Setna rocznica zamordowana Róży Luksemburg, która przypadła 15 stycznia, minęła w Polsce niemal niepostrzeżenie.
Gdyby nie wernisaż „Zjawy” Rary Kamińskiej w Galerii Studio w Warszawie, odczyt Filipa Ilkowskiego („Róża Luksemburg: rewolucjonistka z ideami na dziś”) i skromny liczebnie (90 osób) spacer po Warszawie śladami wybitnej działaczki socjaldemokracji rocznica minęłaby u nas bez echa. Inna rzecz w Berlinie – tam na wiecu przy tablicy pamięci Róży Luksemburg zgromadziło się około dziesięciu tysięcy ludzi.
Kiedy współtworzyła (1893) Socjaldemokrację Królestwa Polskiego, rewolucyjną partię działającą w zaborze rosyjskim, napisała w pierwszym numerze „Sprawy Robotniczej”: „Zdumienie i zgroza wśród panów naszego Kraju. Fabrykant i żandarm, policjant i majster miotają się przerażeni. Bo oto powstał polski robotnik, wstał olbrzym wielogłowy i miljonem dłoni podniósł sztandar do walki!”. Widać nie bała się mocnych słów, choć daleka była od pochopnych działań i nieprzemyślanych zrywów, choć zapewne z intencją wsparcia rewolty 1905 pojawiła się po latach w Warszawie.
Inicjatorzy wspomnianego spaceru po Warszawie przypomnieli, że przez całe lata istniały w stolicy Zakłady Wytwórcze Lamp Elektrycznych przy ulicy Karolkowej noszące imię Róży Luksemburg – ale w 1991 roku zostały sprywatyzowane i szybko poszły w ruinę.
Jedyny ślad
po Luksemburg można znaleźć w Muzeum X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej, gdzie od ponad roku w Galerii Rzeźby Polskiej Lat 50. XX wieku znajduje się jej gipsowy posąg Alfreda Jesiona. „Jednak w przestrzeni miasta – napisali organizatorzy spaceru, Xawery Stańczyk i Marta Wróblewska – nie ma żadnego upamiętnienia ani miejsc związanych z życiem działaczki, ani lokalizacji grup i partii, w których rozwijała ona swą aktywność. Żadnego pomnika, żadnej tablicy”. Dba o to IPN i grupa zapalonych lustratorów, oskarżających Różę Luksemburg o promowanie zbrodni stalinowskich…
Nie tylko w Warszawie, bo i z Zamościa, skąd mimo protestów znikła tablica upamiętniająca miejsca urodzenia Róży Luksemburg. Pomimo tej zawziętości nie udaje się jej ze szczętem wyrugować, zwłaszcza że od wielu lat trwa swoisty renesans zainteresowania dziełami i życiem Róży Luksemburg. Wiele razy próbowano wykreślić ją ze zbiorowej świadomości. Najpierw to uczyniła niemiecka prawica, dokonując skrytobójczego mordu, potem Hitler, pozbawiając ją miejsca pamięci i nakazując ostateczne zniknięcie z obiegu publicznego, a też i Stalin, dla którego stała się niebezpieczną orędowniczką nierewolucyjnego myślenia, a teraz znowu IPN, którego eksperci uznali ją za rzeczniczkę rewolucyjnego terroru, sojuszniczkę Lenina i Stalina (wbrew oczywistym faktom).
Wykreślana,
wyklinana powraca.
O tych powrotach pisał sugestywnie Rafał Woś w „Polityce” w artykule „Tajemnice Róży L.” Woś zwrócił uwagę, że prace ekonomiczne Luksemburg, zwłaszcza „Akumulacja kapitału”, przypomniana niedawno odbiorcom polskim (2011) i anglosaskim (2014), a w Polsce dodatkowo dzięki wznowieniu książki Tadeusza Kowalika „Róża Luksemburg. Teoria akumulacji i imperializmu” (2012), budzą ogromne zainteresowanie swoją proroczą analizą rozwoju sytuacji gospodarczej, nieoczekiwanie pasując jak ulał do współczesności.
Ale to przecież nie wszystko. Przed 30 laty karierę robił film biograficzny Margerethe von Trotty, w którym grająca rolę Róży Barbara Sukova doczekała się wielu prestiżowych nagród, m.in. za najlepszą rolę kobiecą na festiwalu filmowym w Cannes. W polskiej tradycji teatralnej zaś dobrze zapisał się monodram oparty na listach działaczki socjaldemokracji WYBIERAM ODWAGĘ w adaptacji i wykonaniu Haliny Słojewskiej (reż. Wanda Laskowska, scenografia Zofia Pietrusińska, Teatr im. Stefana Jaracza w Olsztynie, premiera 24 marca 1966). Okazało się bowiem, że niemal zapomniane listy Róży Luksemburg to wymarzony materiał dla aktorki, która potrafi ukazać bogate wnętrze kobiety niebanalnej, dzielnej, ale bardziej dzielnością niepomnikową, nieupozowaną, intelektualną niż rewolucyjną bojowością.
Dość, że
portret Róży,
który wyłaniał się ze skomponowanej w dramatyczną całość korespondencji z najbliższymi jej osobami, fascynował, odsłaniając nieznaną twarz dość powierzchownie traktowanej bohaterki, ikony ruchu robotniczego. Krytycy byli autentycznie zachwyceni, zwłaszcza że Słojewska unikała wszelkich łatwych chwytów – siedziała w findesieclowej sukni przy malutkim stoliczku i bez żadnego dodatkowego wsparcia hipnotyzowała widzów. Józef Kelera potraktował ten spektakl jako bodaj największe zaskoczenie pierwszego spotkania teatrów jednego aktora we Wrocławiu. Pisał, że Słojewska „odkrywa nam nagle kogoś, kogo zupełnie nie znamy. Jest kobietą pełną uroku, ciepła, serdeczności, świetnej inteligencji (o tym wiedzieliśmy) i ostrego dowcipu”. Przy czym aktorka nie imitowała pisania listów, a więc nie stosowała charakterystycznego sztafażu dla utrwalonego na scenach obrazu kogoś, kto właśnie szuka odpowiednich słów i je zapisuje – ona po prostu ze swoimi korespondentami wchodziła w zwarcie, sojusze, polemikę, ona z nimi była. I to wystarczyło. Ta jej żywa rozmowa była na tyle zajmująca, że spektakl został zaproszony do udziału w II Warszawskich Spotkaniach Teatralnych.
Oferowano także artystce przygotowanie telewizyjnej wersji „Wybieram odwagę”, ale spektakl nie doczekał się realizacji na małym ekranie. W wyniku interwencji cenzury został zatrzymany już na drugiej próbie. Chodziło o kilka zdań wypowiadanych przez bohaterkę monodramu pod koniec: „Wolność tylko dla zwolenników jednej partii nie jest wolnością. Wolność jest zawsze wolnością dla inaczej myślących”.
Warto także przypomnieć niemal niezauważony monodram Jana Stępnia „Róża”, publikowany przed kilku laty w kwartalniku internetowym AICT „Yorick” (nr 25, 2010, www.aict.atrt.pl). Autor z wielkim wyczuciem odtworzył świat duchowy bohaterki, jej wizję przyszłości świata, stosunek do najważniejszych konfliktów epoki, a także osobiste rozterki i tęsknoty. Powstał tekst zajmujący, ale prawie nikt się nim nie zainteresował poza Wojciechem Siemionem. Kiedy w połowie grudnia 2009 roku odbywała się w Zamościu międzynarodowa konferencja naukowa „Róża Luksemburg wśród swoich” (zorganizowana przez Fundację im. Róży Luksemburg z Warszawy i Państwową Wyższą Szkołę Zawodową im. Szymona Szymonowica w Zamościu), Siemion przedstawił ten monodram. I było to jak do tej pory jedyne wykonaniu tego utworu, a co więcej ostatni jego monodram w obfitującej w monodramy biografii aktora. Nie mogłem już odnotować tego wykonania w rejestrze wszystkich premier spektakli jednoosobowych Wojciecha Siemiona, które zamieściłem w swojej książce „Teatr Siemion” (2009), opublikowanej przed zamojską premierą „Róży”, która powinna znajdować się w tym rejestrze pod numerem 53. Jak doszło do tej premiery odnotowała we wspomnieniu o Wojtku Siemionie prof. Maria Szyszkowska: „Ostatnią wielką rolę [Siemiona] było dane przeżyć publiczności w Zamościu, w grudniu ubiegłego roku. Choroba jego żony, utalentowanej aktorsko, Barbary – skłoniła go do wcielenia się – zamiast niej – w rolę kobiety. Wojtek genialnie zagrał rolę Róży Luksemburg w monodramie pod tym tytułem autorstwa Jana Stępnia, będąc zarazem reżyserem tego spektaklu”.
Choć na setną rocznicę śmierci Róży Luksemburg nie powstał ani nowy film, ani spektakl, to Galeria Studio zaprosiła na dość niezwykłą wystawę Rary Kamińskiej o sugestywnej nazwie:
Zjawa
Artystka zaproponowała wystawę wieloetapową, która zaczyna się w Warszawie, ale będzie potem wędrować i odwiedzać po kolei: Berlin (Kunstverein am Rosa Luxemburg Platz), Zurych (Kunst im öffentlichen Raum) o Zamość (Synagoga w Zamościu / Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego). Nietrudno się domyślić, czemu Rara Kamińska zainteresowała się Różą Luksemburg. Artystka, urodzona w Hrubieszowie dorastała w Zamościu, niedaleko miejsca urodzenia Róży, choć zajmuje się postacią Luksemburg dopiero od kilku lat. Zgłębia konteksty historyczne i współczesne jej działalności i twórczości. Ten współczesny kontekst reprezentowały na wystawie reliefy uplecione z aktualnych gazet warszawskich i berlińskich, także instalacja wykonana z autentycznych fragmentów skutych chodników i nawierzchni Rosa Luxemburg Platz, udostępnionych autorce przez władze Berlina. Kontekst historyczny przypominała część archiwalna (fotokopie gazet, zdjęć, opinii), a także aktorska lektura (podczas wernisażu) wywiadu ze zleceniodawcą zabójstwa Luksemburg, Waldemarem Pabstem (w wykonaniu Moniki Świtaj i Krzysztofa Strużyckiego). Wywiad dla „Spiegla” to przerażające świadectwo nienawiści. Przeprowadzony niemal w pół wieku po morderstwie ukazał jego nadzorcę jako zatwardziałego fanatyka, trwającego niezłomnie przy swoich zleceniodawcach i wspólnikach.
Wystawę dopełniał projekt fotograficzny poświęcony domowi, w którym dorastała Luksemburg przy ul. Kościuszki (dawnej Ogrodowej) w Zamościu, prezentowany na pięterku Galerii. Wyświetlane na całą ścianę obraz wideo przedstawiający dom, w którym urodziła się Róża, niszczejący wśród drzew, w smutnym zapomnieniu sprawia wrażenie wyrzutu wobec potomnych, tak niewdzięcznych dzielnej kobiecie, myślicielce i rewolucjonistce. Największe jednak wrażenie wywarł na mnie inny bardzo skromny detal – oto na oknie Galerii, przez które można wyglądać na plac Defilad, Rara Kamińska nakreśliła flamastrem plan domu przy ulicy Złotej 16, w którym zamieszkała Róża Luksemburg. Kiedy się spojrzy przez wyrysowany na szybie obwód, można zobaczyć kawałek pustego placu, niegdysiejszego odcinka ulicy Złotej i nieistniejącego budynku. Oto prawdziwy podmuch dziejów. Nie został żaden materialny ślad, który zastępuje nakreślony flamastrem schemat. I ta wystawa. Jak fantom.