Przemawiam na Twitterze w stu czterdziestu znakach, toczę w tym gorsecie dyskusje i spory, odpieram ataki wynikłe z nieporozumienia lub nienawiści, a wszystko to wokół pytania: dlaczego PiS trzyma się mocno, mimo że… (tu proszę sobie wstawić dowolny akt obecnej władzy, który wykracza poza ramy demokratycznego państwa prawa, a jest tych aktów bez liku)?
Pośród klasycznych i prawdziwych odpowiedzi – że to premia po dwóch latach rządów, którą otrzymuje każda władza od lewa do prawa, efekt podarunku w postaci pięciuset złotych miesięcznie, ośmielenie lumpiarstwa (jak mówi prof. Jadwiga Staniszkis), skłonność ludu do uwielbienia fallicznej siły twardego dyskursu PiS, uśpienie niegłosujących itd. – majaczy stosunkowo nowy pogląd.
Taki mianowicie, że partii Jarosława Kaczyńskiego rośnie poparcie, ponieważ totalna opozycja jest… totalna, a powinna być pragmatyczna, konstruktywna, spokojna, opanowana, wymachująca pozytywnymi programami na sztandarach, a najlepiej, żeby powiedziała: przepraszam cię, złodzieju, że mnie okradłeś. A potem wymieniła liderów na innych i młodszych, założyła nową partię, okrzyknęła kogoś polskim Macronem, wreszcie – by zrobiła „coś” i wygrała.
Gdybym był paranoikiem,
uznałbym gładko, że jakiemuś pisowskiemu specjaliście od komunikacji społecznej udało się uwieść grupę tzw. pożytecznych idiotów, którzy gotowi są głosić ten pogląd z innego powodu niż pięknoduchowska naiwność. Ale ponieważ nie jestem, postaram się w kilku słowach wytłumaczyć, dlaczego uważam, że takie myślenie o obecnej sytuacji politycznej w Polsce jest biegunowo odległe od rzeczywistości.
Sądzę bowiem, że po prostu nie wszyscy jeszcze zrozumieli, iż mamy do czynienia z – uwaga, metafora! – wewnętrznym najeźdźcą niszczącym Polskę i wciąż myślą o demokracji, w której toczy się zwyczajowy spór ideowy.
A tak nie jest.
PiS wygrało wybory demokratycznie, nikt tego nie kwestionuje, jednak natychmiast przystąpiło do kwestionowania i niszczenia demokracji. Bezczelne łamanie konstytucji, zniszczenie Trybunału Konstytucyjnego, partyjne przejęcie sądów, prowadzenie wycinki Puszczy Białowieskiej mimo zakazu to przykłady doskonale znanych faktów, które wszelako nadal wielu nie przekonują, że oto z dwóch stojących naprzeciwko siebie hufców jeden jest niesymetryczny wobec drugiego, ponieważ złamał znane od ponad ćwierćwiecza reguły i stanął na pozycji dyktatury (niech będzie, że chwilowo symbolicznej, a nie w pełni realnej).
Podobnie jak nie przekonują ich wysiłki władzy, by wzorem chińskiej rewolucji kulturalnej narzucić własną ideologię, ulepić „nowego Polaka”, obrócić wniwecz okrągłostołowe zdobycze, połamać kręgosłup proeuropejskiego nastawienia rodaków, odwrócić bieg rzek historii, zakłamać ją, powołać do życia zmyślonych bohaterów, topiąc przy okazji tych prawdziwych, wyrugować „nieprawomyślnych” pisarzy i twórców, zastępując ich tymi, którzy wprawdzie talentu nie mają, ale są przydatni w podtrzymywaniu pisowskich mitów, jak choćby Wojciech Wencel, „poeta smoleński”, którego umieszczono na liście lektur szkolnych. PiS, w służbie ideolo, realizuje ten plan z uporem i konsekwencją.
Zarzut naiwnych pięknoduchów
jest jednak taki, że pisząc w ten sposób, kwestionując te działania (zarówno faktyczne, jak i symboliczne), wyśmiewając władzę, szydząc z niemądrych słów ich twardych wyborców opozycja antypisowska, nie tylko ta partyjna, wywyższa się, wkłada kostium elity (tak, jakby elita była czymś złym), a przede wszystkim pogardza. I dlatego ta otoczona rzekomą pogardą grupa społeczna konsoliduje się, utwierdza w swoich przekonaniach, jest dotknięta do żywego, a w związku z tym jeszcze silniej – z urażoną dumą i w poczuciu konieczności odwetu – wspiera antyestablishmentową partię PiS.
Chrześcijańska zasada nadstawiania drugiego policzka ma tu być wskazówką, jednak nie działa symetrycznie: gorszy sort, kanalie, łotry, zdradzieckie mordy, ubeckie wdowy, resortowe dzieci, „mordujący brata” jakoś muszą przełknąć te zniewagi i zbudować pozytywny program dla Polski.
Przywoływanie Hitlera
w publicystyce jako przykładu dotychczas kończyło się anatemą, wykluczeniem z poważnej debaty, jednak odkąd tygodnik „Do Rzeczy” ogłosił, że „Hitler był lewakiem”, sprawy przybrały inny obrót i można zastosować tę ryzykowną analogię (pamiętając wszelako o proporcjach). Czy w państwie hitlerowskim te niewczesne połajanki pięknoduchów też miałyby zastosowanie? Nie pogardzajmy wyborcami, którzy wynieśli na piedestał i dalej popierają taką władzę, toczmy spór demokratyczny, przedstawiajmy argumenty, pozytywny program, propozycje, a wtedy poparcie im spadnie!
Oczywiście ani Kaczyński nie jest Hitlerem, ani państwo PiS nie jest zbrodnicze, jednak pokazanie tego w oparach absurdu powinno działać na wyobraźnię. Bo w 2015 roku coś się zmieniło: pojawiła się władza, która jawnie wykroczyła poza konstytucję, nie mając do tego mandatu, a spór demokratyczny przestał nim być.
Dziś jest taka alternatywa: albo demokracja i wolność, albo PiS.
A totalność opozycji?
Zgadzam się z tymi, którzy uważają, że odpowiedzią na opisane przekroczenie powinien być twardy kontrapunkt. Znamy już te wszystkie „nie straszyć PiS-em”, „budujemy zgodę narodową”, „zakopmy topór wojenny”, „szukajmy tego, co nas łączy”, jednak tylko demokratyczna strona ma ochotę na takie „negocjacje”, choć są one strukturalnie niemożliwe.
Trafnie ujął to w rozmowie ze mną prof. Marcin Król, który powiedział, że drugiego Okrągłego Stołu nie będzie, ponieważ przy tym pierwszym usiedli ludzi zdolni i chętni od porozumienia, intelektualnie gotowi do rozmów, reprezentujący pewien poziom kultury politycznej, niezależnie od tego, jak silnie gardzili nimi ówcześni opozycjoniści. PiS tego nie chce i nie potrzebuje, ustanawia własny porządek, nie liczy się z nikim i z niczym, a szczególnie z zasadami, które w akcie założycielskim swojej władzy złamał, łamiąc konstytucję.
Nawet Jaruzelski…
Król mówił: „Kaczyński na początku opowiadał coś o pakiecie demokratycznym, a w tej chwili już nawet nie udaje, że się z kimś liczy. Poza tym, to jest zupełnie inna mentalność. Kwaśniewski czy Rakowski – jeśli już nawiązujemy do tamtych czasów – to byli jednak Europejczycy, potrafili i chcieli rozmawiać. Nawet Jaruzelski, z którym wraz z Alikiem Smolarem przeprowadzałem kiedyś wywiad, robił wrażenie swoim wykształceniem, znajomością języków obcych, kulturą osobistą. Bez względu na to, co robił jako przywódca reżimu i jak źle go ocenialiśmy jako działacze opozycji, był cywilizowanym człowiekiem. Przy rozmowach z władzą naprzeciw nas, Geremka, Michnika, siedział prof. Janusz Reykowski, człowiek ogromnie inteligentny i ciekawy, mimo że wtedy był tak zwanym komunistą. Do dziś się czasem z nim spotykam i umiemy rozmawiać w sposób cywilizowany.
A gdzie pan w PiS-ie widzi kandydatów do roli Kwaśniewskiego, Rakowskiego, nawet Millera, ludzi, którzy mogliby doprowadzić do nowego Okrągłego Stołu? Nie ma”.
Nie mam wątpliwości, że władzę PiS-owi należy odebrać w sposób demokratyczny, kartką wyborczą w uczciwych (!) wyborach. Jednak droga do tego nie wiedzie przez rozmemłanie, mimozowatość i symetryczną skłonność do zamykania oczu na fakty, lecz przez twardy opór, totalną odpowiedź na totalne przejmowanie państwa oraz przez zjednoczenie sił demokratycznych, gotowych wznieść się ponad własne ambicje i przedstawić – w kampanii wyborczej! – pozytywny program dla Polaków na Polskę po destrukcji.
Aha, podobno nie można też śmiać się z PiS-u, bo znów urośnie im w sondażach. Dementuję: śmiech to zdrowie!