierówno traktowani
Innym przykładem niewrażliwości obecnego rządu na kwestie niesprawiedliwości jest – opisywana już nieraz na łamach portalu Strajk.eu – sprawa tak zwanych wykluczonych opiekunów niepełnosprawnych osób dorosłych. Oni na zmianie władzy nie skorzystali. Obecne zasady wsparcia powodują, że rezygnujący z pracy opiekun 30-letniej osoby głęboko niepełnosprawnej może otrzymać ponad 1400 złotych netto świadczenia pielęgnacyjnego, o ile niepełnosprawność powstała przed 18 lub 25 rokiem życia (jeśli podopieczny jeszcze się w tym czasie uczył). Ale gdy niepełnosprawność powstała po przekroczeniu tego wieku opiekun dostanie co najwyżej 520 złotych a i to nie zawsze, bowiem konieczne jest spełnienie kryterium niskiego dochodu. Ta ewidentna niesprawiedliwość potwierdzona ponad 2 lata temu orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego z 21 października 2014 roku nie doczekała się rozstrzygnięcia przez nowe władze. Mało tego, nie mając pomysłu i woli, by rozwiązać problem, od dłuższego miesięcy próbuje ona całkowicie wyrugować tą sprawę z dyskursu i jakiejkolwiek agendy publicznej. Tego nawet nie robili poprzednicy.
Powierzchowna troska o kobiety
Ostatnio premier rządu, Beata Szydło szermowała hasłem sprawiedliwości społecznej przywracając dawny wiek emerytalny sprzed reformy Tuska. Na pewno za cofnięciem ustawowego wieku może przemawiać sytuacja tych, którzy w późniejszym wieku tracą pracę i uzyskanie wcześniej emerytury, choćby skromnej ale pewnej, traktują jako wybawienie przez nędzą i minimum socjalnego bezpieczeństwa. Bagatelizować tego nie można. Również perspektywa osób pracujących przez lata w zawodach ciężkich, wymagających dużej sprawności, skłania część z nich do szukania możliwości przejścia na wcześniejszą emeryturę, choćby była ona niska. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę skutki finansowe tego kroku, nie można nie zauważać trudności z wypłacalnością systemu powszechnych ubezpieczeń społecznych, co z kolei może uderzyć w bezpieczeństwo socjalne emerytów. Patrząc zaś pod kątem sprawiedliwości społecznej, można mieć wątpliwości czy pozostawienie tak dużej różnicy wieku emerytalnego między kobietami i mężczyznami jest uzasadnione, tym bardziej, że konsekwencją tego może być jeszcze większe ryzyko ubóstwa na starość wielu kobiet. Rozumiem, argument o tym, że kobiety przez lata dorosłego życia były podwójnie obciążone obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi, tyle, że sposobem mierzenia się z tym powinno być raczej rozbudowanie infrastruktury opiekuńczej nad osobami zależnymi ( co częściowo odciążałoby kobiety) i promowanie partnerskiego modelu podziału ról i obowiązków między kobietami i mężczyznami ( np. przez kwoty tylko dla mężczyzn w urlopach rodzicielskich). Samo uchwalenie niskiego wieku emerytalnego dla kobiet nie rozwiązuje problemu. Rząd jednak nie stawia na rozwój usług opiekuńczych jako jeden z obszarów priorytetowych w polityce rodzinnej, a co najwyżej kontynuuje pewne programy poprzedników.
„Sprawiedliwość dziejowa” zamiast społecznej
Za cofnięciem wieku emerytalnego jako przejawu sprawiedliwości może natomiast przemawiać fakt, że jego wcześniejsze podniesienie dotknęło ludzi już na przedpolu fazy emerytalnej, a więc tych którzy przez lata żyli w przeświadczeniu, że na emeryturę udadzą się wcześniej. To trochę tak jakby na parę metrów przed metą, nagle przesuwać punkt, do którego maratończyk musi dobiec. W tym sensie można uznać było to za niesprawiedliwe. Patrząc na zagadnienie w ten sposób można uznać, że rząd prawa i sprawiedliwości powrócił do reguł gry, które nie powinny być zmienione dla jej uczestników przed końcem. Ta argumentacja mnie nawet przekonuje. Szkoda, że PIS w przestrzeganiu wcześniej ustalonych zasad jest tak dalece niekonsekwentny. Pokazuje to choćby sprawa tzw. ustawa deubekizacyjna, która gwałci zasadę ochrony praw nabytych, a także wprowadza rozwiązania oparte na zasadzie odpowiedzialności zbiorowej, która z natury rzeczy jest niesprawiedliwa. Nie należy danym grupom obniżać wcześniej nabytych uprawnień emerytalnych, a już zwłaszcza grupom, których poszczególni przedstawiciele nie mają nic wspólnego z „ dopuszczeniem się krzywd” mających być przesłanką obniżek emerytur. Jeśli ustawa deubekizacyjna (w samej obiegowej nazwie absurdalna, zważywszy że UB funkcjonowało do 56 roku ) ma dotknąć także osoby, które choć jeden dzień przepracowały w PRL-owskim aparacie bezpieczeństwa, doprawdy trudno uznać to za sprawiedliwe. I to bez względu na to, jaki mamy stosunek do systemu przez 89 rokiem. Obóz władzy próbuje to przedstawiać jako wyraz sprawiedliwości historycznej, ale niestety ma to z nią niewiele wspólnego. Być może odegrać rolę w przykrywaniu i kompensowaniu poczucia niesprawiedliwości społecznej, na zasadzie pokazania ludziom, że nawet jeśli oni sami żyją na głodowych emeryturach, to ubekom (sic!) też się obniży. Owa dość populistyczna taktyka, nie powinna dziwić w przypadku tego środowiska, ale wymaga jednak ostrego sprzeciwu. „łamanie praw nabytych”, „ stosowanie odpowiedzialności zbiorowej” oraz „ uznaniowość w przyporządkowaniu ludzi do grup podlegających instytucjonalnej karze” to groźny precedens, którego tolerowanie otwiera drogę do podobnych, również niesprawiedliwych posunięć w innych sferach.
***
Omówione tu przykłady pokazują, że obecne rządy nierzadko pozostają ze sprawiedliwością społeczną na bakier. Warto by ta część środowisk lewicowych, które uwierzyły, że Prawo i Sprawiedliwość zajęło w przestrzeni społeczno-politycznej miejsce przynależne lewicy, wyciągnęły z tego wnioski. Zamiast utyskiwanie na przejęcie przez rządzącą partię socjalnej haseł, należy twardo i konsekwentnie punktować negatywne społecznie praktyki a także formułować alternatywę uzasadnianą w świetle sprawiedliwości społecznej. Jej elementami mogłyby być progresywny system podatkowy, zmodyfikowanie (ale niewycofanie!) programu świadczeń dla rodzin czy rozbudowana usług opiekuńczych nad osobami zależnymi oraz przestrzeganie reguł takich jak równe traktowanie czy niestosowania odpowiedzialności zbiorowej.