WYWIAD. Z prof. dr hab. Stefanem Oparą rozmawia Krzysztof Lubczyński
Prof. dr hab. STEFAN OPARA – ur. 1945, psycholog, filozof i politolog, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik Pracowni Teorii Polityki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, wykładowca Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Odbywał staże m.in. w Akademii Nauk Społecznych w Moskwie i w London School of Economics and Political Science. W latach 1985–90
zastępca przewodniczącego Komitetu Nauk Filozoficznych PAN. W latach 1990–2008 zastępca redaktora naczelnego miesięcznika „Dziś”. Autor prac z zakresu historii filozofii współczesnej, m.in. „Filozofia. Współczesne kierunki i problemy”.
Krzysztof Lubczyński: W swojej książce „Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki” poświęca Pan rozdział roli mitu w polityce. To dobra okazja do rozmowy o polityce polskiej w dystansie do bieżących zdarzeń. Jakie mity rządzą polską polityką?
Stefan Opara: Mit to konstrukcja bazująca na emocjach, nie na rozumie. Istnieje w polityce od tysiącleci, bo wprowadza pewien ład wartości. Mity to także wyraz złudzeń, czyli marzeń, emocji, zwidów, które od zawsze rządzą ludzkimi zachowaniami – stąd tytuł. Złudzenia nie są czymś niezwykłym, byle nie były krańcowo nierealistyczne i nazbyt szkodliwe. Całe moje pokolenie, które funkcjonuje w polityce od kilkudziesięciu lat doświadcza poczucia zamętu aksjologicznego. W społeczeństwie i życiu politycznym ścierają się różne mity i tylko potęga medialna prawicy sprawia, że jedne mity oddziałują mocno, a inne słabo. Osłabły mity lewicy. Cała tradycja zaufania do klasy robotniczej, do jej zbiorowej mądrości, mit ustroju alternatywnego wobec kapitalizmu.
Mit to także jakaś wizja przyszłości. Czy Polska ją ma?
Nie ma. Nasza klasa polityczna jest zwrócona raczej w przeszłość niż w przyszłość. Dotyczy to głównie prawicy, niezdolnej jednocześnie do wykreowania mitu przyszłości Polski. Za to kosztem milionów złotych grzebie się w historii, aby ukarać polityków przeszłości, zohydzać bez końca PRL i ciągle walczyć z „komuną”, której nie było, a której od dwudziestu lat na pewno nie ma. Na tej bazie potężnieje w Polsce mit ofiary, przekonanie, że nasze nieudaczne czyny zbrojne, nasze powstańcze zrywy są moralnym fundamentem współczesności. Dla mnie jest to gwałt na rozumie i na moralności, a to dlatego, że mit ten odwołuje się do postaci, które w najlepszym wypadku w normalnych społeczeństwach zasługują na współczucie, może na zrozumienie, a u nas otaczane są kultem. Spór o powstanie warszawskie, to nie jest jednak spór lewicy z prawicą, ani „Solidarności” z „komuną”, to jest spór wątłego polskiego rozumu z rozbuchaną polską mitomanią i nacjonalizmem.
Jak napisał Józef Szujski , „fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”…
Sednem tego sporu jest kryterium patriotyzmu. Nie można budować zdrowego patriotyzmu na kulcie klęski. Lepiej czcić budowniczych Centralnego Okręgu Przemysłowego niż ludzi, którzy dobrze chcieli, ale źle im wyszło. Dominuje u nas niestety etyka intencji. U nas pomijani są zwycięzcy powstań, a otaczany jest kultem Bór–Komorowski, który naraził Warszawę na zagładę. Postponowany jest natomiast Lech Wałęsa, który w ostatecznym bilansie opowiedział się za rozwiązaniami rozumnymi. Niestety, powstańcza mitologia przenika do polskiej historii niezależnie od barwy ustroju. W PRL, wbrew upowszechnianym dziś kłamstwom, też panował kult powstań, to w PRL zbudowano pomnik powstania warszawskiego, wydawano o nich książki i organizowano akademie, oficjalne. Nie próbując więc zawracać kijem Wisły, trzeba tworzyć i wspierać wysepki racjonalności. Patriotą powinien być ten, kto zrobił coś dobrego dla kraju.
Mity prawicowe są dominujące, ale czy są niewinne?
Prawica polska ma na rękach krew, nie tylko tzw. komuniści. Przypomnę tylko powojenne mordy na kobietach i dzieciach, n.p. we wsi Wierzchowiny. Przed tymi zbrodniarzami dziś się klęka na nabożeństwach, a tych którzy budowali mosty i młyny traktuje się jako zdradziecką komunę. To gwałci się i rozum i moralność. Polityka historyczna, która je gwałci jest dziś rozwijana z wielkim nakładem środków. Grozi to reprodukcją kolejnych pokoleń, które za kryterium patriotyzmu będą uznawać udział w nieudanym powstaniu, bycie jeńcem i bycie ofiarą. W Polsce być ofiarą to komplement, choć winnych krajach to powód do współczucia. Chiński mędrzec z VI wieku p.n.e Sun–tsu radził unikać szaleńców podejmujących walkę bez szans na zwycięstwo. Mówił, że tego typu szkodnicy powinni być eliminowani. Tym się różni współczesna polska „klasa polityczna” od Chińczyków sprzed kilku tysięcy lat.
Karol Libelt mówił o polskim rozumie, który słabo przyswaja idee abstrakcyjne, że Polacy są czuli na konkret i personalia. Czy to też jest przyczyna naszych problemów?
Wszelkie tezy zbyt ogólne o naszym narodzie narażone są na łatwe obalenie. Polacy są zbiorem niejednorodnym. W każdym narodzie są ludzie prymitywni, źle wychowani, źle wykształceni. Problem z Polską jest taki, że mamy nie tylko prymitywny lud, ale prymitywne, źle wykształcone elity. To zaczęło się od kontrreformacji i od szlachty, która nie przyjęła Oświecenia. Symbolem naszej opozycji do cywilizacji Zachodu są dwie postacie, jedna literacka, druga autentyczna – Kmicic i Kartezjusz. Ten drugi był na wojnie i władał bronią jak Kmicic. Nie wiadomo, czy Kartezjusz wygrał by w pojedynku z Kmicem, ale na pewno nie miał by o czym z nim rozmawiać. Uformowały ich dwa rożne typy kultury umysłowej i to potem się pogłębiało. Niewola zdeprawowała polską inteligencję i to jej aberracje są najgroźniejsze. Casus europosła odrzucającego teorię ewolucji ośmieszał Polskę, a nawet religię, którą wyznaje. U nas nie ma pewności, że u nas profesor nie zacznie modlić się o deszcz i nie pójdzie z pielgrzymką na Jasną Górę, aby obraz który tam wisi, dał mu rozum. Cała Europa z nas się śmieje i to od kilkuset lat. W PRL była szansa na zmianę i po części została wykorzystana. większość polskiej inteligencji miała rodowód robotniczo–chłopski, ale inteligencja ta zrobiła coś, co kiedyś zrobiło mieszczaństwo przejmując wzory szlacheckie –postanowiła naśladować starą inteligencję postszlachecką. W Polsce rozum jest w pogardzie, a słowo „filozof” jest epitetem. W konsekwencji polska polityka jest odporna na abstrakcję, na myśl ideologiczną, a partie są zbiorowiskami towarzyskimi. Za liberałów uważają się często ludzie nadający się do partii katolickiej.
Sporo miejsca poświęca Pan roli religii w polityce polskiej?
Religia w Polsce jest dla polityków instrumentem i ornamentem. Polityka bywa też silną pokusą dla części kleru. religijność jest jednak płytka. Nie ma w Polsce partii katolickiej, chadeckiej. Katolicyzm nie wykreował doktryny politycznej, a tzw. nauczanie społeczne Kościoła jest luźnym zbiorem normatywnych haseł, które dają się adoptować do różnych potrzeb ideologicznych. Wbrew pozorom Kościół nie ma aż tak wielu sukcesów w polityce. Biskupi swego czasu przegrali z Kwaśniewskim, a propaganda antyeuropejska ugrupowań katolickich nie odniosła sukcesu.
Koncentrujemy się na grzechach prawicy, ale z lewicą też nie jest dobrze. W Europie i Polsce ma ona poważne problemy, nie może podnieść się ze smuty. Co z tą lewicą?
Boli mnie to, bo byłem z lewicą związany czynnie przez kawał mojego życia. Na lewicy gaśnie pewien typ motywacji ideologicznej. To wszystko zaczęło się od rozczarowania realnym socjalizmem i demaskacją zbrodniczego charakteru systemu bolszewickiego. Pewien włoski kapitalista finansował robotnikom i związkowcom wycieczki do ZSRR i tam myślano, że jest sympatykiem radzieckiego socjalizmu. Wyprowadził ich z błędu mówiąc, że chciał, aby się uspokoili (śmiech). Charyzma współczesnych liderów lewicy, nie tylko polskich, jest nikła. Dekompozycję socjalizmu przyniósł upadek ZSRR. Zachodni socjaldemokraci opierali swoją silę na odrywaniu roli opozycji wobec groźnego ruchu komunistycznego. Zgaśnięcie komunizmu odebrało też siłę socjaldemokratom, którzy dziś mało różnią się od liberałów.
Współczesna socjaldemokracja jest mało atrakcyjna w sensie programowym. Nie wiadomo do czego mają dążyć siły na lewo od liberałów i demokratów. Kwestie światopoglądowo–obyczajowe nie wystarczają, a w kwestiach gospodarczych lewica mówi prawie to samo co liberałowie. Lewica w Polsce utraciła też ideę spółdzielczości i mocną więź z ruchem związkowym. Do tego polska lewica nie ma też umiejętności patrzenia z perspektywy globalistycznej. Jest siłą prawie bez mediów, bez efektywnych środków komunikacji, bez ośrodków badań opinii publicznej. Stała się żabą, która podstawia nogę, gdy konie kują czyli w sporów w polskiej prawicy.
Czy są recepty na wyjście z tego ślepego zaułka?
Mam kłopot z odpowiedzią na to pytanie i nie tylko ja. Jako głos lewicy eksponowani są często lewicowcy bezzębni, bo już praktycznie bez wizji, poza polityką lub bez wpływów.
Jednak wobec braku partii wprost lewicowej do kogo pójdzie nowy proletariat kapitalizmu, jako że przecież przyroda nie znosi próżni?
Oto jest pytanie. Proletariat w Polsce obalił poniekąd na swoje nieszczęście socjalizm realny, który rozdawał za darmo dobra, choć ten proletariat okropnie na niego narzekał, zaglądając darowanemu koniowi z zęby. Dziś ten proletariat prawie nie ma reprezentacji. Związki zawodowe przylepiły się do prawicy. Lud polski jest zagubiony, rozczarowany, gardzi i lewicą i prawicą. O tym świadczy poziom frekwencji wyborczej. Na tym zagubieniu próbują grać populiści. Nowe formy aktywności politycznej proletariatu będą bardzo trudne z tego prostego powodu, że w Europie zlikwidowano nędzę skrajną, więc nie ma powodu do postaw radykalnych, do tego, by przelewać krew na ulicach. Kapitalizm wyciągnął wnioski, ze swoich wad pewnie także pod wpływem Manifestu Komunistycznego.
Pana książka nosi podtytuł: „Studia z filozofii polityki”. Czy politycy współcześni mają jeszcze coś wspólnego z filozofią czyli umiłowaniem mądrości? Odnoszę wrażenie, że nie i że polityka w Polsce stała się dyscypliną wyłącznie atletyczną, polegającą na przepychankach: kto kogo…
Mam tego świadomość, ale jako były polityk, a dziś profesor filozofii uznałem, że powinienem reagować na aktualne zjawiska. Moi koledzy filozofowie, poza kilkoma chlubnymi wyjątkami, nie robią tego, są obojętni, zamykają się w wieżach z kości słoniowej, czytają i komentują stare książki. To ulubione zajęcie polskich humanistów: opisywać cudze książki. Niestety, są one na ogół o obcych krajach. Ja postanowiłem napisać coś od siebie.
Mnie często żenuje niski poziom intelektualny polityków, którzy robią wrażenie, jakby niczego nie czytali, jakby nie mieli żadnej ogłady umysłowej, ani humanistycznej ani ekonomicznej, każdym razie nie zaznacza się to w ich wypowiedziach…
W Polsce jest wadliwy system wyłaniania elit, na modłę rodem z prymitywnych państw afrykańskich. Po wyjściu z buszu jeden ma okulary, więc zostaje ministrem oświaty, inny dzidę, więc obejmuje ministerstwo obrony, a inny jeszcze ma zdrową nogę, więc zostaje ministrem sportu. Są nieprzygotowani do władzy. Nie mają ogłady intelektualnej i przez to nie są skuteczni. Elity nieboszczki PZPR, zwłaszcza pod koniec jej istnienia, to był przy nich zbiór mędrców.
Dziękuję za rozmowę.