Po 36 latach wewnętrzne i zewnętrzne okoliczności wprowadzenia przez Wojskową Radę Ocalenie Narodowego stanu wojennego oraz sam jego charakter stanowią nadal kość niezgody w debacie politycznej, a zapewne pozostanie tak jeszcze przez długi czas.
Absolutnie nie pomniejszając ogromnej wagi tego dramatycznego wydarzenia dla Polaków i całego naszego kraju można przy tym mówić o tak zwanym stanie wojennym, aby przypomnieć, że w konstytucji Polski Ludowej nie było pojęcia stanu wyjątkowego.
To dopiero w obecnie obowiązującej ustawie zasadniczej z 1997 r., w odrębnym rozdziale XI, dokonuje się precyzyjnego rozróżnienia trzech stanów nadzwyczajnych – stan wojenny (w razie zewnętrznego zagrożenia państwa, zbrojnej napaści na terytorium RP lub gdy z umowy międzynarodowej wynika zobowiązanie do wspólnej obrony przeciw agresji), stan wyjątkowy (w razie zagrożenia konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego), a wreszcie stan klęski żywiołowej, co rozumie się samo przez się. De facto mieliśmy więc do czynienia ze stanem wyjątkowym, choć przez spory czas zewnętrzne zagrożenie dla Polski także występowało w sposób zbliżony np. do interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji w 1968 r.
Dobro i zło
Był też taki okres, iż data 13 grudnia kojarzyła się również ze zjawiskami jednoznacznie pozytywnymi – zakończeniem trudnych negocjacji akcesyjnych w Kopenhadze w 2002 r., które ostatecznie przesądziły o późniejszym przyjęciu do Unii Europejskiej 10 nowych państw, w tym Polski, a także z podpisaniem w Klasztorze Hieronimitów w Lizbonie w roku 2007 obszernego traktatu reformującego Unię (wszedł w życie w 2009 r.). Z ramienia polskich władz dokonał tego prezydent Lech Kaczyński, w obecności m.in. premiera Tuska. Niestety po dwóch latach rządów PiS te ważne skojarzenia odeszły zupełnie w przeszłość i np. w tym tygodniu kierownictwo Sejmu zrobiło wszystko, by przyspieszyć tryb prac nad ważnymi ustawami tak, by broń Boże nie głosowano ich po północy z 12 na 13 grudnia.
Stan wojenny trwający 586 dni był bez wątpienia złem, co przyznawał wielokrotnie sam. gen. Wojciech Jaruzelski i za to wielokrotnie przepraszał. Ale, by użyć pojęcia, które ukuł prawie pięć stuleci temu wybitny Florentczyk Niccolò Machiavelli w słynnym traktacie o sprawowaniu władzy „Książę”, był zdecydowanie MNIEJSZYM ZŁEM (we włoskim oryginale „lo mało minore”). To oczywiste, iż nigdy nie można zapominać o kilkudziesięciu ofiarach śmiertelnych, w tym o tragedii w kopalni „Wujek”, czy o zabójstwie księdza Popiełuszki, o ok. 10 tys. internowanych w 49 ośrodkach odosobnienia, czy o tych, którzy-nierzadko zmuszeni – wyjechali za granicę, itd. itp. Ale realną alternatywą tego co się stało była wojskowa interwencja wojsk radzieckich i ich sojuszników. Wbrew narzucanym przez polską prawicę poglądom, iż interwencja taka nie groziła nawet operacja „Karkonosze”, z udziałem dywizji z NRD i Czechosłowacji była dobrze przygotowana.
Ryzyko interwencji było ogromne i nieodpowiedzialnością byłoby jego lekceważenie. Na eksperymenty można sobie pozwalać, ale w nauce i to na szczurach, czy świnkach morskich, ale nie na ludziach. Ewentualna interwencja, według szacunków CIA, mogła spowodować nawet ćwierć miliona ofiar. Wojsko Polskie bowiem bez wątpienia by walczyło, inaczej niż działo się to w 1956r. na Węgrzech, czy w 12 lat później nad Wełtawą, co nieuchronnie musiałoby doprowadzić do przelewu krwi na wielką skalę. Czy w takiej sytuacji odpowiedzialne kierownictwo państwa może podjąć ryzyko, by nie uwzględniać takiego scenariusza – zwłaszcza gdy w 1981 r. Waszyngton KILKADZIESIĄT RAZY ostrzegał przed nim Moskwę?! Tak jak dziś dla władz na Kremlu sprawą kluczową jest Ukraina oraz sytuacja w tym kraju, tak wtedy była nią właśnie sytuacja w Polsce. I dlatego zresztą w ówczesnym kierownictwie PZPR była grupa osób gotowych zastąpić – z pobudek internacjonalistycznych – ekipę Jaruzelskiego.
Mit jednorodnego społeczeństwa
Były i inne zagrożenia – kompletnej anarchii, chaosu i całkowitej katastrofy gospodarczej. Już lata temu Jarosław Kaczyński w rozmowie z Teresą Torańską wyraził taką opinię: „Gdybym nawet nie był pełnomocnikiem Moskwy, a musiał tutaj rządzić, to bym z Solidarnością jakoś się rozprawił, bo razem z nią rządzić by się nie dało”. Uproszczenia i mity odnoszące się do stanu wojennego nie słabną w miarę upływu czasu, a nawet się nasilają. Jak trafnie ujął to Robert Walenciak na łamach „Przeglądu” – budowany jest „mit jednorodnego społeczeństwa, które chciało wolności, ale zostało zdławione przez gen. Jaruzelskiego i ZOMO (…) Społeczeństwo w grudniu 1981 r. wcale przecież nie było jednorodne, poparcie dla Solidarności się zmniejszało i to pozwoliło gen. Jaruzelskiemu na przeprowadzenie całej operacji w miarę płynnie”.
I duża część Polaków jest tego nadal świadoma. W ostatnim znanym mi sondażu opinii publicznej z ub.r. – 41proc. ankietowanych uważało, iż wprowadzenie stanu wojennego było rzeczą słuszną, a 35 proc. było przeciwnego zdania; pozostali nie mieli sprecyzowanego poglądu. W 1994 r. te proporcje były jeszcze wyraźniejsze (54 do 23 proc.). Ponadto ta sytuacja w jakiejś mierze, paradoksalnie, stabilizowała sytuację międzynarodową. To dlatego władze USA, wiedząc m.in. z raportów Ryszarda Kuklińskiego o przygotowywanej operacji nie kiwnęły nawet palcem i nie uprzedziły Solidarności. A dwa dni temu prezes PiS na uroczystości w Warszawie powiedział: ”Wielu ludzi, wielu skądinąd uczciwych ludzi, wierzy, że Jaruzelski uratował Polskę przed sowiecką interwencją”.
Lekcja dla rządzących
Zmarły ponad 3 lata temu Wojciech Jaruzelski, przyznający, iż popełnił wiele błędów i czynów, których żałuje, stawił czoła wielkim wyzwaniom w najnowszych dziejach Polski. Ze stanu wojennego wyciągnął też właściwe wnioski, bo kilka lat później był demiurgiem historycznego porozumienia „okrągłego stołu” między władzą a opozycją. Nie był Konradem Wallenrodem, ale porównywanie go czasem, co czynili czołowi politycy obecnie rządzącej partii, do Pétaina, a nawet Eichmanna, jest haniebne. Bezrozumna jest też propozycja szefa MON pozbawienie go stopnia generała. Jaruzelski miał przy tym wyjątkowo gorzkie doświadczenia. Jako młody człowiek został wraz z rodziną w 1941 r. deportowany do Kraju Ałtajskiego w zachodniej Syberii. Tam, pracując przy wyrębie lasów, nabawił się tzw. ślepoty śnieżnej, trwale uszkadzającej wzrok; stąd noszone stale ciemne okulary. W tamtejszym Bijsku zmarł jego ojciec. Według zgodnych opinii był człowiekiem skromnym, a nawet ascetycznym. Odrzucał propozycje mianowania go marszałkiem i przez dłuższy czas nie chciał kandydować na stanowisko prezydenta Polski.
Bezdyskusyjna jest kwestia złożenia hołdu ofiarom stanu wojennego oraz czczenia pamięci tych wszystkich, którzy byli prześladowani i cierpieli za to, ze chcieli urzeczywistniać marzenia o wolnej i demokratycznej Polsce. Dlatego także lewica poparła w Sejmie przed laty decyzję ustanowienia Dnia Ofiar Stanu Wojennego. Doświadczenia tamtych dni i lat powinny być również lekcją, zwłaszcza dla rządzących, iż przemocą i siłą – w jakiejkolwiek postaci – nie da się ograniczyć trwale praw i wolności obywatelskich, ani rozwiązać podstawowych problemów żadnego państwa.
Kolejne rocznice 13 grudnia powinny być okazją do refleksji i zadumy nad krętymi ścieżkami naszej historii, a nie przekształcać się – co nierzadko wciąż ma miejsce-w manifestacje odwetu ,a nawet nienawiści wobec dawnych wrogów czy oponentów..Inne europejskie i pozaeuropejskie społeczeństwa, znacznie bardziej dotknięte wewnętrznymi dramatami, potrafiły się pojednać. W 4-milionowej wówczas Finlandii w wojnie domowej zginęło 7 tys. osób. W analogicznej wojnie w Hiszpanii-aż 300 tys., a milion musiało udać się na emigrację. W Chile. w okresie dyktatury Pinocheta, mającego wciąż w łonie polskiej prawicy wielu zwolenników, śmierć poniosło 3 tys. osób. Takie przykłady można mnożyć: Republika Południowej Afryki w czasach apartheidu, czy Niemcy przed zjednoczeniem. Wszędzie tam udało się nie tylko porozumienie, lecz i pojednanie narodowe. Położyło ono podwaliny pod nową jakość życia.
Na podobne pojednanie, a może i przebaczenie nie powinniśmy czekać zbyt długo. Upłynęło przecież tyle czasu! Choć premier Mateusz Morawiecki nie używał w exposé pojęcia „pojednanie”, a mówił o „sklejaniu społeczeństwa”, to sens jest zbliżony. Przyszłość pokaże, czy jest to realna perspektywa w najbliższych latach.