Na drogach i autostradach w Niemczech, we Francji, w Hiszpanii, Grecji, Portugalii, na Łotwie, w Czechach, Bułgarii trwają protesty rolników. W Polsce też. Pierwszego dnia nasi rolnicy tarasowali swoimi maszynami drogi w aż 250 miejscach. Zapowiadają, że na jednym dniu się nie skończy. Tak – chodzi im o pieniądze, o finansowe podstawy bytu milionów ludzi żyjących z rolnictwa. Restrykcyjne wprowadzanie w sektorze rolnym zapisów „Zielonego ładu” ewidentnie zderza się z możliwościami finansowymi producentów rolnych.
Moim zdaniem od „Zielonego Ładu” nie może być odwrotu, ale można go wprowadzać w sposób, który nie będzie godził w poczucie bezpieczeństwa milionów rolników i ich rodzin. Będzie być może wolniej, ale za to w warunkach spokoju społecznego.
Drugi ważny powód protestów wynika z praktycznych skutków otwarcia granic Unii dla produktów rolnych z Ukrainy. Unia bez wątpienia chce dobrze: Ukraina toczy krwawą wojnę o swoją niepodległość i wszystko, co pomaga jej przetrwać i obronić się jest ważne i z góry aprobowane. Niestety w przypadku produktów rolnych rychło okazało się, że handel w warunkach wojny może nieść skutki ujemne i to dla tych, którzy pospieszyli z pomocą.
O to mam największą pretensję do rządu PiS i do komisarza rolnego desygnowanego do Komisji Europejskiej przez Prawo i Sprawiedliwość. Może warto w tym momencie przypomnieć, że kandydatura pana Wojciechowskiego na komisarza do spraw rolnych została początkowo odrzucona, gdyż uważano go za osobę niekompetentną. Rząd PiS uparł się jednak i przeforsował go na to stanowisko, utrzymując, że jest fachowcem wybitnym, a nadto miłośnikiem polskiej wsi.
Teraz, gdy protesty rolników rozlały się na całą Europę, Prawo i Sprawiedliwość chciałoby pozbyć się go jak najszybciej, sam prezes PiS zakomunikował, że będzie nakłaniał go do dymisji. W rozmowie z reporterem TVN24 pan Wojciechowski odpowiedział jednak, że nie ma takiego zamiaru.
Tymczasem akurat komisarz rolny z Polski mającej liczne interesy i kontakty w Ukrainie powinien najlepiej wiedzieć, jakie niebezpieczeństwo nie tylko dla naszego rolnictwa, ale dla rolnictwa w całej Unii drzemie w pozoru spokojnych, bezkresnych ukraińskich stepach. Produkty rolne z Ukrainy zwolnione z licznych obowiązków fito-sanitarnych i celnych, są nieporównanie tańsze nie tylko od polskich, ale także od wyprodukowanych we wszystkich innych krajach Unii. W tych warunkach nikt nie wytrzyma konkurencji.
Nadto Ukraina dysponuje milionami hektarów wspaniałego czarnoziemu. Tamtejsze gospodarstwa rolne to wielusettysięczno hektarowe giganty. Największe liczy bodaj 700 tys. hektarów! Dla porównania największe polskie – 30 tys. W rolnictwie ukraińskim ulokowali gigantyczne pieniądze najwięksi oligarchowie ukraińscy, a poprzez nich korporacje i fundusze amerykańskie, singapurskie, francuskie, cypryjskie, luksemburskie.
Co więcej – zawołanie, że zboże ukraińskie ratuje przed głodem północną Afrykę o tyle jest nieprecyzyjne, że głównym odbiorcą ich płodów rolnych są Chiny. Poza tym – wedle portalu Farmer.pl – wojna spowodowała dwukrotny wzrost importu ukraińskiej żywności do Unii Europejskiej. Nic dziwnego, że unijni producenci rolni protestują.
Jak zapewnił minister rolnictwa w nowym polskim rządzie postulaty rolników zostały zgłoszone do Komisji Europejskiej. Z naszego punktu widzenia celem, z którego żadną miarą nie możemy zrezygnować, jest zachowanie pełnej zdolności do własnej produkcji żywności, co czyni nas odporniejszymi na trudne czasy oraz bezpieczniejszymi przed możliwymi niedoborami żywności. Liczymy więc, że Bruksela zweryfikuje przynajmniej część swojej polityki rolnej.
Pierwsze efekty zresztą już są – szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosiła podczas ostatniej debaty w europarlamencie, że Komisja Europejska wycofuje projekt zakładający ograniczenie stosowania pestycydów w rolnictwie w UE. Nadto, choć KE zapowiedziała kontynuowanie obecnej polityki w handlu produktami rolnymi z Ukrainy i Mołdawii do roku 2025, to jednak pod wpływem rolniczych protestów decyzja ta zawiera w sobie dwa silne bezpieczniki, które pozwolą ten handel rzeczywiście utrzymać w ryzach zabezpieczających interesy zarówno rolników polskich jak i unijnych.
Powtórzę – szkoda, że tak późno, bo polski komisarz do spraw rolnych miał obowiązek bić na trwogę już wtedy, kiedy Unia przyjmowała pierwszy pakiet pomocowy dla ukraińskiego rolnictwa, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale.