7 stycznia 2025

loader

Rok ostatniej szansy

fot. Pixabay

Nieoczekiwanie być może i bez fanfar wkraczamy w ostatni rok pierwszego ćwierćwiecza XXI wieku, rok niepewności, w którym jedyną pewną rzeczą będzie zmiana. Czekają nas nie tylko zmiany na szczytach władzy, w USA i Niemczech. Czekają też inne, których jeszcze nie dostrzegamy lub dostrzec nie chcemy.

Nie chcemy dostrzec – i nie chodzi tu wyłącznie o klasę polityczną – że to, co w Europie nazywamy polityką klimatyczną, nie ma żadnego wpływu na zmiany klimatyczne na świecie. Jest tak nie tylko dlatego, że Europa „odpowiada” w małym stopniu za przyspieszanie tych zmian, ale przede wszystkim dlatego, że efekty tej polityki niczego realnie nie zmieniają.

To znaczy owszem, zmieniają: pogarszają warunki funkcjonowania firm i (co ważniejsze) pogarszają warunki życia obywateli państw Unii Europejskiej. Jedynymi beneficjantami takiej polityki, jak się okazuje, są firmy chińskie oraz koncerny dostarczające gaz do Europy ze Stanów Zjednoczonych i krajów Zatoki Perskiej (Arabskiej?). A krzywa wzrostu temperatury? Stabilnie rośnie – jak zyski banków, deweloperów i światowych koncernów.

Według ostatnich prognoz ONZ nie ma żadnej szansy na uniknięcie trwałego ocieplenia globu o 1,5 stopnia. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że jeszcze w tym wieku temperatura wzrośnie o ponad 3 stopnie.

Powiedziałbym, że to nie mój problem ani nawet mojego syna. Czyli powiedziałbym to, co myślą elity finansowe i polityczne naszego świata. Odpowiedzialność za zmiany klimatyczne została przerzucona na konsumentów – zwykłych zjadaczy chleba z masłem lub margaryną. Na obywateli. Dokonało się to przy użyciu takich pojęć jak ślad węglowy lub ślad wodny.

Ale globalnego ocieplania się klimatu nie unikniemy poprzez zmianę zachowań konsumenckich. To nie one generują ocieplenie ani też ich zmiana nie schłodzi klimatu. Zresztą prawdopodobnie nie schłodzi go nic, a przynajmniej nic, co leżałoby w ludzkich możliwościach.

Co więc robić, jeśli zależy nam na przeżyciu naszych wnuków i prawnuków? W sytuacjach kryzysowych zaleca się przejście w tryb zarządzania kryzysowego. Organy władzy po zasięgnięciu opinii ekspertów i po akcji informacyjnej wdrażają przedsięwzięcia nadzwyczajne, dla których jedynym „zyskiem” jest przetrwanie społeczeństwa. To poniekąd analogiczne do gospodarki wojennej, tyle że nie prowadzi się wojny. Przynajmniej oficjalnie.

Na naszym podwórku takim organem władzy mogłaby być Komisja Europejska. Jednak czy można się po niej tego spodziewać? Czy zainspiruje ją polska prezydencja, która właśnie się rozpoczęła? Nie sądzę.

Nawet jeśli premier Tusk powoli zdaje sobie sprawę z nieskuteczności lub nawet przeciwskuteczności europejskich polityk, to nie zaproponował żadnych alternatyw ani też nie wspiera realizowania polityk bardziej skutecznych. Ma pretensję do protestujących rolników, że sprzeciwiają się np. podpisaniu umowy z krajami Mercosur, a sam u rządów unijnych szuka większości mogącej zablokować tę umowę.

Protesty rolników poniekąd powinien uznać za wsparcie. Rolnicy boją się też potwora „gmo”, bo z GMO uczyniono potwora. A przecież rośliny GMO mogą dać szansę rolnikom i zapewnić nam żywność w coraz bardziej ekstremalnych warunkach pogodowych.

Rolnicy niekoniecznie znają szczegóły umowy, jednak premier powinien je znać. Ta umowa, jak większość traktatów handlowych, może być korzystna dla wielkich koncernów, a niekoniecznie dla reszty producentów oraz konsumentów. Konsumentów, czyli obywateli.

Eksperci sugerują, że może na niej skorzystać przemysł samochodowy, ale na to – zdaje się – jest już dużo za późno. W marcu ma ruszyć w Brazylii pierwsza fabryka chińskiego koncernu BYD, największego w Chinach i dziewiątego na świecie producenta samochodów (dane za rok 2023). I pierwszego, jeśli chodzi o auta elektryczne. To tylko przykład.

Nikogo nie uratuje wolny rynek. Nie uratują nas (chińskie) samochody elektryczne ani (chińskie) pompy ciepła. Obywateli mogą uratować wielkie inwestycje w energetykę, głównie jądrową, oraz opodatkowanie koncernów, by zebrać fundusze na te inwestycje.

Jakub Majmurek (w „Krytyce Politycznej”) przybliża książkę Wolfganga Münchaua „Kaput. Koniec niemieckiego cudu gospodarczego”. Autor przekonuje, że niemiecki model przeżywa strukturalny kryzys. Nazywa go neomerkantylistycznym. „Jest to doktryna, która w XXI wieku próbuje realizować politykę handlową rodem z XVIII wieku przy pomocy firm założonych w XIX wieku, posługujących się technologiami z wieku XX”.

Doktryna głupia, ale przynajmniej Niemcy jakąś mieli. A my? Tak na marginesie, taką samą doktrynę wcielają w życie Chińczycy, tyle że do jej realizacji mają znacznie więcej kapitału i o wiele mniej skrupułów.

Czas na nową doktrynę dla Niemiec, dla Polski i dla Europy. Dla Niemiec być może jest już za późno. Dla Europy być może jeszcze nie. Ale jeśli mamy żywić jakieś nadzieje, to raczej związane z przypadającą na drugie półrocze prezydencją duńską.

https://aristoskr.wordpress.com/

Adam Jaśkow

Poprzedni

Bez pociągu do rurociągu. Prezydencja polska, problemy światowe