7 listopada 2024

loader

Scenariusze nie-królewskie

Podsunąłem już Prezesowi Wielkiemu garść pomysłów scenariuszowych do kilku „holyłuckich” filmów pokazujących glorię polskiej historii i wspaniałość naszego narodu. O potrzebie wyprodukowania kilku takich dzieł Prezes mówił w dniu zwycięstwa wyborczego PiS. Czas spełnić i tę obietnicę, a jednocześnie marzenie Prezesa.

Mój pierwszy pakiet pomysłów-idei scenariuszowych odnosił się do królewskiego nurtu historii Polski. Teraz czas na pomysły z zakresu nurtu nie królewskiego, bo przecież nie tylko koronowane głowy, nie tylko monarchowie ją tworzyli.

Święty Stanisław i swojak z Czarnkowa

Wydaje się, że za pierwszą postać nie królewską, która czynnie włączyła się w historię Polski można uznać biskupa krakowskiego Stanisława. Podskoczył on królowi Bolesławowi Śmiałemu zwanemu też Szczodrym i ten kazał go ukatrupić. Stanisław został świętym Kościoła katolickiego i należy do głównych patronów religijnych Polski. Uosabia też aspiracje polityczne Kościoła katolickiego. Można więc uznać go za sztandar katolicyzmu politycznego i prototyp ojczulka Rydzyka. Powstał już co prawda film na temat tej afery, „Bolesław Śmiały” Witolda Lesiewicza (1972), ale tam biskup Stanisław był postacią drugoplanową i pokazaną w świetle nie dość chwalebnym. Ja też za nim nie przepadam, bo kiedyś zakonnik paulin z krakowskiej Skałki, gdzie stoi pomnik biskupa, wygonił mnie z tego miejsca z psem. Poszczekaliśmy na niego, ale w końcu daliśmy się wygnać za bramę, jak Bolesław Śmiały z kraju.
Inną postacią niekrólewską, która włączyła się do polityki, był Janko z Czarnkowa. Ten archidiakon gnieźnieński, a jednocześnie podkanclerzy Królestwa, był liderem opozycji antyandegaweńskiej i zwolennikiem osadzenia na tronie jakiegoś Piasta zamiast cudzoziemskich Andegawenów. Można by go więc wyinterpretować jako prekursora linii narodowej, rodzimej, dążącej do eliminacji obcych wpływów w Królestwie. Można by więc rzec, że postać Janka z Czarnkowa uosabia kult rodzimości i swojactwa przeciw cudzoziemszczyźnie na polskim tronie, więc może być bliska antybrukselskiemu i antyzachodniemu obozowi PiS. Janko z Czarnkowa wykradł z grobu Kazimierza Wielkiego kopie królewskich insygniów, których oryginały wywiózł z Polski Ludwik Węgierski. Skazano go za to na wygnanie, ale udało mu się do ojczyzny wrócić. Co prawda Janko z Czarnkowa, grany przez Roberta Więckiewicza, pojawia się w komedii „Volta” Juliusza Machulskiego, która właśnie weszła na ekrany, ale to reżyser nieprzychylny „dobrej zmianie”, Europejczyk i przedstawiciel wrażych elit, więc trzeba innego reżysera, by pokazać pełnię sylwetki Janka.

Rębajły zamiast wykształciuchów

Wśród wybitnych postaci cywilnych w historii Polski są rozmaici pisarze, myśliciele, prawnicy, wizjonerzy, jak Paweł Włodkowic, Jan Długosz, Jan Ostroróg, Grzegorz z Sanoka, Maciej z Miechowa i tym podobni, Kopernika nie wyłączając. PiS jednak nie przepada za bohaterami, którzy nie potrząsali szabelką, nie rębajłów, ale intelektualistów. Nudne to przecież i mało mobilizujące młodzież. Nieprzypadkowo przecież najważniejszym obiektem, jaki pokazano brytyjskiej parze książęcej podczas jej niedawnej wizyty nad Wisłą, było Muzeum Powstania Warszawskiego czyli Muzeum Głupoty Polskiej, a nie, dajmy na to, zbiory Muzeum Narodowego czy Zamek Królewski. Poza tym ci rozmaici intelektualiści miewali poglądy dość postępowe jak na tamte czasy i miewali odrobinę na pieńku z Kościołem kat. Tak, jak ksiądz kanonik Mikołaj Kopernik. W poświęconym mu filmie Ewy i Czesława Petelskich z 1973 roku jest scena, w której kardynał d’Este, podczas spotkania z uczonymi w Ferrarze, niedwuznacznie daje do zrozumienia Kopernikowi i jego kolegom po fachu, że lochy Inkwizycji są dla nich tuż, tuż, gdyby się za bardzo wychylili. Ale już film o Janie Kochanowskim czy Mikołaju Reju byłby do przyjęcia. Ten pierwszy może niezbyt po chrześcijańsku rozpaczał po śmierci córki Urszuli, opisywał pogańskie obrzędy świętojańskiej Sobótki, fascynował się antykiem („Odprawa posłów greckich”), ale jakby nie było, napisał: „Czego chcesz od nas Panie za Twe hojne dary…” i jest Ojcem Poezji Polskiej. Z Rejem jest ten problem, że to luter, a Plebana zrównywał z Panem i Wójtem, ale za to napisał, że „Polacy nie gęsi, a swój język mają”, co dobrze koreluje z dumną, suwerenną, polegającą na wstawaniu z kolan, antyeuropejską postawą PiS.

Uwaga na warcholstwo

Wielcy hetmani, Stanisław Żółkiewski, Jan Karol Chodkiewicz, Stanisław Koniecpolski czy Stefan Czarniecki na bohaterów „filmu holyłuckiego” nadają się wybornie, zwłaszcza ten ostatni, którego można by przerobić na prekursora prowadzonej przez PiS polityki skierowanej przeciw elitom („Ja nie z soli ani z roli, ale z tego co mnie boli…”). Gorzej jest z Samuelem Zborowskim. Co prawda jego chwałę, jako wolnego ducha polskiego, (taki „wolny Polak” „Gazety Polskiej”) głosi w swojej opowieści wieszcz PiS Jarosław Marek Rymkiewicz, ale Samuel był warchołem występującym przeciw władzy, co jednak obecnie go dyskwalifikuje. Poza tym jest już serial „Kanclerz” Ryszarda Bera (1980), pokazujący te sprawę w duchu pochwały państwowca Jana Zamoyskiego, pogromcy Zborowskiego.

Dobry fachowiec, ale niekatolik

Malownicza, pełna rozmachu postać to Krzysztof Arciszewski, generał artylerii i admirał w służbie Holandii, wielki podróżnik do krain egzotycznych, między innymi Brazylii. To nasz rodak za granicą, dowodzący swoim życiem, że Polak wszędzie potrafi. Władysław IV chciał go importować do kraju, żeby tu był budowniczym armii, ale Arciszewski odmówił, bo w pakiecie oczekiwano od niego zmiany wyznania z ariańskiego na katolickie. Król ponowił zaproszenie, tym razem bez warunku nawrócenia i Arciszewski przyjął propozycję. Gdyby pominąć ten aspekt, można by zrobić piękne widowisko filmowe, także ze scenami kręconymi z palmami w tle. W naszej chłodnej i chmurnej ojczyźnie odczuwamy feblik do ciepłych klimatów egzotycznych, o czym świadczy choćby warszawska palma na rondzie nieopodal dawnego gmachu KC.

Prekursorzy księdza Sowy

Gorzej jest z okresem Oświecenia, którego PiS nie lubi, więc choć Stanisław Konarski, Hugo Kołłątaj byli księżmi, a Ignacy Krasicki aż biskupem (warmińskim), ale ten pierwszy walczył z jezuitami, czyli poniekąd swoimi, ten drugi był jakobinem, a ten trzeci kalał w „Monachomachii” własne gniazdo. Więc to właściwie renegaci, tacy ówcześni księża Sowy. Ale już Józef Wybicki, twórca hymnu narodowego i współtwórca Legionów Polskich we Włoszech nadaje się na bohatera filmu – w zasadzie – bez zarzutu. Podobnie jak creme de creme patriotyzmu, Tadeusz Kościuszko, acz nie był ani radykałem politycznym ani pobożnisiem oraz książę Józef Poniatowski, któremu można w końcu wybaczyć niepohamowane babiarstwo, obojętność religijną i te hulaszcze imprezy Pod Blachą, skoro „Bóg powierzył mu honor Polaków”. Poza tym książę Józef był też prawdziwie po polsku krańcowo lekkomyślny, gdy jako Minister Wojny Księstwa Warszawskiego zdecydował się w czasie bitwy pod Raszynem na szalony postępek, osobiście stając na czele ataku na bagnety. Był to dobry pijar jego odwagi przed żołnierzami, ale naraził Księstwo na utratę Wodza Naczelnego.
Niby miłym dla PiS tematem jest wieszanie zdrajców-targowiczan w Warszawie w maju i czerwcu 1794 roku, ale sprawę komplikuje wieszanie biskupa chełmskiego Wojciecha Skarszewskiego i udział w tym zbożnym dziele księdza-jakobina, i to zawziętego, Józefa Meyera.

Zatrzęsienie czerwonych i różowych

W XIX wieku jest coraz gorzej, bo co wybitny bohater-patriota, to jednocześnie, jak na złość, czerwieniec, radykał, protosocjalista lub protokomunista. Joachim Lelewel, bardzo laicki ksiądz Stanisław Staszic, właściwie komuniści Stanisław Worcell i Tadeusz Krępowiecki, to nie jest materiał na bohaterów pisowskiego kina. Już bardziej męczennik Walerian Łukasiński, ale jest tu słaby potencjał do kina akcji, takiego jak „Smoleńsk”, bo on większość życia (48 lat) spędził w rosyjskiej tiurmie w Schlisselburgu i tam wyłącznie myślał i pisał, za czym PiS nie przepada, bo woli krzepę i mundurki moro.
Jest co prawda jeden bardzo spektakularny temat – krwawe zajścia warszawskie w noc z 15 na 16 sierpnia 1831 roku, czyli mordowanie be sądu zdrajców narodu przez rozjuszony lud, ale to temat delikatny, niebezpieczny, obosieczny, wymowa dwuznaczna, bo wszystko zależy od tego, kto kogo wiesza i szlachtuje. Poza tym głównym prowodyrem tych samosądów był – znów – ksiądz Aleksander Pułaski. Tak krwiożerczych księży katolickich nie mieliśmy w Polsce do czasów ojca Rydzyka.
Mickiewicz i Słowacki, nasi Wieszcze Narodowi nie doczekali się jak dotąd ani jednego filmowego nawet epizodu, ale są zbyt wieloznaczni. Mickiewicz pisał: „Panno Święta co jasnej bronisz Częstochowy…”, ale oddawał się rozmaitym herezjom i ostremu dymaniu przedstawicielek płci przeciwnej. Z kolei Słowacki przewidział co prawda „słowiańskiego papieża”, ale był wyraźnie antyklerykalny i antywatykański, choćby w „Kordianie”.
Odpadają też powstańcy styczniowi Jarosław Dąbrowski i Walery Wróblewski, bo to także późniejsi wodzowie Komuny Paryskiej, czyli słudzy najbardziej krwawych i wrażych elementów francuskich. Podobnie Ludwik Waryński, więzień caratu, ale patron peerelowskich fabryk.
Co do Józefa Piłsudskiego, to, ho,ho, to jest problem. Z jednej strony Super-ikona Polskiego Patriotyzmu, Wskrzesiciel Polski, Zamachowiec Majowy 1926, ale zły katolik, faktyczny agnostyk i pogromca biskupa polowego Galla, z którego zrobił dosłownie szmatę. Na myśl nasuwa się historyczny przywódca endecji Roman Dmowski, ale to trudna filmowo postać, bo cywil w palcie i z fryzjersko-hitlerowskim wąsikiem, mól książkowy, polityk gabinetowy, a do tego ateista. Inna sprawa, że z wyjątkiem wąsika ( i poliglotyzmu) trochę z tym wszystkim przypomina Jarosława Kaczyńskiego. W rachubę wchodzą też dowódcy Armii Krajowej z „Grotem” Roweckim na czele, ale ta umarła, robiąc miejsce Żołnierzom Wyklętym.

I to by było na tyle

Co do bohaterów świeżych, to o Janie Pawle II filmów postało od metra, w wykonaniu samego tylko Adamczyka. Wałęsa, wiadomo, odpada, nawet gdyby nie zrobił go Wajda. Niby pozostaje prezydent Lech Kaczyński, pogromca Putina w Gruzji i prekursor idei Trójmorza przejętej przez jego wiernego ucznia i kontynuatora, Adriana Posłusznego, ale już pokazał się w „Smoleńsku” , gdzie mówi jedno zdanie i to na razie wystarczy.

trybuna.info

Poprzedni

Współczesność „Bez dogmatu”

Następny

Katar zostanie