Niezależnie od skali zbrodni taki ludobójca jak Stalin dla Putina i jego otoczenia będzie punktem odniesienia jako przywódca, który prowadził kraj ku wielkości – mówi w rozmowie z Michałem Szukałą prof. Mariusz Wołos, historyk z Instytutu Historii PAN oraz Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN.
Czy Stalin był w większym stopniu wyznawcą komunizmu, budującym imperium sowieckie, czy raczej Wielkorusem, zapatrzonym w imperium carów i budującym je w kostiumie kraju komunistycznego? Czy dla dyktatora wzorem był w większym stopniu Lenin, czy wybitni i brutalni władcy dawnej Rosji, tacy jak Iwan Groźny?
Myślę, że te wzory, do których odwoływał się Stalin, nie są z sobą sprzeczne. Jeśli Stalin byłby wyłącznie ortodoksyjnym komunistą, który uważa, że to najlepszy ustrój na świecie, to po pakcie Ribbentrop-Mołotow nie wydałby Hitlerowi na śmierć niemieckich komunistów. To „drobiazg”, ale symboliczny. W mojej opinii Stalin był wielkoruskim szowinistą, który chciał odbudować imperium rosyjskie. W dużej mierze udało mu się tego dokonać, ponieważ rozszerzył granice swojego państwa i jego strefę interesów do rozmiarów, o których Lenin i carowie mogli tylko pomarzyć. Proszę zauważyć, że do budowy imperium i supermocarstwa wykorzystywał ideologię komunistyczną, ale wyłącznie w swojej interpretacji. Nie tolerował komunistów od siebie niezależnych. Krwawa rozprawa z trockizmem jest tego najlepszym dowodem. Ta sama uwaga odnosi się do mordowania starych bolszewików-leninowców czy tzw. kosmopolitów, wśród których nie brakowało przecież ideowych komunistów, tyle tylko, że myślących innymi kategoriami. Stalin nie był więc ortodoksyjnym komunistą. Bez wątpienia był wielkoruskim szowinistą, tolerującym wyłącznie poglądy zgodne ze swoimi.
Mówi się, że Rosjanie przywiązani są do zasady „dobry car, źli bojarzy”. Czy z tej zasady, jeśli obowiązuje ona także po upadku ZSRR, wynika zapomnienie zbrodni Stalina lub ich „uświęcenie” w imię budowy przez Stalina potężnego imperium”?
System totalitarny bazuje na kilku filarach, m.in. na propagandzie, wywoływaniu euforii mas, kulcie jednostki i strachu. Te wszystkie elementy nie tylko współistniały, ale i wpisywały się w retorykę zgodną z zasadą „dobry car, źli bojarzy” i opartą na przekonaniu, że Stalin twardą ręką dobrze kieruje wielkim krajem. Ta idea osiągnęła swój szczyt po zwycięstwie ZSRR w „wielkiej wojnie ojczyźnianej”. Świadomie używam tego określenia wojny niemiecko-sowieckiej, skądinąd bardzo popularnego w propagandzie obecnego reżimu na Kremlu, które pozwalało społeczeństwu ZSRR i współczesnej Rosji widzieć tylko to, na co pozwoli dyktator. To przekonanie, wzmocnione propagandą, w latach II wojny światowej sprawiało, że żołnierze Armii Czerwonej umierali z imieniem Stalina na ustach. Wówczas Stalin odwołał się również do carskiej przeszłości i tradycji walki z najeźdźcami z Zachodu. Komunizm to system, który potrafi się błyskawicznie przepoczwarzyć pod wpływem zagrożenia. Stalin natychmiast po 22 czerwca 1941 r. użył nacjonalizmu, przywrócił tradycyjne stopnie wojskowe, w propagandzie zaprzestano opluwania dziejów Rosji przed 1917 r. W ten sposób Stalin stworzył wśród żołnierzy wrażenie, że walczą przede wszystkim za swoją ojczyznę, a nie za urzeczywistnienie imperialistycznych idei. Na przykład w grudniu 1941 r., w czasie wizyty w Moskwie gen. Władysława Sikorskiego, pokazał własnym współobywatelom i międzynarodowej opinii publicznej, że czasy, gdy Polaków opluwano i eksterminowano, należą do przeszłości. Było to działanie koniunkturalne, niezbędne w danym momencie, właśnie w okresie największego zagrożenia dla przetrwania państwa sowieckiego. Komuniści w sowieckim wydaniu sztukę propagandy opanowali lepiej niż dr Joseph Goebbels.
Co w postrzeganiu Stalina w Rosji zmieniło się po rozpoczęciu pierwszego etapu wojny z Ukrainą w 2014 r.?
Wiosną 2014 r. uczestniczyłem w konferencji naukowej w Omsku na Syberii i tam byłem świadkiem pierwszej agresji Rosji na Ukrainę. Wśród Rosjan, mimo ogromnej odległości od Ukrainy, dostrzegłem błyskawiczny wzrost nastrojów nacjonalistycznych. Tak zadziałał przekaz propagandowy o wielkiej, niezwyciężonej imperialnej Rosji, która może zrobić wszystko. Dziś moje stosunki z tamtejszymi historykami zostały ograniczone do minimum. Mam przyjaciół wśród rosyjskich elit intelektualnych, głównie humanistycznych, którzy jako ludzie wykształceni doskonale wiedzą, na czym polega ten system. Wiedzą to co ja, ale boją się. Raczej nie żyją w strachu przed utratą życia, lecz utratą pracy, ograniczeniem zarobków i zepchnięciem na margines. Utrzymywanie kontaktów, choćby mailowych, z przyjaciółmi z „wrażego Zachodu”, przedstawianego jako zagrożenie dla istnienia Rosji, może być dla nich bardzo groźne. Rozumiem ten punkt widzenia, ale ich nie rozgrzeszam. Wciąż jednak niektórzy z grona moich rosyjskich znajomych czasami nadal się do mnie odzywają. To wyraz odwagi z ich strony. Część wyjechała z Rosji jeszcze przed wojną i w mojej opinii też są ofiarami tego konfliktu, ponieważ nie godzą się na powrót do państwa, którego metody działania w ich przekonaniu przypominają jako żywo ustrój faszystowski. Od osób, które znałem od lat, słyszałem wówczas wiele słów o „małej Polsce” w cieniu wielkiej Rosji. Nawet ci, którzy znali Polskę i Europę, ulegali podbijaniu bębenka nacjonalistycznego, wręcz szowinistycznego. Tak robił towarzysz Stalin, aby sterować masami. Dziś wzoruje się na jego metodach Putin. Odwołuje się do „wielkiej wojny ojczyźnianej” i przedstawia dokonaną przez siebie agresję jako obronę wartości Rosji przed całym światem, zwłaszcza zdegenerowanym Zachodem. Ta narracja to wielka kalka dawnego przekazu sowieckiego, który niestety oddziałuje na społeczeństwo rosyjskie, będące przecież przez siedem dekad, czyli przez trzy pokolenia, zanurzone kompletnie w systemie sowieckim. Obowiązujące wówczas wzory mogą być więc z łatwością wykorzystywane przez dzisiejszych władców Rosji. Tak się też dzieje. Szczególnie istotne jest propagowanie przekonania o wyższości Rosjan i dążenie do odbudowy systemu bipolarnego z czasów zimnej wojny, który był wielkim osiągnięciem Stalina spełnionym pod koniec jego życia.
Czy kiedykolwiek po rozpadzie ZSRR w roku 1991 zaistniała możliwość całkowitej destalinizacji i desowietyzacji Rosji, nie takiej jak za czasów Jelcyna, a nawet za rządów Putina – tylko ograniczonego upamiętniania i dokumentowania zbrodni Stalina i całego systemu sowieckiego?
Wiele osób odpowiedziałoby, że szansa na spełnienie się takiego scenariusza zaistniała na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy otwierano częściowo archiwa, m.in. dotyczące zbrodni katyńskiej. Moim zdaniem pełna desowietyzacja i destalinizacja nie była możliwa nawet wówczas. Na przeszkodzie stało wtedy i nadal stoi m.in. podczepienie Stalina do „wielkiego zwycięstwa” nad Niemcami w 1945 r. Mit „wielkiej wojny ojczyźnianej”, kultywowany zwłaszcza od czasów Breżniewa, jest niezwykle potrzebny społeczeństwu rosyjskiemu, ponieważ stanowi nie tylko element świadomości historycznej, ale również obywatelskiej, kształtujący stosunek do państwa i państwowości. Jeśli „rozstajemy się” z towarzyszem Stalinem, to rzucamy cień na ten mit, bo to przecież Stalin stał wówczas na czele zwycięskiego mocarstwa i tworzył nowy porządek w ramach Wielkiej Trójki. W powszechnej opinii Stalin był także twórcą potęgi gospodarczej, której symbolem jest choćby metro w Moskwie i setki miast oraz dzielnic zbudowanych w stylu „baroku stalinowskiego”. Wszędzie widać „rękę Stalina” i wpływa to na myślenie o tej postaci. Jest coś jeszcze, o czym mało się mówi. Prawdziwa destalinizacja i desowietyzacja wymagałyby odsłonięcia do końca mechanizmów sprawowania władzy, począwszy od czasów Lenina i Stalina aż po 1991 r., a może i dalej. Mam na myśli niepomiernie rozbudowane donosicielstwo, również w ramach najbliższych członków rodzin, szpiegomanię, zagraniczną agenturę i agenturę wpływu oraz inwigilację cudzoziemców. Ukazanie skali tych zjawisk byłoby i dzisiaj szokujące, a zarazem przerażające dla Rosjan. System ten nigdy nie został do końca ujawniony. Właśnie dlatego archiwa otwarto tylko częściowo. Z wypracowanych w czasach Związku Sowieckiego mechanizmów korzysta dziś pełną garścią putinizm. Sam Putin jest najlepszym ucieleśnieniem przeniesienia sowieckich wzorców sterowania społeczeństwem do współczesności, ale i ucieleśnieniem siły oraz trwałości ludzi wywodzących się z sowieckich służb specjalnych. Niezależnie od skali zbrodni taki ludobójca jak Stalin dla Putina i jego otoczenia będzie punktem odniesienia jako przywódca, który prowadził kraj ku wielkości, odbudował imperium i stworzył strefę zależności w Europie Środkowej. Rosjanom więc nie tak łatwo rozstać się z mitem wielkości Stalina, bo jest on potrzebny i nawet jeśli nie będzie wykorzystywany zbyt często w sposób bezpośredni, to będzie się krył w myśleniu elit rządzących Rosją, a nie tylko skrajnych wyznawców kwestionujących jego zbrodnie. Jestem bardzo sceptyczny i sądzę, że to rozstanie będzie bardzo trudne. Wielu Rosjan myśli kategoriami imperialistycznymi, które sprawiają, że w centrum ich pamięci historycznej są władcy, którzy rozszerzali granice Rosji i umacniali jej znaczenie na arenie międzynarodowej: Iwan Groźny, Piotr Wielki, Katarzyna II, Aleksander I, Mikołaj I oraz właśnie towarzysz Stalin. Ludzie tacy jak Putin chcieliby do tego grona „wielkich” dołączyć, zbierając „ziemie ruskie” i kreując Rosję na supermocarstwo, stanowiące o losach świata, abstrahując przy tym od realnych możliwości osiągnięcia tak określonych celów (ubóstwo niemałej części obywateli, problemy demograficzne, brak alternatywy dla ropy i gazu jako absolutnie podstawowego źródła dochodu do budżetu itd.). Wielu Rosjanom takie działania bardzo odpowiadają. Z drugiej strony pamiętajmy, że skutkiem trwania tego imperializmu jest także obecna wojna przeciwko Ukrainie. Nawet jeśli zakończy się w 2023 r., to nadal będzie trwała ukraińska pamięć o popełnionych przez Rosjan zbrodniach. Co równie istotne, w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy dokonał się proces jednoczenia i przyspieszonego tworzenia nowoczesnego narodu ukraińskiego na całym terytorium tego państwa, a nie wyłącznie na zachodzie czy w centralnej części. To są procesy nieodwracalne. Po wojnie po obu stronach pozostanie nienawiść. W tym sensie nienawiść Ukraińców jest i będzie największą klęską Rosji.
ms/pap