8 listopada 2024

loader

Rozmawiajmy o naszym po swojemu

fot. redakcja

Siadam do tego tekstu niezwykle zbudowany. W końcu. Bo doczekałem dnia, że w mojej gazecie wreszcie pokłócę się ze swoimi. Bo moja gazeta winna dać mi to, czego nie da mi obca. Możliwość do wykreowania twórczego sporu w ramach ideowej wspólnoty która ją tworzy. Tę gazetę. I to, moje, nasze środowisko. Jak mawiał ongiś sam Adam Michnik: „Ja rzucam pomysł, a teraz Wy go łapcie”. 

Z uwagą przeczytałem w ubiegłotygodniowej „Trybunie” teksty kolegów Wolińskiego – „Wspólnota bogatych i dynamicznych” oraz Markiewki – „Nasze, nasze, nasze”. Przytaczać obydwu artykułów nie ma sensu, bo po pierwsze, szkoda miejsca, a po drugie – zapewne też je Państwo czytaliście. Być może mylnie, być może nazbyt megalomańsko, odnalazłem w nich krytykę mojego ostatniego felietonu, w którym postulowałem, aby nie odzierać ludzi z własności i tejże własności umiłowania. Bardzo mnie cieszy taka reakcja obydwu Panów, bo czuję, że może to być początek pięknego, a co najważniejsze, owocnego poróżnienia oraz zaczyn do programowej dyskusji o tym, jak lewica w Polsce myśli i co ją definiuje. A nic tak bardzo, moim zdaniem, nie odciska piętna na lewicowym myśleniu, jak właśnie podejście do własności oraz rola państwa w kreowaniu polityki solidarności obywateli między sobą. 

Co ciekawe, a może i nieco paradoksalne, z tezami zawartymi w obydwu artykułach moich kolegów co do zasady się zgadzam. Tak, państwo polskie marnotrawi pieniądze na wielkie, gigantomańskie projekty, jak stadiony, których nie można zapełnić, albo świetliste fontanny, które pożerają tony kilowatogodzin, w czasie kiedy w szpitalach ludzie czekają po rok, dwa na wizytę u specjalisty, a ludzie nie mają na komorne. Tak, zgadzam się, że za mało jest myślenia kategoriami wspólnotowymi. Za mało dbania o to, co komunalne. Ale…

W myśleniu obydwu Panów pobrzmiewa wołanie do polskiego Państwa o to, aby nie traciło z oczu najbardziej potrzebujących. Biednych, których Państwo a zwłaszcza małe państewka, takie jak powiaty, miasta czy gminy, nie chcą za bardzo ujmować w statystykach, bo psują im ogólny obraz drobnomieszczańskiej socjety, radzącej sobie w ciężkich czasach kryzysu. Schorowanych, niedołężnych, bezrobotnych. Oni wszyscy czekają w niekończącej się kolejce po państwową pomoc. Czekają, podobnie jak i czekali w poprzednich latach. Podobnie, jak czekają całe rzesze im podobnych w innych krajach. Naturalnie, jeśli Państwo ma być Państwem prawdziwym a nie z dykty, winno o nich myśleć. Ale, napiszę brutalnie, nie tylko ich ma Państwo mieć w swoim zainteresowaniu. Bo prócz tych, którym los poskąpił, a tych na szczęście, jak na razie nie jest ponad połowa tu wegetujących, pozostaje cała masa „średniaków”, którzy jako tako sobie radzą, ale za chwilę, jeśli się nimi nie zainteresujemy, mogą podzielić los tych z dolnej części tabeli. 

„Średniaków” bowiem zawsze jest najwięcej. W każdej grupie społecznej, w każdym zawodzie, w każdej profesji. Procent geniuszu jest minimalny, procent skrajnej patologii także, dalej jest ogromna rzesza tych średnich, którzy chcieliby mieć lepiej, a pomiędzy dołem tabeli a bezpiecznym bytowaniem, w „strefie spadkowej”, powiększająca się niestety grupa pościgowa do średniej. I, oczywiście, moim zdaniem, Państwo, zwłaszcza nowoczesna lewica w tymże, jeśli chce walczyć po pierwsze o zwycięstwo wyborcze, a po wtóre o lepszą Polskę, powinna, w odpowiedniej proporcji być wyrazicielem i obrońcą tej, społecznej drabinki. Zdaję sobie sprawę, że dla ortodoksów może to być zdrada ideałów, bo jakże to tak, że lewica ma się bić za klasę średnią. Przecież od tego jest Platforma z Hołownią. My dbajmy o maluczkich, o których nikt nie dba. Taka recepcja jest dziś anachronizmem. Jeśli lewica i jej ludzie nie wyjdą poza schemat, że tam gdzie głód, bieda i nędza, tam i my, bo na duże, strzeżone osiedla z dobrymi samochodami, nie mamy się po co pchać, bo tam nas nie chcą, będzie w Polsce cały czas ugrupowaniem z 8 procentami głosów. Dostanie trochę od dawnych towarzyszy, jako bonus za poprzedni ustrój i od nowych, za to że głosi progresywne hasła społecznej natury. I to wszystko. A chyba nie o to w tej zabawie chodzi. 

Życzyłbym sobie, żeby niebawem podobne, polemiczne teksty przetoczyły się po lewicy, a ich pokłosiem był jakiś programowy, nowy start, bo tak jak obydwaj moi koledzy po klawiaturze są bez wątpienia ludźmi lewicy, tak i ja się tam również sytuuję i moszczę, i bardzo jestem ciekaw, którymi drogami chcą lewicę, tę parlamentarną, prowadzić jej dzisiejsi ojcowie i matrony. Oczywiście, mogą mieć na to swój pomysł, różny tak od mojej jak i kolegów wizji, ale żeby się o tym dowiedzieć, pierwej należałoby pogadać. Takoż, rozmawiajmy, spierajmy się, kłóćmy. Żeby lud widział, że coś robimy. Nie możemy usypać każdemu do kapelusza z państwowego gara, więc tyle naszego, co wydyskutujemy. 

Jarek Ważny

Poprzedni

Włoski dramat bez alternatywy

Następny

Minimalne, czyli jakie kto chce