W ciągu ostatniej dekady prawicowe media przeszły drogę od pozycji Kopciuszka do Krezusa. A jeszcze 10 kwietnia 2010 roku tygodnik „Gazeta Polska” był niskonakładowym pismem prawicowym, czytanym przez część twardego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości.
W pierwszej połowie 2009 roku liczba sprzedawanych egzemplarzy wynosiła tygodniowo niespełna 25 tysięcy czytelników i mimo istnienia w całym kraju sieci „Klubów Gazety Polskiej” poziom zainteresowania tygodnikiem nie chciał ani na jotę podskoczyć. Pod względem nakładu sytuowało ją to poniżej liberalnego, anarchizującego obyczajowo „Przekroju”, a w pobliżu lewicowego „Przeglądu i liberalnokatolickiego „Tygodnika Powszechnego”. Z tych trzech tytułów wszystkie przeżyły już okresy świetności, ale redaktorzy „Gazety Polskiej”, mieszczącej się w lokalu mieszkalnym starej kamienicy przy ulicy Filtrowej w Warszawie nawet tego nie mogli powiedzieć o swoim tytule.
Jajo smoleńskiego węża
W numerze „GP”, który ukazał się zaraz po katastrofie smoleńskiej, poświęconym, bez mała, w całości tej tragedii, poza oskarżeniami pod adresem rządu Donalda Tuska pojawiły się otwarte sugestie, że jej przyczyną mógł być rosyjski zamach. To prawdopodobnie w redakcji „GP” wąż smoleński wykluł się z jaja. Od tej pory „GP” stała się wyłącznie pismem jednego tematu. Redakcja Tomasza Sakiewicza nie ograniczyła się jednak do jego relacjonowania. Ze wszystkich sił starała się, by stanąć w pierwszym szeregu „ruchu smoleńskiego”, w tym ruchu „obrońców krzyża” i w dużym stopniu jej się to udało. Aktywnie włączyła się w podtrzymywanie „świętego ognia”, a także podjęła się roli jednej ze „skrzynek kontaktowych” dla ludzi zaangażowanych w „ruch smoleński”. Bardzo krytyczna w stosunku do rządu PO-PSL także przed 10 kwietnia, po katastrofie przyjęła wobec gabinetu Tuska, a później także wobec prezydenta Komorowskiego postawę jawnej wrogości, sprowadzającą się do obciążania władz pełną odpowiedzialnością za śmierć pasażerów Tupolewa z parą prezydencką na czele. Odpowiedzialnością – jak twierdzi „GP” – za karygodne zaniedbania. To wersja „minimum”. W wersji „maksimum” nadal eksploatuje się sugestię zamachu rosyjskiego.
Z punktu widzenia poczytności tygodnika przyjęta opcja okazała się bardzo skuteczna. Już w czerwcu, dwa miesiące po katastrofie, tygodniowa sprzedaż „GP” wzrosła do ponad trzydzieści siedmiu tysięcy egzemplarzy. Obecnie sprzedawalność pisma osiągnęła już ponad trzykrotność poziomu wyjściowego, a pismu nadano nową, magazynową, bardziej powabna wizualnie szatę graficzną. Jeśli wziąć pod uwagę, że jeden egzemplarz jest prawdopodobnie czytany przez więcej niż jedną osobę, sukces „GP” jest oczywisty. Wydaje się, że „Gazeta Polska” ze swoim radykalnym przekazem trafiła w poglądy i potrzeby nie tylko polityczne, ale też emocjonalne pewnej części czytelników, zapewniła im poczucie aktywnego uczestnictwa w ruchu społecznym. Wyszła też naprzeciw ludziom, a tacy zawsze istnieją w każdej populacji, skłonnym do wyznawania „spiskowej teorii wydarzeń”, rozmiłowanym w szukaniu sensacji każdym spektakularnym, dramatycznym zdarzeniu, skłonnym do wiary w to, że w polityce nie ma przypadków i że są w niej wyłącznie działania celowe, często nacechowane złą wolą, ludzi podatnych na nastroje psychozy wszechobecnego, knującego spiski wroga. Narracja „Gazety Polskiej” idealnie wypełniła to zapotrzebowanie.
Czytamy obciachowe gazety”
W cieniu ogólnokrajowej „Gazety Polskiej” silniej zaznaczyła się ukazująca się od 2008 roku lokalna, prawicowa „Gazeta Warszawska”, w sieci sprzedaży dostępna w stolicy i województwie mazowieckim, w każdy piątek. Można ją jednak czytać także w sieci. „Warszawska” przyjęła podobną do „GP” linię radykalnego krytycyzmu w stosunku do rządu Tuska i prezydentury. Temat smoleński jest w niej silnie eksponowany, choć nie stanowi aż takiej dominanty jak w tygodniku Sakiewicza. Redagowanie „GW” oparte jest głównie na współpracy z blogerami, przeważnie z prawicowego Salonu 24, na ogół anonimowymi, choć na łamach gazety goszczą też znani politycy Prawa i Sprawiedliwości, tacy jak Ryszard Czarnecki czy Zbigniew Kuźmiuk. Także poczytność „GW” wzrosła w ciągu ostatniego roku. Paradoksalnie przyczyniła się do tego półżartobliwa akcja internetowa blogerów pod hasłem „Czytamy obciachowe gazety”.
„Gość Niedzielny” bije „Politykę”
Ta informacja może być zaskoczeniem, a nawet sensacją dla czytelników tygodników opinii, takich jak „Polityka”, „Newsweek” czy „Wprost”. Część z nich jest prawdopodobnie przekonana, że konkurują one wyłącznie między sobą i nie mają żadnego rywala poza tworzoną przez siebie „wielką trójcą”. A jednak…
Z badania przeprowadzonego w kwietniu przez ZKDP wynika, że bezkonkurencyjnym czempionem tygodników społeczno-politycznych jest łódzka „Angora” publikująca przedruki z prasy krajowej (371 tysięcy sprzedanych egzemplarzy w lutym b.r.). Za nią jednak plasuje się nie któryś z wymienionych tygodników opinii, lecz katolicki „Gość Niedzielny” kierowany przez księdza Henryka Zielińskiego, brylującego co sobotę w „Salonie dziennikarskim” Michała Karnowskiego w TVP Info, sprzedający co tydzień w liczbie ok. 150 tysięcy egzemplarzy. Dopiero na dalszych miejscach są „Polityka”, „Wprost” i „Newsweek”. Do tego dochodzi stabilna pozycja „Naszego Dziennika” oraz aktywność publicystyczna na portalach prawicowych jak n.p. Salon 24.p. wPotylicę.pl czy Niezależna.pl. Zwłaszcza te ostatnie może świadczyć o tym, że wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, ideami prawicowymi interesują się nie tylko ludzie starsi, słabo wykształceni, z małych miejscowości. Portale i blogosfera to przecież głównie domena ludzi młodych.
Dobrze się mają także dwa powstałe później tygodniki: kierowany przez Jacka Karnowskiego „wSieci” i przez Pawła Lisickiego „Do Rzeczy”. Jeśli do tego dodać pełną władzę PiS nad mediami publicznymi, media ojczulka chrzestnego Rydzyka, że o niskonakładowych periodykach typu „Christianitas” czy „Nowe Państwo” i tym podobne nie wspominając, to nie sposób nie skonstatować, że prawica jest dziś Goliatem medialnym na przeciw medialnego Dawida. Jedyna pociecha w tym, że ten mikry Dawid w końcu jednak Goliata pokonał.