8 listopada 2024

loader

Sojusz żuli z faszystami (pod egidą PiS)

Lobicie kobiet protestujących na Moście Poniatowskiego przez uczestników Marszu Niepodległości powinno stać się momentem dla wszystkich zachowujących minimum, jeśli nie przyzwoitości, to przynajmniej instynktu samozachowawczego.

Pokazało ono bowiem, że „rycerscy” faszyści nie gardzą wsparciem najgorszej żulii i nie cofają się przed postępkami najhaniebniejszymi z haniebnych. Hojnie całujący rączki pań prezes PiS nie puścił w tej sprawie nawet pary z ust.

„Swój do swego po swoje”

Jeśli dziennikarze sympatyzujący ze stroną opozycyjną chcą się dowiedzieć czegoś istotnego o nastrojach, zamiarach, a także sympatiach i procesach mentalnych zachodzących w obozie władzy, w pierwszym rzędzie powinni szukać wiedzy na ten temat szukać raczej u prorządowych kolegów po fachu, niż u polityków.
Ci bowiem ograniczeni są dyscypliną a to rządową, a to administracyjną, a to partyjną. Świadczą o tym choćby słynne sceny pod siedzibą centrali PiS przy Nowogródzkiej, gdy przyjeżdżających tam na narady działaczy tej partii indaguje bezskutecznie gęsty tłumek dziennikarzy, zwyczajowo uzyskując w zamian milczenie lub puste odzywki typu: „Zobaczymy”. Inaczej dziennikarze – ci przecież, jeśli tak się można wyrazić, żyją z pisania o tym, co robi się i co się zamyśla w bliskim im obozie politycznym, a wiadomo, że mają do niego bliski dostęp. Tym bardziej, że w modelu sprawowania władzy przez reżym PiS ich media stanowią ważny element wojny hybrydowej z opozycją parlamentarną i pozaparlamentarną. Media prawolskie, w tym główne tygodniki i portale w rodzaju „Gazety Polskiej”, „Sieci Prawdy”, „Do Rzeczy”, „Gazeta Polska Codziennie” czy „rydzykowego „Naszego Dziennika”, stanowią rzeczywisty think-tank i dostarczają także władzy cennych informacji, pomysłów, projektów i sugestii. Przekaz jest tam więc obustronny, do pewnego stopnia na zasadzie sprzężenia zwrotnego. To zupełnie co innego, niż szara codzienność propagandowa rządowej TVPiS z jej TVP Info i „Wiadomościami” Holeckiej et consortes, gdzie przekaz jest kłamliwy i brutalny, ale pakiet danych zredukowany co do treści.

Na przykład redaktor Lisiewicz

Jeśli zatem chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś istotnego odnośnie tego, na kim PiS chce opierać swoje rządy, to warto poczytać „Gazetę Polską” Tomasza Sakiewicza. Publikuje tam i kieruje działem krajowym niejaki Piotr Lisiewicz. On to wyłożył filozofię władzy co do tego, po poparcie jakich środowisk czy zbiorowości ona sięga i będzie, na co wiele wskazuje, sięgała jeszcze bardziej. Odpowiedź na to daje w dużym stopniu onże Lisiewicz.

Zgniła kultura, zdrowa żulia

Ci, którzy sięgają regularnie czy od czasu do czasu po tego rodzaju periodyki jak „Gazeta Polska” łatwo zauważą, że tematyka kulturalna pojawia się tam śladowo, zazwyczaj w postaci krótkich, pochwalnych recenzyjek książek czy filmów, zazwyczaj wpisujących się w prawicowy światopogląd. Nie ma niemal w ogóle wywiadów z ważnymi artystami i myślicielami, ani – poza nielicznymi wyjątkami – esejów czy szkiców poświęconych kulturze czy zagadnieniom kulturalnym. Kultura w tym ( i innych) tego typu pismach jeśli się pojawia, to w uprzęży ideologicznej, jako instrument polityczny, nie jako wartość sama w sobie. Jednak przyczyną tego bynajmniej nie jest tylko fakt, że prawica ma odruchową nieufność do wolnej kultury i jest genetycznie uboga w talenty twórcze. Jest jeszcze coś, co wyłania się z tekstu wspomnianego Piotra Lisiewicza, a co nie wcale nie jest efektem jedynie jego indywidualnego odczucia. Tekst „Bloki kontra Zatoka Czerwonych Świń” („GP”, nr 45/2017) jest wykładem fragmentu filozofii politycznej PiS i przyległości, a zarazem wskazaniem kierunku w którym powinny one iść. Punktem wyjścia była dla Lisiewicza twitterowa, złośliwa wzmianka o blokerskim rodowodzie opolanina Patryka Jakiego i jego „dumna” odpowiedź, w której stwierdził, że to dla niego rodowód wart dumy. Dało to Lisiewiczowi asumpt do zarysowania obrazu III RP jako kraju w którym wykształcone i zamożne elity, starsze i młodsze, wynosiły się ponad „szary lud”, który uosabiają dla niego już nie robotnicy 80 roku, ale blokerska młodzież, brudząca, pijąca i rozrabiająca na blokowiskach. Tym „szlachetnym” żulikom przeciwstawia Lisiewicz „obrzydliwą” elitę, której reprezentantów wymienia z imienia i nazwiska (Kazimierz Kutz, Hanna Bakuła, Jadwiga Jankowska Cieślak, Olga Lipińska, Jerzego Kawalerowicz – ciekawe czy wie Lisiewicz, że twórca Faraona nie żyje od 10 lat?). Oto negatywni, piętnowani, stygmatyzowani bohaterowie Lisiewicza – wybitni ludzie kultury. Nie trzeba dodawać, że tę „listę hańby” mógłby on zapewne długo kontynuować, dodając choćby nazwiska nieżyjącego Andrzeja Wajdy czy żyjących jak najbardziej Krystyny Jandy, Krystiana Lupy, Mai Ostaszewskiej, a także przedstawicieli innych dziedzin kultury, choćby ludzi pióra, jak Adam Zagajewski czy Józef Hen. W optyce Lisiewicza ludzie kultury reprezentują czoło ludzi „gorszego sortu”, wrogów PiS, obrońców wolności, praworządności i demokracji, które tak nie lubi. Ci, którzy swoją działalnością wzbogacają kraj duchowo i materialnie, są naznaczani jako wrogowie. W zamian Lisiewicz podsuwa innych „bohaterów naszych czasów”. To „upokarzani, zdegradowani i wykluczani” blokersi, a używając innego niż to neutralne socjologiczne określenie, żule, menele, chuligani i bandziorzy, będący postrachem niejednego osiedla, sprawcy niejednego przestępstwa, nie na przedstawicielach elit na ogół przecież dokonanego, lecz na zwykłych „szarych”, spokojnych często mieszkańcach blokowisk i przechodniach.

Żulia solą ziemi polskiej

Jednak Lisiewicz nie poprzestaje na współczuciu dla „upokorzonych, zdegradowanych i wykluczanych” (swoją drogą czy na ogół oni sami, na własne życzenie, nie „wykluczyli się, zdegradowali i upokorzyli”?). On pieje ich chwałę i czyni z nich właściwie najwartościowszą zbiorowość społeczną. „Tak właśnie miało być w III RP z młodzieżą z bloków. Ale po co właścicielom III RP była ta stygmatyzacja? Częścią transformacji było zneutralizowanie potencjalnych ognisk buntu” – uważa Lisiewicz i dodaje: „Autorzy transformacji mogli obawiać się, że zarzewiem buntu staną się bloki zamieszkane przez zwykłych Polaków”. Dla legitymizacji żulii Lisiewicz sięga też w odleglejszą w przeszłość: „Istniały w Polsce blokowiska, w których tradycja buntu przeciw komunie była silnie zakorzeniona. Pomiędzy blokami w krakowskiej Nowej Hucie czy na gdańskiej Zaspie ZOMO w chmurach gazu pałowało manifestantów, obrywając niekiedy ciężkimi przedmiotami lecącymi z balkonów”.
Jeśli przyjąć za trafną optykę Lisiewicza, zgodnie z którą PRL zdemontował nie świat pracy i opozycjoniści pospołu, lecz żulia gdańsko-krakowska, to ja osobiście przyjęcia takiego „daru wolności” z takich rąk odmawiam, acz chcę wierzyć, że dokonali tego jednak Wałęsa, Frasyniuk i Rulewski w niejakim kompromisie z Jaruzelskim i Kiszczakiem a nie blokowe bandziorki. Nawiasem mówiąc tak chwaleni przez Lisiewicza żule z Nowej Huty mieli na swoim koncie wiele aktów kryminalnych, nękania, straszenia, pobić a nawet morderstw. Mówiły o tym media. Jednak Lisiewiczowi i tego mało. Jego zdaniem „ludzie z bloków” mają też udział w tworzeniu kultury, budzeniu świadomości i „patriotycznej tożsamości”, „że jest tego całkiem sporo (…) przede wszystkim ruch kibicowski i hip-hop. Oba zjawiska miały także swój wymiar godnościowy”. Swoje wywody Lisiewicz tak konkluduje: „I stało się to, co było naturalne i powinno stać się o wiele wcześniej – zbliżenie owego buntu do obozu niepodległościowego”.

Pomnik marginesowi społecznemu

Rozumiem (choć sam nie gustuję), że można doceniać czy lubić blokowiskowe formy ekspresji jak hip-hop czy rap. Jednak zestawianie, w sferze kultury i tożsamości, na dwóch szalach tej samej wagi, wybitnych ludzi kultury o wielkich zasługach dla kraju i społeczeństwa, z blokowiskową, agresywną żulią i wskazywanie tej drugiej jako bardziej wartościowej kulturowo, to już owoc aberracji umysłowej (w końcu, niezależnie od społecznego rodowodu) inteligenta poznańskiego Lisiewicza, kiedyś dość dowcipnego człowieka bawiącego się w „Lenina” na ulicznych happeningach.
Wskazywanie na chuliganów i szkodników społecznych jako na sól patriotycznego ludu polskiego może być tylko wyrazem umysłowego i mentalnego zwyrodnienia.

Ludzie luźni w służbie przemocy

Szukając wsparcia dla swej polityki i władzy nie u ludzi kultury czy generalnie rzecz ujmując – u ludzi uczciwych i wartościowych, lecz w groźnej, nieprzewidywalnej, agresywnej masie blokersów i marginesu społecznego, PiS i jego akolici w rodzaju Lisiewicza i jemu podobnych igrają z ogniem i budzą niebezpieczne demony, które mogą zagrozić elementarnemu ładowi społecznemu i które w końcu mogą zwrócić się także przeciw im samym.
Ludzie luźni w służbie przemocy. Po takich ludzi zawsze sięgali faszyści wszelkiej maści, więc PiS i jego akolici nie powinni dziwić się oskarżeniom tego rodzaju ze strony opozycji i krytycznej części społeczeństwa.
Panie i Panowie z PiS, z pisowskiego rządu, parlamentu, mediów i ich sojusznicy – źle się bawicie kreując margines społeczny na idoli narodu. A swoja drogą – redaktorze Lisiewicz, gratuluję panu idoli.
Jak to mówią – moi idole świadczą o mnie. A to, że to właśnie PiS, jeszcze będąc w opozycji rozpętał żulerskie, agresywne i faszystowskie żywioły, które zaczynają partię Kaczyńskiego i obóz władzy zachodzić z prawej strony, to temat na osobną analizę.

trybuna.info

Poprzedni

Chorwacka klątwa

Następny

Sukces liberała… i lewicy