8 listopada 2024

loader

Proces, czyli ucieczka

Trwający około siedmiu godzin spektakl jednych porywa, drugich wyczerpuje. Jedno jest pewne: PROCES Krystiana Lupy to jeden z najważniejszych spektakli polskich tego roku.

– Dzisiejsza Polska to kraj, z którego trzeba uciekać – i to nie dlatego, że się komuś pali grunt pod nogami, czy że nie ma co żreć. Trzeba uciekać, bo życie tu nie ma sensu – mówił Krystian Lupa przed premiera „Procesu” w Nowym Teatrze w Warszawie.
Już przed premierą, 15 listopada, spektakl

stał się legendą.

Po pierwsze dlatego, że Krystian Lupa zamierzał wystawić „Proces” na deskach wrocławskiego Teatru Polskiego, z którym od lat był związany. Po wtóre, że nieoczekiwany wybór na dyrektora Cezarego Morawskiego, konflikt, jaki rozgorzał wokół jego nominacji, i wreszcie rozstanie się z teatrem grupy aktorów, którzy mieli grać „Procesie” i niedobra atmosfera wokół sceny – wszystko to sprawiło, że Krystian Lupa odstąpił od zamysłu przygotowania nowego przedstawienia w tym teatrze. Po trzecie, że nie poniechał jednak zamiaru wystawienia Procesu. Jaki się okazało bowiem, od lat myślał o zmierzeniu się z tym głębinowym dziełem Kafki i teraz najwyraźniej nadszedł czas, aby tego dokonać.
Dzięki współpracy czterech teatrów warszawskich, Nowego, TR Warszawa, Powszechnego i Studio, udało się zamiar Krystiana Lupy reaktywować i skoncentrować odpowiednie siły i środki, aby doi premiery mogło dojść i to – co więcej – w obsadzie marzeń Lupy. Tak więc w jego „Procesie” grają byli aktorzy Teatru Polskiego, tworzący tzw. Teatr Polski w Podziemiu, nie spotka się tutaj znanych twarzy Nowego czy pozostałych renomowanych scen stołecznych.
Opowieść Lupy składa się z trzech części. Pierwsza część spektaklu idzie wyraźnie

śladami powieści Kafki,

ukazującej los człowieka w labiryncie współczesnego świata. Jej bohatera, pełnomocnika bankowego Józef K., ogarnia lęk wskutek oskarżenia ze strony władz (sądu). Nie wie, dlaczego i przez kogo został oskarżony, o jego losie decyduje anonimowa siła (władza). Walka o podmiotowość i wewnętrzny sprzeciw wobec ciemnych sił, usiłujących jednostkę zdegradować, okazuje się daremne. Józef K. został wykluczony i osądzony, zanim jego proces się rozpoczął i zanim przedstawiono mu powód oskarżenia.
U Lupy nie występuje jednak Józef K. – zamiast niego pojawia się Franz K., a ściślej dwóch Franzów K., bohater rozdwojony: Andrzej Kłak w roli działającego bohatera i Marcin Pempuś jako alter ego i swego rodzaju wewnętrzny głos bohatera. To rozdwojenie ma daleko idące konsekwencje, bohater jest wewnętrznie krępowany, jego działania stale poddawane są kontroli i zawieszane, to w nim samym następuje proces rozpadu. Pozostaje to w pełnej zgodzie z istotą dzieła Kafki, które na poziomie najwyższym jest metaforą ludzkiego losu. Przestrogą i ostrzeżeniem: zawsze jesteś winien i nieuchronnie poniesiesz karę. Wyrok zapadł już w chwili, kiedy pojawiłeś się na świecie.
Opowieść snuje się powoli. Widzimy ogromną, właściwie pustą przestrzeń, otoczoną wieloma drzwiami, w której oprócz stołu i paru krzeseł stoi plazmowy telewizor, a z ekranu sączy się sprawozdanie jakiejś politycznej dyskusji. Kiedy wchodzi pani Grubach, przez pewien czas bez emocji wpatruje się w ekran, bo chyba nie wsłuchuje, choć część widzów reaguje na słowa polityka lekkim śmiechem. Zmęczona pani Grubach przyjmuje świat, jakim jest. Toteż nie rozumie, czemu Franz K. chce się tłumaczyć przed panią Burstner, że pod jej nieobecność w jej pokoju panoszyli się ludzie przysłani, aby go aresztować. Zawiła scena tych wyjaśnień niczego nie wyjaśni, ale posłuży ukazaniu narastającego niepokoju bohatera. Jeszcze nie ulega presji, jeszcze lekceważy machinę, która go zmiażdży, nie docenia rad i oddania Żony Woźnego (Ewa Skibińska) i przed sądem stawia się hardy. To najmocniejsza scena pierwszej części. Publiczność (?), świadkowie (?), podstawieni ludzie sądu (?) obserwują poczynania Franza, doradzają mu, przestrzegają, sędzia wszystkich poskramia trzaskającym o blat biurka młotkiem. Atmosfera przypomina ring podczas walki bokserski. Podczas przesłuchania bohater utrzymuje, że jest niewinny. Usłyszy wówczas odpowiedź: Słusznie. Ale tak zawsze mówią winni.
W drugiej części sytuacja się odmienia, Franz przypomina Bohatera z „Kartoteki” Tadeusza Różewicza,

odmawia uczestnictwa,

ale akcja sprawia wrażenia dalszego ciągu Różewiczowskiej „Pułapki”. Przyjaciele próbują zachęcić Bohatera do działania, rozpatrują jego związki z kobietami, jego relacje ze światem, ale on tkwi w marazmie jakby teatr i nie tylko teatr się skończył. Przeżywamy nieskończoną serię aktorskich improwizacji (tu przydałyby się skróty), mających na celu wytrącenie Franza ze stanu bliskiego katatonii. Bez niego nie potrafią stawić czoła życiu, ale i on nie kwapi się do udziału. Świat utknął na mieliźnie, toczy go rozkład, beznadziejne dogorywanie, upadek. Kiedy nic nie przynosi rezultatu i Franz nadal bezwładny zalega w łóżku, Max Brod (Adam Szczyszczaj) i bliskie Franzowi kobiety dosłownie wywlekają go z łoża i stawiają przed sądową barierką – musi wreszcie przemówić.
Dzięki temu w części trzeciej znowu wracamy do „Procesu”. Energiczna Ciotka (Halina Rasiakówna), a nie Wujek jak u Kafki, zmusza Franza do działania. Prowadzi do wpływowego Adwokata (Piotr Skiba), który rezyduje przy wielkim biurku jak pająk polujący na muchy, a potem tkwi w obszernym łożu złożony niemocą, cierpiący i odległy pozornie od spraw sądu, ale najwyraźniej dobrze zorientowany w jego zawiłym labiryncie. Na próżno Franz szuka sojuszników (adwokat, malarz mający stosunki w sądzie, ksiądz), usiłując dociec, jakie to przyczyny sprawiły, że znalazł się wśród podejrzanych, ściganych przez prawo. Nigdy nie dowie się, dlaczego musi zginąć w poniżeniu. Domyśla się tylko, że w jego położeniu mógłby się znaleźć każdy. Z rosnącą rezygnacją wygląda przez okno, szukając jakichś znaków na zewnątrz. Ale nie znajduje.
Końcowa sekwencja spektaklu przypomina

senny koszmar.

Jest duszno, nie ma czym oddychać, jakby zamykała się garrota. Okazuje się, że sąd i jego tajne służby przeniknęły do najskrytszych zakamarków – nie ma przed nim ucieczki, nawet we własnym umyśle. Zewsząd zieje swąd nienawiści. Także ten z ulicy, z Marszu Niepodległości – tylko przez moment Lupa przywołuje nikczemny cytat: „Ty stara Żydowico!” wykrzykuje ktoś do Ciotki Franza.
Sytuację jednostki wobec prawa/państwa wyjaśnia paraboliczna przypowieść, którą oskarżonemu opowiada pod sam koniec kapelan więzienny. Oto przed symbolicznym prawem stoi strażnik. Zgłasza się pewien wieśniak i chce wejść. Strażnik go jednak nie wpuszcza. Przestrzega przed złamaniem zakazu. Człowiek czeka. Próbuje sforsować drzwi, ale jest zatrzymywany przez strażnika. Nie pomaga nawet łapówka. Czuwa jednak, aby u kresu swego życia usłyszeć od strażnika: Tędy nie mógł przejść nikt inny oprócz ciebie. Teraz zamykam je. Na tym polega absurd wysiłków Franza K. – calu czas stał przed drzwiami prawa, których nigdy nie zdołał uchylić. Zaskakujące, ale ta wieloznaczna parabola trafia w pustkę – część młodej premierowej publiczności wybucha śmiechem, nie znajdując w Kafkowskiej przypowieści klucza do świata przedstawienia. To jeszcze jeden smutny argument za tym, że ten „Proces” musiał być pokazany i musi być przemyślany raz jeszcze.
Lupa oszczędza widzom hańbiącej dla Franza sceny śmierci na wyludnionym przedmieściu, gdzie dwaj oprawcy dokonują bez słowa egzekucji. Zamiast tego ze sceny, na którą wchodzą wszyscy wykonawcy padnie tylko jedno zdanie: „Wiecie, jak to się skończyło”. To znakomity wybieg. Zamiast epatować bardzo teatralną sceną poniżenia Bohatera, reżyser tylko mimochodem napomina o tym, co go spotkało. Nawiązuje porozumienie z widzem ponad głowami bohaterów. Tak, wiemy, jak to się skończyło, jak to się zawsze kończy, ale wciąż przecież nie tracimy nadziei, że mogłoby to trwać jakoś inaczej, nie w takim bezsensie i rozkładzie. Na tym polega hipnotyczna siła tego spektaklu, który próbuje stawiać pytanie, czy istnieje nadzieja innego życia? Czy jest jeszcze ktoś, kto pomoże, czy pozostała już tylko ucieczka?

PROCES Franza Kafki, tłum. Jakub Ekier, reżyseria, adaptacja, scenografia, światła Krystian Klupa. Kostiumy Piotr Skiba, muzyka Bogumił Misala, Koprodukcja Nowy Teatr, TR Warszawa, Teatr Powszechny, Teatr Studio, premiera 15 listopada w Nowym Teatrze

trybuna.info

Poprzedni

Pięćdziesiątka Lewandowskiego

Następny

PPS pamięta o korzeniach